poniedziałek, 12 września 2016

Nur für Polen!

Profesor Jerzy Kochanowski został pobity w warszawskim tramwaju, gdyż ośmielił się ze swoim niemieckim znajomym rozmawiać po niemiecku, czym najwyraźniej obraził uczucia patriotyczne jednego ze współpasażerów. Został więc w sposób szybki i stanowczy pouczony, że w nowej Polsce tak nie wolno.
Co ciekawe, napastnikowi chodziło chyba właśnie o to, że polski profesor kala swe polskie usta obca mową. Mając bowiem pod ręką Niemca (którego mógłby przecież hurtowo natłuc po twarzy za Krzyżaków, elektorów brandenburskich, rozbiory, hakatę, zburzenie Kalisza, wszystkie ofiary ostatniej wojny, gazociąg Nordstream i sprowadzenie do Europy miliona Arabów, słowem – za całokształt), agresywny osobnik obrał sobie za cel Polaka, mimo że ów Niemiec także po polsku nie mówił. Wzmożony patriotycznie przedstawiciel Narodu Polskiego był jednak na tyle wyrozumiały, że pozwolił Niemcowi odzywać się w tramwaju po niemiecku. Niech mu tam, w końcu nie jego wina, że się biedak urodził się po niewłaściwej stronie Odry i musi od dziecka mówić w tym obrażającym polskie uczucia narodowe języku. Ale żeby Polak, tak po prostu, w miejscu publicznym, w którym mogą go usłyszeć dzieci?! Nigdy!!! Nie będzie jeden z drugim profesorek pluł nam w twarz!

                                                                   ***

Edukacja patriotyczna, solidarnie aplikowana społeczeństwu przez Dobrą Zmianę i ONR, idzie w lud, a lud niesie kaganek oświaty pomiędzy dziwnie opornych na nią inteligentów. Od dziś już wiadomo, że w narodowym, polskim, „dobrze zmienionym” (formalnie jeszcze podlegającym p. Gronkiewicz-Waltz, ale już niedługo, niedługo…) tramwaju nie wolno mówić po niemiecku. A kto się będzie upierał i mówić nie przestanie, temu Suweren wytłumaczy ręcznie, że mu się to nie podoba. A że tłumaczenie ręczne jest niezgodne z prawem? No i co z tego? Sam marszałek-senior Terlecki powiedział przecież, że wola narodu, pardon, Narodu, stoi ponad prawem. Poza tym skoro mógł się minister Ziobro wstawić za ludźmi, którzy z pobudek patriotycznych zdewastowali nagrobek Bieruta, to dlaczego miałby się nie ująć za patriotą, który zdewastuje czyjąś bezczelnie szwargoczącą po niemiecku gębę?
Niektórzy nasi „patrioci” najchętniej w ogóle zabroniliby mówić na ulicy w języku innym niż polski. Niedawno na gdańskim lotnisku część pasażerów pokrzykiwała na jakiegoś Anglika, który był na tyle niemądry, że odezwał się na terenie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej w swojej mowie ojczystej, że powinien mówić po polsku, bo „tu jest Polska”. Anglicy jak wiadomo zdradzili nas w roku 1939, zdradzili nas Jałcie, a ostatnio zdradzili nas po raz trzeci, uciekając z Unii Europejskiej akurat wtedy, gdy mogli w niej być największym sojusznikiem podnoszącego Najjaśniejszą z kolan i ruiny rządu, trudno więc wymagać od prawdziwego polskiego patrioty, żeby tolerował mówienie w Polsce po angielsku.
Obawiam się też, że w obecnej sytuacji używania własnych języków powinni unikać także Rosjanie (bo carowie, Katyń i Smoleńsk), Litwini (bo nie chcą, chamy, klękać przed polskim panem, co im swego czasu grzecznie doradzili kibole Lecha Poznań), Francuzi (bo kolaborowali z Hitlerem, a papież musiał ich pytać, co zrobili ze swoim chrztem), Ukraińcy (bo Lwów i Wołyń), Żydzi (bo Soros, Michnik, Jedwabne i „lobby żydowskie”), Białorusini (bo sobie kiedyś wybrali Łukaszenkę) i Ślązacy (bo to zakamuflowana opcja wiadomo jaka). Wszyscy inni w zasadzie też powinni iść na szybki kurs polskiego, jeśli bowiem łysi obrońcy sprawy narodowej pobili Chilijczyka, bo w ich pojęciu wyglądał jak Arab, to mogą też pobić Słowaka, bo mówi językiem jakoś tak trochę podobnym do rosyjskiego. A znaleźliby się i tacy, którzy przestawiliby nos nawet bratankowi Węgrowi. Przecież tylko człowiek proszący się o kłopoty wydaje z siebie za granicą taki zestaw dźwięków!

Cudzoziemcy mogący od biedy wyglądać na Polaków powinni się więc pilnie uczyć języka polskiego, i to im w zasadzie powinno wystarczyć za ochronę przed żywiołem narodowym. Ci, którzy nijak nie dadzą rady udawać rdzennych Słowian, mają problem dużo większy. W zasadzie już dziś należałoby wyrażać podziw i uznanie dla wszystkich Hindusów, Arabów, Chińczyków i przedstawicieli innych nacji kolorowych, którzy jeszcze z Polski nie wyjechali, a przynajmniej nie są spakowani. Atmosfera jest bowiem gęsta, a tolerancja dla zachowań rasistowskich bardzo wyraźna.
Po Warszawie jeździ sobie na przykład metrem pan w czarnej koszulce, który zaczepia osoby wyglądające z cudzoziemska i kategorycznie żąda od nich natychmiastowego opuszczenia granic Polski. Ostatnio oberwało się od niego – na szczęście tylko słownie, jeden z pasażerów zachował się jak trzeba i nie dopuścił do rękoczynów – dwóm Azjatkom. Obrońcę polskości wyprowadziła ochrona w asyście policji. Jednak niewiele później ten sam osobnik, w tym samym metrze, zaatakował grupę rodowitych Polaków, którym próbował wmówić, że są obywatelami państw bałkańskich (!), a gdy ci zaprotestowali, zmusił jednego z nich do odśpiewania „Mazurka Dąbrowskiego”. Tym razem napadniętym udało się uciec z wagonu, napastnik zaś nie zdążył wysiąść, i chyba tylko to zapobiegło fizycznej konfrontacji. Jak widać, narodowi aktywiści czują się całkowicie bezkarni: człowiek, który odczuwałby choć trochę respektu wobec organów państwa, po ich interwencji raczej nie kontynuowałby swojej krucjaty, i to w tym samym miejscu, z którego go przed chwilą wygoniono.
Wszystko to, jak zwykle u nas bywa, ma swój aspekt bareiczny. W Lublinie można kupić „prawdziwy kebab u prawdziwego Polaka”. Odpowiednikiem tego czegoś mógłby być chyba tylko sprzedawany w Stambule czy innym Izmirze „prawdziwy bigos u prawdziwego Turka”. Narodowa kebabownia reklamuje się oczywiście z użyciem biało-czerwonych barw, które mają przyciągnąć głodnych oenerowców i wszechpolaków. W Krakowie z kolei zorganizowano w letnim namiocie należącym do innej kebabowni… koncert muzyki neofaszystowskiej! Przepraszam, tożsamościowej. Impreza dla amatorów piosenek o wyższości białej rasy została w końcu przerwana przez policję, ale bynajmniej nie z powodu propagowania zbrodniczej ideologii, ale ze względu na zakłócanie ciszy nocnej. Dziennikarze odnotowali przy okazji, że większość publiczności stanowili półnadzy mężczyźni. Najwyraźniej prawdziwy patriota to patriota półgoły, a ci noszący na sobie dumnie „odzież patriotyczną” to jakiś, nie przymierzając, gorszy sort Polaków.

O ile jednak podobne wydarzenia wywołują uśmiech politowania, o tyle ogólna atmosfera w Polsce absolutnie nie skłania do śmiechu. Okazuje się, że już nawet nie trzeba tatuować sobie na piersiach znaku Polski Walczącej, zakładać koszulek z rotmistrzem Pileckim ani wstępować do ONR-u, aby czuć się upoważnionym do decydowania, komu wolno jeździć metrem, kto może mówić w tramwaju po niemiecku, a kto powinien natychmiast wynosić się z Polski. Okazuje się, że – za cichym przyzwoleniem władz – byle lump może pobić, opluć i nawyzywać cudzoziemca (a czasem i innego Polaka) od najgorszych, i przedstawić to jako czyn patriotyczny. Ostrzegano, i to wielokrotnie, że polityka tolerancji dla postaw ksenofobicznych i obłaskawiania skrajnej prawicy tym właśnie się skończy.
Sprawa profesora Kochanowskiego pokazuje, że na dobrą sprawę nikt nie może dzisiaj czuć się bezpieczny. Pokazuje też niestety skalę przyzwolenia na podobne ekscesy, przyzwolenia widocznego głównie wśród zwolenników obecnej władzy. Redaktor naczelny Niezależnej.pl pochwalił ostatnio Polaków, że przez całe lata po wojnie zachowywali się wobec Niemców powściągliwie, i „dopiero teraz ktoś dostał w twarz za mówienie po niemiecku”. Na forach internetowych dominują głosy bagatelizujące całe zdarzenie na przemian z oskarżeniami o „lewacką prowokację”. Najwyraźniej niektórzy internauci wierzą w to, że profesor pobił się sam, ewentualnie że w ogóle nikt nikogo nie pobił, a plaster na głowie profesora służy… ukryciu faktu, że nie ma pod nim żadnej rany. A nawet gdyby była, piszą zwolennicy prawicy, to co z tego? A bo to jeden raz ktoś kogoś po pijaku strzeli w pysk?
Padają też określenia takie jak „profesorek” czy „inteligencik” i mniej lub bardziej zawoalowane oskarżenia o agenturalność. W końcu ktoś, kto był wykładowcą w Jenie, przyjaźni się z Niemcami i gada w tramwaju po niemiecku, musi być co najmniej niemieckim agentem wpływu.

                                                               ***

Suweren, głosem podpitego chama w tramwaju, oznajmił, że nie podoba mu się język niemiecki. Biada od tej chwili wszystkim profesorom mówiącym po niemiecku, biada pani prezydentowej, która wciąż uczy tego języka i nie wydaje mi się, żeby podczas zajęć wypowiadała się tylko i wyłącznie po polsku. Niech się mają na baczności wszyscy inni germaniści w tym kraju, albowiem każde niemieckie słowo będzie im policzone.

Parę miesięcy temu młodzi „patrioci” ustawili przy wjeździe do Bydgoszczy świńskie łby na kijach i tablice z przekreślonym półksiężycem. Wszystko wskazuje na to, że niedługo doczekamy się w tramwajach wątpliwych ozdób w postaci tzw. wlepek z napisem „Deutsch sprechen verboten”. Możliwe też, że dziarscy chłopcy spod znaku falangi skorzystają ze sprawdzonych wzorów, i obok drzwi wejściowych do pojazdów komunikacji miejskiej zaczną przyklejać inne wlepki, sporo większe, z napisem „tylko dla Polaków”. Albo jeszcze lepiej: „nur für Polen”. Żeby żaden stojący na przystanku Niemiec ani jego kumpel profesorek nie mieli wątpliwości, że to do nich.