niedziela, 8 listopada 2015

Startujemy!




Listopad. Ciemno, chłodno, wiatr szarpie coraz bardziej nagimi gałęziami drzew, z ziemi podnoszą się tumany kurzu i listowia.
Jesienny wiatr przewiewa korytarze i gabinety. Te w kancelarii premiera, w ministerstwach i urzędach centralnych, służbach tajnych i jawnych, państwowych spółkach, publicznych mediach... W jednych miejscach wszyscy już spakowani, wiedzą, że nie przetrwają tego huraganu, w innych trwa nerwowe oczekiwanie, a nuż wichura tu nie dotrze, a nuż przetrwamy, jak nieraz się udawało? Jeszcze gdzie indziej trwają obrzędy błagalne i modlitwy o odwrócenie wiatru.
Ale na to już chyba za późno.


Jedni mówią "armagedon", inni - "dobra zmiana". Jak będzie naprawdę, co przyniosą następne dni i miesiące, jaka będzie w Polsce pogoda, jak mocno powieje, które okna powyrywa z futrynami, a które oprą się wichurze, wie tylko bóg wiatru i burzy ukryty gdzieś na niedostępnym zwykłym śmiertelnikom żoliborskim Olimpie. Stamtąd, z owej owianej legendami siedziby, przygląda się działaniom pomniejszych bóstw z Nowogrodzkiej i Krakowskiego Przedmieścia.
Wyznawcy już dziś piszą o nim "On". "On" i wszystko jasne, "On",  czyli ten, któremu wołano "Polskę zbaw" i który właśnie ją zbawia. Dla nich zbawiciel, dla wielu innych bicz boży, demon, Iwan Groźny wiodący do władzy swoich opryczników. Dla wszystkich - najważniejszy punkt odniesienia. Przez niego wszystko się stanie, co się stanie, a bez niego nic się nie stanie.
I niby jeszcze nic się nie stało, jeszcze nawet rząd nie utworzony, jeszcze przyszła premier ma czas chodzić po pasztet do marketu osiedlowego, podczas gdy bóstwa sprawcze ustalają skład jej gabinetu, a już widać, że coś się zmienia. Prezes TVP oświadcza, że usunie z telewizji redaktora Lisa, znienawidzonego przez nową władzę jawnego zwolennika władzy ustępującej. Dla równowagi usunie też  redaktora Pospieszalskiego, jawnego zwolennika władzy nowej, ale to się pewnie jakoś później załatwi, żeby Pospieszalski wrócił, a Lis nie. "Wyklęta" książka Wojciecha Sumlińskiego  o byłym prezydencie Komorowskim jest do kupienia nawet w supermarketach, a podczas procesu autora świadkowie zaczynają zeznawać na jego korzyść. Siedzący od trzech lat w wydobywczym areszcie kibic Legii, co do którego istniały poważne wątpliwości, czy nie ma to związku z jego publicznie wyrażaną niechęcią wobec partii jeszcze rządzącej, nagle wychodzi na wolność. Kornel Morawiecki, dawny przywódca "Solidarności Walczącej", zostaje mianowany marszałkiem -seniorem nowego Sejmu, pierwszego Sejmu bez byłych komunistów - i oto tego samego dnia umiera generał Kiszczak, człowiek, który niegdyś de facto wypędził Morawieckiego z Polski, ostatni z trójki najważniejszych generałów wprowadzających stan wojenny. Trudno o bardziej wymowny symbol końca postkomunizmu w Polsce.


Obóz jeszcze rządzący w defensywie, postkomuniści poza Sejmem, a w Sejmie narodowcy i Liroy. Ci pierwsi butni, przekonani o swojej wyjątkowości i znaczeniu, wierzą, że obecność w parlamencie to pierwszy krok na drodze do narodowej dyktatury. Do tej pory kojarzeni z ulicznymi marszami, kibolską przemocą, paleniem tęczy i budek strażniczych oraz gestami typu "pięć piw proszę", teraz pokazują się publicznie jako grzeczni młodzi ludzie w garniturach. Posła Winnickiego już kilka razy zapraszały najważniejsze media. W przyrodzie jak widać nic nie ginie - podstarzałych dawnych zwolenników dyktatury czerwonej zastąpili młodzi i całkiem współcześni zwolennicy dyktatury brunatnej. Póki co, będą żoliborskiemu Zeusowi pomagać podmywać fundamenty liberalnej demokracji. Z nadzieją, że gdy przyjdzie ich czas, nie będą musieli zbytnio się męczyć, aby przewrócić jej ściany. Być może zagrodzi im drogę Liroy, który w następnym Sejmie chce chyba być jednym posłem - w końcu podobno "idzie do Sejmu wyp... ich wszystkich". Na razie jakoś się muszą dogadywać w ramach jednego, Kukizowego klubu.


Nad taką Polską, w której niejedno może się zdarzyć, nad miejscem, które w najbliższej przyszłości zaznać może wielu rzeczy, ale na pewno nie zazna nudy i spokoju, unosić się będzie nasz wolny dron obserwacyjny. Wolny, bo nie związany z żadną opcją sejmową ani pozasejmową, choć swoje preferencje jak najbardziej mający. Dron, bo oglądanie wulkanu z drona jest bezpieczniejsze, niż osobiste wspinanie się na krawędź krateru. Obserwacyjny, bo dzięki niemu można oglądać całość ojczystego bałaganu lub jedynie jego fragmenty.


Startujemy. Pora włączyć kamerę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz