poniedziałek, 28 grudnia 2015

Witajcie w IV RP

Stało się - w ciągu kilku dni, rozdzielonych jedynie wydłużonym w tym roku o niedzielę Bożym Narodzeniem, partia rządząca przepchnęła przez wszystkie możliwe szczeble procesu legislacyjnego nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która jest skonstruowana w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić Trybunałowi wykonywanie jakichkolwiek obowiązków.
 Dziś przed południem ustawę podpisał niezłomny notariusz Prezesa, prezydent Duda. Jak to ostatnio bywa, uzasadniał uprawomocnienie tego aktu... potrzebą wzmocnienia pozycji TK! A przy okazji po raz enty machnął społeczeństwu przed nosem pięciuset złotymi na każde dziecko i innymi elementami Dobrej Zmiany, które jakoby to Trybunał miał zamiar udaremniać.


Prezydenta kompletnie nie zainteresowały nienormalne okoliczności tworzenia nowelizacji: ekspresowe przeciągnięcie jej przez parlament, utrudnianie opozycji możliwości wyrażenia własnego zdania, zignorowanie głosów sprzeciwu środowiska prawniczego, upokorzenie przedstawiciela obrońców praw człowieka, protesty Komitetu Obrony Demokracji i krytyczne komentarze w mediach. Nic Pana Prezydenta nie ruszyło. Nie ruszyło go też najwyraźniej sumienie.


Nie wiem, z jakich powodów Pan Prezydent tak łatwo dał sobie narzucić rolę automatu do podpisywania przegłosowywanych przez obecną większość rządząca ustaw. Może boi się braku wsparcia ze strony PiS w kolejnych wyborach (to, że w ogóle wierzy w wygraną za pięć lat, to w obecnej sytuacji z jego strony optymizm wręcz szaleńczy)? Może - nad czym wielu się zastanawia - Prezes chowa w jakichś szafach jakieś teczki z jakimiś papierami na p. Dudę? Może wreszcie lokator Pałacu po prostu wierzy w słuszność tego co robi, może jest głęboko przekonany, że naprawić Polskę da się tylko metodami rewolucyjnymi, bo poprzednie ekipy za dużo napsuły, żeby teraz dało się zrobić porządek bez rąbania siekierą? Odpowiedź znają tylko dwie osoby, obydwie raczej niechętne do dzielenia się taką wiedzą. Niezależnie jednak od treści tej odpowiedzi, działania Pałacu niszczą w zastraszający sposób całą mozolnie odtwarzaną w 1989 roku konstrukcję państwa prawa.


Teraz bowiem, gdy Trybunał ma związane ręce (a jeśli się zbuntuje i sam je sobie rozwiąże, rząd po prostu to zignoruje), Prezes i jego biało-czerwona drużyna będą mogli przyspieszyć. Już jutro Sejm pochyli się nad ustawą policyjną, która zezwoli na nieograniczoną inwigilację zwykłych obywateli, być może PiS wrzuci także pod obrady ustawę o przekształceniu mediów publicznych w "narodowe". Znając sprawność grupy trzymającej władzę, do Sylwestra parlament oba dokumenty uchwali, a p. Duda niezwłocznie je podpisze. Być może nawet w noc sylwestrową, ewentualnie dzień po Nowym Roku. I nikt ani nic nie powstrzyma ich wejścia w życie, być może znowu bez okresu vacatio legis, bo przecież Polska jest w ruinie i trzeba ją już teraz zaraz podeprzeć, inaczej się zawali. A w kolejce czeka jeszcze Dobra Zmiana w sądach i prokuraturze. Też zapewne uchwalona z szybkością pendolino.


I tak już będzie z każdym, nawet najbardziej niedorzecznym pomysłem nowej władzy, jeśli tylko uzna, że należy wprowadzić go w życie. Jeśli pewnego dnia Sejm zdecyduje, że wszyscy mamy nosić tylko biało -czerwone rękawiczki, to będziemy je musieli nosić. A podwładni Prezesa ochoczo nam wytłumaczą, że taka jest wola narodu, a kto narzeka, ten jest gorszego sortu. Już dziś Pan Prezydent pofukiwał na tych, którzy biorą udział w "jałowych dyskusjach" na temat TK. Dość jałowych dyskusji, "dość wiecowania i manifestacji, czas przejść do codziennej pracy", jak powiedział dawno temu inny przywódca narodu.


Tak, to naprawdę rewolucja, i dziś można to napisać już zupełnie poważnie. Bo tego państwa, które lepiej lub gorzej budowaliśmy przez ostatnie 26 lat, już prawie nie ma, a po przegłosowaniu wyżej wspomnianych ustaw w zasadzie zupełnie go nie będzie. III Rzeczpospolita właśnie wydaje ostatnie tchnienie. Na jej miejsce przychodzi coś, czego kształtu i treści jeszcze do końca nie znamy, bo zna je tylko p. Kaczyński. Obojętnie, co siedzi w jego głowie, dziś naszych oczach otworzyła się brama do IV RP .


I nawet nikt nas nie pyta, czy chcemy tam wchodzić.

niedziela, 13 grudnia 2015

Najgorszy sort - to ja!


No i mamy nową grupę społeczno- polityczną w Rzeczypospolitej.
Pan Prezes raczył w piątkowym wywiadzie dla "niepokornej" stacji TV Republika nazwać przeciwników obecnego rządu "najgorszym sortem Polaków".  Niedługo później osoba odpowiadająca na mój post na Facebooku stwierdziła zupełnie na poważnie, że tak, należę do gorszego sortu Polaków, bo skoro mówi mi to Kaczyński, to mówi mi to naród, który partię Kaczyńskiego demokratycznie wybrał. Ot, siew Prezesa padł na kawałek żyznej gleby.


Ale jakoś mnie to nie rusza. Bo jeśli ludzi o poglądach takich jak moje uważa nasz nowy niekoronowany król za reprezentantów najgorszego sortu Polaków, to ja chętnie się do tego sortu zapiszę.


Jeśli bowiem najgorszy sort Polaków to ci, którzy wierzą w ludzką wolność, w prawa obywatelskie, tolerancję, równość wobec prawa i demokrację - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to ci, którzy uznają równowagę władz za podstawę demokratycznego systemu i gwarancję naszej wspólnej wolności - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszym sortem Polaków nazywa Prezes tych, którzy nie zgadzają się, aby w wywalczonej za cenę cierpień i śmierci tysięcy odważnych ludzi wolnej Polsce władza chodziła na skróty, rozbijając łomem ściany nośne demokracji - to tak, jestem w NSP.


Jeśli najgorszy sort Polaków to ci, którzy sprzeciwiają się klerykalizacji państwa, dyskryminacji wszelkiego typu mniejszości, cenzurowaniu wydarzeń kulturalnych, zawłaszczania mediów publicznych przez jakikolwiek rząd czy opcję polityczną - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to ludzie, którzy uważają, że połączenie członkostwa w NATO i Unii Europejskiej, przy wszystkich wadach i niedoskonałościach obu tych organizacji, jest jedynym w naszych czasach wyborem zapewniającym Polsce bezpieczeństwo, zachowanie suwerenności państwowej i wewnętrznej wolności - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to przeciwnicy palenia wizerunków ludzi innej narodowości, przyzwalania na publiczne propagowanie nacjonalizmu, posługiwania się jawnymi wrogami demokracji jako sojusznikami, internetowego hejtu i odczłowieczania przeciwników politycznych - to tak, jestem w NSP.


I właśnie dlatego byłem kilka lat temu oburzony, gdy wyciągano brutalnie z mieszkania autora antyprezydenckiej strony internetowej. Dlatego uważałem za pogwałcenie wolności informacji niewpuszczenie do Pałacu kamer tych stacji telewizyjnych, które chciały na żywo transmitować składane przez prezydenta Komorowskiego zeznania sądowe.


Właśnie z powodu należenia do NSP uważałem za obrzydliwy atak "Gazety Wyborczej" na rzecznika praw obywatelskich, śp. Janusza Kochanowskiego, który uznał za stosowne zbadanie informacji o możliwych przypadkach znęcania się policji nad kibicami zatrzymanymi podczas tzw. akcji "Widelec". Zaatakowano go bowiem tylko dlatego, że wybrano go za rządów PiS-u, a zatrzymani kibice byli w konflikcie z szefami firmy ITI, właścicieli TVN. A ja akurat uważam - właśnie dlatego mam w sobie ów gen NSP, o którym mówił Prezes - że nikomu nie wolno dyktować rzecznikowi, której grupy obywateli wolno mu bronić przed nadużyciami władzy, a której nie. Ale też z tego samego powodu uważam, że nikomu nie wolno naruszać niezależności innych tego typu instytucji.


I właśnie przynależność do NSP każe mi uważać za haniebne rozpędzenie przez policję legalnej demonstracji 4 czerwca 1993 roku. Tej, w której i Prezes brał udział. Uważam bowiem, że żadnej władzy nie wolno ani tłumić krytyki, ani posługiwać się niegodnymi metodami, jakich wtedy użyły państwowe służby.


Dziś słyszeliśmy kolejne przemówienia p. Kaczyńskiego. Znów dzielił Polaków na lepszych i gorszych, przyzwoitych admiratorów pp. Dudy, Szydło i Macierewicza oraz "komunistów i złodziei", uczciwych zwolenników nowej władzy i "bandę kolesi". Szedł za nim tłum z martwym lisem na transparencie. Dziwię się, że Prezes, podobno miłośnik zwierząt, toleruje coś takiego. Bo że toleruje wymowę takich transparentów, to już się nie dziwię.


Jeśli tak się zachowuje lepszy sort Polaków, to ja zapisuję się do tego gorszego.
Tak, jestem w NSP. Jestem, i jestem z tego dumny.

sobota, 12 grudnia 2015

Granice brykania


Obwieszczono nam ostatnio w medium prorządowym, że - jak to ujął dawno temu pewien generał, który później wyprowadził czołgi na ulice polskich miast - są granice, których przekroczyć nie wolno.


"Za publiczne zniesławianie czy obrażanie prezydenta grozi kara do 3 lat więzienia. Pewnie prezydent nie skorzysta z tego prawa, ale ten przepis pokazuje granice brykania i zniesławiania prezydenta, i obniżania jego autorytetu" - stwierdził w wywiadzie dla "niepokornego" portalu wPolityce.pl mec. Piotr Andrzejewski, członek Trybunału Stanu.
Innymi słowy, tylko zwolennicy rządu i prezydenta mogą brykać do woli. Brykanie opozycyjne jest ograniczone ochroną autorytetu Pana Prezydenta.
Słowa mec. Andrzejewskiego były odpowiedzią na krytykę, która spadła na urząd prezydencki po tym, jak p. Duda zaprzysiągł p. Przyłębską, ostatnią z piątki nielegalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, po czym stwierdził, że on zrobił swoje i cała reszta go nie interesuje, bo przecież Trybunał nie może unieważniać uchwał Sejmu. "Wara (znów to piękne słowo!) Trybunałowi Konstytucyjnemu od sposobu wykonywania prawa!" - warknął zresztą mecenas Andrzejewski w cytowanym wywiadzie, dobitnie tym ukazując, jaki ma pogląd na rolę TK w całym zamieszaniu.


Szkoda, że pan mecenas nie wyznaczył zbyt dokładnie owych granic brykania (wiadomo tylko tyle, że postulowanie postawienia Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu - czyli również przed obliczem pana mecenasa - już poza te granice wykracza), bo doprawdy nie wiem, co wolno obywatelowi napisać np. w internecie, żeby nie bryknąć za mocno i nie zniesławić Pana Prezydenta tudzież nie obniżyć jego autorytetu. Czy jeśli obywatel napisze, że "Pan Prezydent łamie konstytucję", to już wykroczył poza granicę brykania? W końcu wyrazi się wtedy dokładnie tak samo jak ci, którzy chcą ciągać Pana Prezydenta przed Trybunał Stanu. A jeśli napisze, że "istnieje domniemanie, że Pan Prezydent łamie konstytucję"? Albo wyrazi ostrożnie zdanie, że "wydaje mu się, że część opinii publicznej może uznać ostatnie działania Pana Prezydenta za złamanie konstytucji"? Albo napisze, że, cokolwiek by to miało znaczyć, "Pan Prezydent rozbrykał się konstytucyjnie"?
Prosiłbym w imieniu Wolnego Drona i całej polskiej blogosfery o ścisłą wykładnię, bo trudno swobodnie pisać o postępowaniu p. Dudy, gdy się nie wie, gdzie są granice brykania. A nie chcielibyśmy niechcący obniżyć autorytetu Głowy Państwa, a tym samym kwestionować dobra płynącego z zaistnienia Dobrej Zmiany.


Najlepiej, gdyby mec. Andrzejewski ogłosił spis punktów granicznych, granice owe wyznaczających. Wtedy spokojnie pisalibyśmy np. tak: "Pan Prezydent nadal nie zaprzysiągł trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czym w opinii wielu komentatorów [----] (Oświadczenie członka Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewskiego, o granicach brykania, p. 1). Prezydenta bronią niektórzy prawnicy, w tym członek Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewski". I już! I blogerski wilk byłby syty, i prezydencka owca cała, i Dobra Zmiana uratowana przed niepotrzebnym jej dyskredytowaniem.
W dalszej kolejności można by to oświadczenie rozbudować do rozmiarów poselskiego projektu ustawy o granicach brykania, co wytrąciłoby "oszalałemu lewactwu" z ręki złośliwy argument, jakoby to członkowie Trybunału Stanu mieszali się w bieżące spory polityczne. A przy okazji znów stworzylibyśmy coś potwierdzającego tezę o wyjątkowości naszego narodu. Ustawy o granicach brykania nie ma przecież w swoim prawodawstwie żaden kraj na świecie! Bylibyśmy znów pierwsi, zupełnie jak w 1989 roku.


                                          *


Póki co ustawy o granicach brykania brak, brykają więc niemal wszyscy. Wczoraj rano media poinformowały, że w kancelarii premier Szydło rozbrykała się dokumentnie minister Kempa, która miała stwierdzić, że rząd nie opublikuje w Monitorze Polskim ostatniego wyroku TK, bo "został on wydany przez niepełny skład Trybunału", a zatem "nie ma mocy prawnej". Zastanawiano się, kto wydał taką "decyzję prawna", i wychodziło na to, że najprawdopodobniej sama min. Kempa, choć trudno było wykluczyć inspirację spoza Kancelarii Premiera. Wyglądało na to, że samoogłaszanie się najwyższą instancją sądową jest zaraźliwe i zeszło już na poziom ministerialny.
Tymczasem po paru godzinach (i ponagleniu ze strony TK) p. Kempa zorganizowała konferencję prasową. Podczas konferencji oburzona minister niemal krzyczała, że nigdy nie zapowiadała, iż nie opublikuje wyroku, tylko ma wątpliwości co do liczby sędziów w składzie orzekającym, i dlatego czeka z wydrukowaniem do wyjaśnienia tej kwestii przez Trybunał, który się nie chce do niej ustosunkować. Postraszyła też rozbrykane media, że dalsze utrzymywanie przez kogokolwiek, jakoby to ona zbyt mocno brykała, będzie uznane za przekroczenie granicy brykania i jako takie skończy się w sądzie.


Bryknął nieźle opozycyjny poseł Stefan Niesiołowski, który wyraził pogląd, że naród powinien demonstrować pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, co mogłoby "zakończyć się spaleniem" tego budynku. Miejmy nadzieję, że p. Niesiołowski weźmie na siebie w razie czego pełną odpowiedzialność za ewentualne tragiczne skutki swojej bezsensownej prowokacji. Atmosfera w kraju jest wystarczająco napięta, nie rozumiem, po co pan hrabia-poseł-entomolog jeszcze ją podgrzewa.


Wierzga jak młody ogier minister Macierewicz. Najpierw zgłosił zainteresowanie bombą atomową, co mu chyba na szczęście wyperswadowano, potem zatrudnił  w charakterze doradcy dwudziestolatka (dwudziestolatek po paru dniach przestraszył się i uciekł z powrotem do USA, gdzie studiuje i z powodzeniem działa w samorządzie studenckim), a oficera SKW miał podobno zwolnić za to, że w kwietniu 2010 oficer ów, zgodnie z rozkazami, poleciał do Afganistanu, zamiast lec Rejtanem u stóp przełożonych i kategorycznie zażądać wysłania go do Smoleńska w celu zapobieżenia katastrofie lotniczej, a raczej zamachowi, który się tam może wydarzyć. Wczoraj zaś wysłał (minister, nie oficer) asystę wojskową na obchody 68. Miesięcznicy Smoleńskiej. MS to już teraz najwyraźniej uroczystość partyjno-państwowa. Znów zapachniało epoką słusznie minioną.


Brykają i pomniejsi. Poseł Piotrowicz stwierdził, że demonstracja antyrządowa to akt sprzeczny z demokracją. Przyznał tym samym, że wszystkich sześćdziesiąt sześć Miesięcznic sprzed 25 października tego roku było według niego bezczelnym naruszeniem zasad ustrojowych RP. Dziwne tylko, że przeciwko nim nie protestował.

Wierzgają i biją kopytami jak mogą przeciwnicy Komitetu Obrony Demokracji. Ktoś stworzył fałszywe konto szefa komitetu, Mateusza Kijowskiego, i w jego imieniu sugerował możliwość dokonania zamachu na Prezesa. Sprawa była dyskutowana na forum sejmowym. Poseł Petru, z reguły prezentujący nienaganną kulturę polityczną, tym razem nie wytrzymał, i do posłanki obozu rządzącego Krystyny Pawłowicz - reagującej na jego wypowiedź pukaniem się w czoło - wyrzekł z trybuny wiekopomne zdanie "proszę nie walić się w łeb, jak do pani mówię!".
Uczestnicy 68. Miesięcznicy brykali wczoraj wieczorem tak skutecznie, że aż poturbowali reportera TVP, którą wciąż traktują jako stację wrogą Dobrej Zmianie, mimo że prezes Deszczyca uparcie próbuje się zaprzyjaźniać z PiS-em.

Państwo Gwiazdowie kopią i gryzą Henrykę Krzywonos, która według nich nie zatrzymała żadnego tramwaju, jej apel o kontynuację strajku sierpniowego był spóźniony, bo decyzję podjęto wcześniej, macierzysta organizacja "Solidarności" jej nie chciała, trudno się było z nią dogadać, a chodzą - cały czas referuję wypowiedzi po. Gwiazdów - słuchy, że różni tacy ponoć mówią, że podobno kradła i piła. Żadnych twardych dowodów nie ma, ale Gwiazdowie wierzą, że tak wygląda prawda, a jest ona ukrywana celowo, bo legenda Krzywonos jest potrzebna przegranemu establishmentowi do przykrywania legendy Anny Walentynowicz. Ot tak, z czystej złośliwości.

Wydawałoby sie, że p. Krzywonos powinna odwinąć się i bryknąć porządnie w obronie własnej, ale jakoś nie ma ochoty. Woli, na szczęście, wierzgać w obronie konstytucji, łamanej przez większość sejmową i nie tylko.


                                       *


Brykają więc wszyscy. Nie bryka tylko zamknięty za kutym ogrodzeniem pałacyku przy alei Szucha, pogryziony i pokopany Trybunał Konstytucyjny, bo nie za bardzo mu wypada, a poza tym nie wygląda na to, żeby takie brykanie w jakikolwiek sposób zainteresowało Prezesa. W imieniu Trybunału muszą wierzgać obywatele, bez ich pomocy jest on wobec rewolucyjnie nastawionej władzy bezbronny.


Na szczęście wciąż jest wśród nas wielu takich, którzy, wbrew opinii p. Andrzejewskiego, nie uważają, żeby w kwestii obrony demokracji istniały jakiekolwiek granice brykania.

czwartek, 3 grudnia 2015

Jędruś, wujek i zabawki

Jeśli  ktokolwiek miał jeszcze wczoraj wieczorem jakąkolwiek nadzieję, że Andrzej Duda zachowa się jak godny swojego urzędu Pierwszy Obywatel Rzeczypospolitej, to dziś rano musiał tę nadzieję porzucić. Prezydent nie zaczekał na wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyboru nieuznawanych przez PiS sędziów tego organu i nad ranem (a może w nocy? - nieoceniona posłanka Pawłowicz sugerowała to w okolicach północy na Facebooku, ale sprawą zainteresowały się tylko tzw. media niepokorne) zaprzysiągł tych wybranych wczoraj. W ten sposób dobitnie pokazał narodowi, kto tak naprawdę jest dzisiaj Pierwszym Obywatelem, i przez kogo czuje się powołany na urząd. Kiedyś mieliśmy królów elekcyjnych "z Bożej łaski i woli narodu", dziś mamy prezydenta z łaski Prezesa i woli narodu. Tyle że jak się prześledzi dokonania owych królów, to wychodzi na to, że oni byli mniej posłuszni Bogu, niż obecny prezydent jest posłuszny Prezesowi.


Prezydentura p. Dudy przypomina film pt. "Jak mały Jędruś wyobraża sobie bycie prezydentem". Wyobrażenia te są takie, że jak się jest prezydentem, to można rządzić, jak się chce i robić, co się chce. Można przyjąć albo nie przyjąć ślubowań sędziowskich, można nominacje profesorskie podawać przez płot za pośrednictwem posłańca, ułaskawiać osoby formalnie niewinne, umarzać postępowania sądowe i przyznawać odznaczenia nie oglądając się na kapituły. Jędruś rozkłada na dywanie ołowiane figurki i się nimi bawi. Czasem tylko wchodzi do pokoju groźny wujek z ulicy Nowogrodzkiej, i prosi, żeby tę czy inną figurkę przestawić w inne miejsce, a jeszcze inną za karę zamknąć na klucz w szufladzie. Wujek potrafi się wkurzyć, bo niby dorosły, a też go jakoś bawi przestawianie figurek, więc lepiej się go słuchać: to on te zabawki Jędrusiowi dał, a skoro dał, to może i zabrać. Na wszelki wypadek Jędruś jest grzeczny. Może przez chwilę chciał się wujkowi postawić, ale wtedy wujek zawołał go do dużego pokoju i dał burę.


Faktyczną zależność od Prezesa p. Duda pokrywa prezentowaną z uporem pozą wiecowego wodza. Przemówienia obecnego prezydenta to ciekawy spektakl, pełen pompatycznych słów i gestów, błyskania okiem, zadzierania brody do góry, ledwie skrywanego napawania się własną retoryczną sprawnością. Nie można jej zresztą p. Dudzie odmówić, widać, że przemawiać umie i lubi, z pewnością trafia swoim stylem w jakieś czułe punkty polskiej duszy, stąd wynik wyborczy i nieprawdopodobna na samym początku popularność wśród prawoskrętnej części społeczeństwa. Tyle tylko, że te prezydenckie pohukiwania pasowałyby do prezydenta rzeczywiście silnego i niezależnego, czerpiącego moc z mandatu otrzymanego od suwerena, czyli narodu. Byłaby to nawet ciekawa odmiana w stosunku do nieco przynudzającego prezydenta Komorowskiego. Andrzej Duda sprawia tymczasem takie wrażenie, jakby jego ambicją nie było godne pełnienie funkcji Prezydenta Najjaśniejszej, ale odgrywanie roli pacynki posła Kaczyńskiego. A w przypadku kogoś tak podporządkowanego innemu politykowi tromtadracja i wodzowskie gesty w miarę upływu czasu (i w obliczu kolejnych werbalnych i czynnych hołdów wobec Prezesa) zaczynają coraz bardziej śmieszyć, wielkie słowa - coraz mniej znaczyć. Bo jak traktować poważnie słowa p. Dudy, który jeszcze latem twierdził, że jest "człowiekiem niezłomnym", a kilka miesięcy później w interesie macierzystej partii łamie konstytucję i dobre obyczaje polityczne?


Tak więc w nocy Jędruś poustawiał kolejne figurki zgodnie z poradami wujka z Nowogrodzkiej. Nie wiem, na co liczył - być może na to, że zaprzysiężeni przez niego w trybie pilnym sędziowie pójdą rano do Trybunału, ten z miejsca włączy ich do rozstrzygania, a oni przepchną niekonstytucyjność wyboru wszystkich sędziów wybranych w październiku. 
Tymczasem Trybunał nowych sędziów do dzisiejszego posiedzenia nie dopuścił, po
 czym uznał, że dwóch sędziów październikowych jest niekonstytucyjnych, ale trzech - jak najbardziej może orzekać. Co więcej - to zamknięcie ich przez Jędrusia w szufladzie było niekonstytucyjne! Prezydent po prostu nie miał prawa nie przyjąć od nich ślubowania, więcej: powinien to natychmiast po dzisiejszym wyroku zrobić. Prawnicy spierają się teraz o to, co zrobić z sędziami zaprzysiężonymi wczoraj. Uznać ich ślubowanie za nieważne, uznać ich wybór za niebyły? Uznać tylko dwóch, a trzech wyrzucić? A co, jeśli za tydzień Trybunał również kroki PiS-u uzna za trochę konstytucyjne, a trochę nie?




Prezydent z Prezesem narobili bałaganu. Złamali prawo, zantagonizowali społeczeństwo, doprowadzili do kryzysu funkcjonowania władz państwowych, a wszystko to w imię zemsty na poprzednikach, nota bene - co potwierdził dziś Trybunał - także skorych do łamania konstytucji.


Trybunał nie dał się zastraszyć. Mimo nacisku Sejmu i Pałacu, odgłosów demonstracji za oknem i oskarżeń o stronniczość przeprowadził normalne posiedzenie i wydał wyrok. Kompletnie zawiódł zaś prezydent Duda, który swoją nocną akcją de facto zagwarantował sobie w przyszłości proces przed Trybunałem Stanu. Powagę urzędu, szacunek dla prawa i własny wizerunek poświęcił dla interesu grupy trzymającej władzę.




Tej nocy nie było Prezydenta Rzeczpospolitej. Był mały Jędruś, przestawiający figurki pod dyktando groźnego wujka. I nawet wstyd mu już chyba nie jest...

czwartek, 26 listopada 2015

Zamordyści-anarchiści

"Widmo kaczyzmu krąży nad Polską" - powiedziała kiedyś posłanka SLD Hanna Senyszyn. Wczoraj widmo ukonkretniło się w postaci kolejnej sejmowej rąbanki w wykonaniu partii już rządzącej. "Prawem i lewem", nocą, w pośpiechu, kompletnie ignorując istnienie zarówno opozycji, jak i sejmowego biura ekspertyz, sejmowa armia Prezesa przegłosowała uchwały unieważniające wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.


 Przeszkodą nie stały się ani głośne protesty Nowoczesnej i nieco cichsze PSL- u, ani demonstracyjne wyjście Platformy z sali obrad, ani opinie ekspertów mówiących o bezprawności a nawet prostym braku mocy prawnej podjętych uchwał. Kto by tam słuchał "partii banksterów", "zdrajców smoleńskich" i "partii obrotowej", kto by zwracał uwagę na tępych imposybilistów prawnych, którzy nie rozumieją, że"wola narodu stoi ponad prawem", jak prześlicznie wyeksplikował marszałek-senior Morawiecki senior. Wola narodu uosobionego przez Prezesa.
PiS przegłosował prymat tak rozumianej woli narodu, którą wcześniej wyłożył był p. Kaczyński w wywiadzie dla Telewizji Republika. Dostaliśmy kaczyzm stosowany w postaci czystej. Realizowany - podobno w imię interesów wolnej Polski, przez partię co i rusz powołującą się na wszystkich antykomunistycznych świętych od Pileckiego po Popiełuszkę - przy udziale byłego komunistycznego prokuratora, posła Piotrowicza.


 Nikt w PiS-ie nie odważył się jeszcze wypowiedzieć tego słowa (oficjalnie wciąż przeżywamy pierwszy etap Dobrej Zmiany), ale wątpliwości jest coraz mniej. PiS, z niewielką pomocą swoich przyjaciół z Ruchu Kukiza (i zadekowanego w jego klubie Ruchu Narodowego), rozpoczął narodowo-katolicką rewolucję. Wydaje się, że jest to już ruch nie do cofnięcia, zresztą i Prezes, i prezydent Duda muszą sobie z pewnością zdawać sprawę, że przynajmniej sam prezydent już dziś ma jak w banku co najmniej próbę postawienia przed trybunałem stanu, jeśli PiS odda władzę. Od chwili nieszczęsnego ułaskawienia ministra Kamińskiego było wiadomo, że będą robić wszystko, aby zapewnić sobie władzę na wiele lat.


A skoro to rewolucja, wszelkie próby dogadywania się z kaczystami są z góry skazane na niepowodzenie. Ludzie kierujący się logiką rewolucyjną nie są w stanie przyjąć argumentów ludzi kierujących się logiką wolności ujętej w ramy prawa. Prezes będzie chciał przewrócić do góry nogami cały porządek prawny i na jego gruzach budować nowy. Oczywiście taki, jaki sam wymyśli. Wszak przez niego przemawia wola ludu, a dowody jego wielkości są niepodważalne, co potwierdził swoim słowem sam Pan Prezydent.
Na razie jednak Prawo i Sprawiedliwość wikła się - i nas wszystkich przy okazji - w sytuację, która może zaskoczyć nawet samą partię, a kulturze prawnej w Polsce uczynić szkody na dziesięciolecia. Cóż bowiem znaczy przyjęcie do wiadomości, że Sejm może po krótszym czy dłuższym czasie zwykłą uchwałą unieważnić istniejący stan prawny? Jaka jest cena "woli ludu idącej przed prawem"?


Ano, ceną taką jest anarchizacja porządku prawnego i życia społecznego.


Jeśli bowiem uchwałą sejmową można cofnąć  zgodny z ustawą wybór sędziów, to czemu nie  cofnąć wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich? A skoro można unieważniać tego typu skutki stosowania aktów prawnych, to czemu nie innych? Unieważnijmy mandaty wypisane za palenie tytoniu w miejscach niedozwolonych, a co, nie wolno? Już wolno! A potem niech skarb państwa oddaje, co niesłusznie zarobił! Unieważnijmy ślubowanie prezydenta Komorowskiego! W końcu uchwałę o ważności ślubowania podejmuje Sejm, czyli - na podstawie wczorajszego precedensu - można uznać, że może ją unieważnić. A wtedy od razu bierzemy "Komoruskiego" za łeb i do prokuratury, bo pełnił funkcję jako uzurpator, jego prezydenckość nigdy nie zaistniała! To oczywiście przykład skrajny, ale naprawdę, tak to by działało, gdyby wczorajszy wygibas prawny PiS-u uczynić normą. Sądząc po zadowoleniu niektórych posłów obozu rządowego, wielu z nich takie podejście do prawa się podoba.


Nietrudno sobie wyobrazić, jak taki zwyczaj może oddziaływać na tych, którzy wszelkie przepisy mają stosować, bądź to w roli obywatela, bądź to w roli urzędnika. W kraju, w którym i tak szacunek dla prawa jest niewielki, a jego przestrzeganie wynika raczej ze strachu przed konsekwencjami, niż z przekonania, doprowadzić by to mogło do kompletnego rozprzężenia społecznego. Ludzie takie prawo by lekceważyli (przecież jak się zmieni rząd, to pewnie to i owo unieważnią), urzędnicy woleliby na wszelki wypadek nie podejmować żadnych decyzji (po co, skoro każda może być unieważniona, bo nowy Sejm uzna, że poprzedni źle sformułował przepisy), ba - nawet sam Sejm w pewnym momencie zacząłby mocno się zastanawiać, czy tworzyć lub nowelizować jakiekolwiek przepisy, skoro w następnej kadencji ktoś zawsze może wstecznie unieważnić wszystkie podjęte na ich podstawie decyzje, bo uzna, że nie taka była wola ludu.
Wizja przesadzona, dziwaczna, nierzeczywista? No cóż, niekorzystnych dla państwa i prawa skutków stosowania liberum veto też nie przewidywano, póki posłowie nie zaczęli jej stosować. A przecież, cokolwiek by o nim nie mówić, liberum veto - w przeciwieństwie do tego, co wyprawiają ludzie Prezesa - było metodą najzupełniej legalną.


Mamy więc działania nadpremiera-nadprezydenta, które w założeniu mają mu pomóc we wprowadzeniu rządów zamordystycznych co najmniej na wzór Orbana, ale które jednocześnie mogą prowadzić do erozji porządku prawnego i anarchizacji życia społecznego. Takich to zamordystów-anarchistów mamy w PiS-ie!


Ale może to właśnie o to chodzi? Niech będzie bałagan, a potem my, pisowcy, złapiemy to wszystko za pysk, a obywatele nagrodzą nas przy urnach za zaprowadzenie porządku w niebezpiecznych czasach? O to - oprócz zgwałcenia Trybunału - chodzi w tej zabawie?


Nie wiem. Tylko Prezes wie.

niedziela, 22 listopada 2015

Władza, Kościół i kukła Żyda


Spalenie kukły Żyda, którego dokonali kilka dni temu uczestnicy antyislamskiej (!?) demonstracji we Wrocławiu, wśród ludzi przyzwoitych, niezależnie od ich orientacji politycznej, wywołało szok i niedowierzanie. Chyba po raz pierwszy po 1989 (a może i po 1939) roku tak jawnie nawiązano w Polsce do niesławnej tradycji przedwojennego antysemityzmu. W prasie i blogosferze odezwały się głosy potępiające, oburzenie wyraził prezydent Wrocławia, a Partia Razem złożyła doniesienie do prokuratury. Tzw. czynnik społeczny zachował się więc, jak powinien. Niestety, tylko on.


Od miesięcy narastają w Polsce nastroje skrajnie prawicowe, w ostatnim czasie wzmocnione nakręcanym przez polityków strachem przed uchodźcami z krajów arabskich. Ulicami przeciągają manifestacje, podczas których głoszone są rasistowskie i ksenofobiczne hasła, obrażani są przedstawiciele religii muzułmańskiej, wzywa się do fizycznej rozprawy z wyznawcami islamu. Podczas jednej z nich otwarcie grożono śmiercią ówczesnej premier, Ewie Kopacz. Coraz częściej dochodzi do ataków na mieszkających u nas Arabów i przedstawicieli innych narodowości - również tych od urodzenia mieszkających w Polsce. Sądy - niestety - bywają dla sprawców stanowczo zbyt łagodne.
Dokonują tego wszystkiego prymitywni osobnicy, ubrani często w tzw. "odzież patriotyczną". Są oni najwyraźniej przekonani, że ryknięcie "j... islam!" albo wytrzaskanie po twarzy pierwszego spotkanego na ulicy "ciapatego" to czyn w stu procentach patriotyczny, godny pochwały co najmniej takiej, jak czyny upamiętnionych na "patriotycznej" bluzie żołnierzy wyklętych. Nie wiem natomiast, jak krętymi i odległymi od głównych drogami chadzał umysł człowieka, który podpalił kukłę Żyda, protestując przeciwko sprowadzaniu do Polski Arabów. Trochę to tak, jakby protestując przeciwko Państwu Islamskiemu pan ów spalił kukłę papieża Franciszka.


W obliczu tego wszystkiego - w szczególności w sytuacji doprawiania antyarabskiego bigosu sosem antysemickim - należałoby się spodziewać reakcji tych, którzy sprawują w Polsce rząd doczesny, i tych, którzy wciąż w ogromnym stopniu sprawują w niej rząd dusz. I tu natykamy się na przedziwną ścianę. Mimo medialnego rozgłosu sprawy wrocławskiej do głosów potępienia nie przyłączyli się oficjalnie ani prezydent Duda, ani premier Szydło, ani nadpremier-nadprezydent Kaczyński. A Kościół zrobił dziwny unik, mimo że miał ogromną szansę pokazać, że naprawdę i bez zastrzeżeń odcina się od ksenofobii i antysemityzmu.


Panią premier wyręczyło MSWiA, które wyraziło swoją dezaprobatę, i szefowa jej kancelarii, p. Kempa (dość mocne i chyba autentyczne słowa o tym, że Polska jest wspólnym państwem obywateli wszystkich wyznań i nacji), ale jej milczenie i tak dziwi.
Milczenie Pana Prezydenta zaskakuje jeszcze bardziej z racji żydowskich korzeni Pani Prezydentowej. Prezes, tak elokwentny ostatnio w parlamencie, też żadnego oświadczenia nie wydał. Nie słychać również głosu marszałka -seniora Morawieckiego, który tak pięknie mówił w Sejmie o wspólnocie i wartościach. Cisza jak makiem zasiał.
Nie śmiałbym podejrzewać pp. Kaczyńskiego, Dudy i Szydło o antysemityzm, za to doskonale zdaję sobie sprawę, że potępienie ostatnich prawackich rozrób mogłoby spowodować wycofanie przez część antysemicko myślących wyborców poparcia dla PiS-u. Tylko czy parę procent w sondażach na cztery lata przed wyborami jest warte milczenia w sytuacji, w której przyzwoitość każe coś powiedzieć?


Niestety, nie stanęli na wysokości zadania także arcypasterze i książęta Kościoła polskiego. Niedawno opublikowali oni na stronach Episkopatu list pasterski, w którym twardo przypomnieli, że antysemityzm jest grzechem. Aż by się chciało klaskać w dłonie i pochwalić, problem w tym, że... list nie został odczytany w kościołach. Ani tuż po wydaniu, ani teraz, po spaleniu kukły. Mętne tłumaczenia biskupów ("są dwa rodzaje listów: takie, które się czyta w kościołach, i takie, których się nie czyta", "tyle tych listów ostatnio jest, nie da rady czytać wszystkich") tylko ich pogrążają. Istnieje bowiem pewna gradacja ważności spraw, list można było i należało wrzucić do kategorii tych czytanych, szczególnie po wybrykach wrocławskich.  Księżom jakoś nigdy nie brakuje czasu na czytanie z ambon elukubracji potępiających na przykład "ideologię gender" czy "wojujący feminizm".
Podobno pomysł odczytania listu zablokowała konserwatywna większość w Episkopacie, która inaczej...  w ogóle nie zgodziłaby się na jego stworzenie. W ten sposób Kościół polski po raz kolejny pokazał, że swoją pozycję zamierza budować w oparciu o najbardziej konserwatywną, ciemną, ksenofobiczną i dewocyjną grupę wiernych, których nie należy drażnić wypominaniem im grzechu antysemityzmu.

Prasa liberalna i sami polscy Żydzi zareagowali na list z entuzjazmem, nie zauważono jednak, że wpływ owego listu na wiernych, szczególnie tych zarażonych wirusem antysemickim, będzie żaden. Bo proszę mi powiedziec, jaki odsetek przeciętnych katolików (a tym bardziej troglodytów krzyczących "j... Araba!" czy też słuchających codziennie Ojca Dyrektora moherowych babinek) zagląda codziennie na strony internetowe Episkopatu Polski?


Władza - z nielicznymi wyjątkami - milczy, Kościół udaje, że coś mówi. Wezwania do antymuzułmańskiej przemocy  zdążyły już zaowocować pobiciami Arabów i nie tylko Arabów. Czy zdecydowanej reakcji na palenie żydowskich kukieł doczekamy się dopiero, gdy dziarscy chłopcy w patriotycznym zapale skrzywdzą w końcu prawdziwego Żyda?

piątek, 20 listopada 2015

Rewolucja Październikowa

Zdanie o tym, że historyczne dramaty nieraz wracają jako farsa, jest tak wyświechtane, że aż wstyd je przypominać. Jednak początek rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce wręcz zmusza do jego przypomnienia.
Pozazdrościliśmy Rosjanom ich Wielikoj Oktiabrskoj. I w końcu, zupełnie demokratycznie, zrobiliśmy swoją. Też październikową, bo wybory były w październiku, i to 25 października - a taki dzień wypadał w kalendarzu juliańskim 7 listopada. I też w listopadzie, bo prawdziwa jazda po bandzie zaczyna się dopiero teraz.


Dwa dni temu pani premier Szydło wygłosiła w Sejmie exposé. Po przerwie na mównicę wszedł prezes Kaczyński i... wygłosił drugie, bogatsze i chyba ważniejsze od pierwszego.  Ale tak naprawdę ani jedno, ani drugie nie było w tym wszystkim najważniejsze, w końcu  zwyczaj wygłaszania exposé i formalnego przegłosowywania wotum zaufania dla rządu istniał i za sanacji, i za PRL-u.
Najważniejsze bowiem działo się i dzieje obok "części oficjalnej".
Jarosław Kaczyński był działaczem opozycji antykomunistycznej. Wygrał, razem z całym swoim obozem, walkę o polską wolność i suwerenność. Ale polityki najwyraźniej uczył się także drogą analizy systemu władzy stworzonego przez PZPR. I okazał się uczniem pojętnym, stworzył nam bowiem w wyniku wspomnianej październikowo-listopadowej rewolucji dostosowaną do obecnych warunków kopię tamtego układu i myślenia o władzy.
Mamy oto bowiem po raz pierwszy od czasów Gierka sytuację, w której faktycznym przywódcą kraju, kontrolującym zarówno większość parlamentarną, jak i nominalną głowę państwa, jest szef partii rządzącej, który jednakowoż żadnych oficjalnych funkcji państwowych nie pełni. Została u nas odtworzona znana z Polski Ludowej zasada, że "rząd rządzi, a partia kieruje". Nie byłby to może aż taki kłopot, gdyby PiS był partią uznającą normalne demokratyczne reguły, procedury i obyczaje. Niestety, ostatnie dni coraz wyraźniej pokazują, że PiS taką partią nie jest.


Gdy p. Szydło zakrzyknęła z trybuny sejmowej "dość arogancji władzy", przez twarz Pana Prezydenta przebiegł dziwny grymas, tak jakby resztki przyzwoitości i wstydu walczyły w jego duszy z narkotyczną ekstazą wynikająca z poczucia potężnej władzy, podlegającej jedynie kaprysom Prezesa. Dzień wcześniej Andrzej Duda, nie pytając nikogo o radę, ułaskawił skazanego nieprawomocnie za nadużycie władzy Mariusza Kamińskiego. Przy okazji oficjalnie, zastępując sąd (ciekawe, co sąd tym zrobi) , umorzył postępowanie w tej sprawie. Wiadomo - z prawomocnym wyrokiem nawet ułaskawiony Kamiński, jakże potrzebny nowej władzy "na odcinku" służb specjalnych, nie dostałby certyfikatu dostępu do informacji tajnych. A skoro postępowanie jest umorzone, to wyroku nie będzie, i problem z głowy! Chyba że sąd się uprze i prezydenckiego umorzenia nie uzna, argumentując imposybilistycznie, że sądy to jedna władza, a  prezydent - druga. Ale nie ma się co martwić Pan Prezydent, przecież Prezes powiedział w post-exposé, że sądami też już niedługo zatrzęsie Dobra Zmiana...


Ten sam p.Duda uporczywie odmawia zaprzysiężenia nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. PiS tymczasem ekspresowo przepycha zmianę ustawy, która pozwoli mu wybrać kolejnych pięciu sędziów, ale nie zmienia dopuszczalnej ich ilości. Będzie awantura o to, których można zaprzysiąc, a których nie, bo się wszyscy nie zmieszczą, Trybunał będzie sparaliżowany, powaga władzy sądowniczej mocno obniżona - i o to chodzi.
Zauważmy - ustawę "trybunalską" przepycha się nocą, nocą odwołuje się wszystkich szefów służb, nocą zmienia regulamin sejmowej komisji mającej służby kontrolować. Robi to partia, której dzisiejsi przywódcy i zwolennicy zarzucali Lechowi Wałęsie, że koalicję, która w 1992 roku obaliła rząd Olszewskiego, montował właśnie nocą. No tak, przecież wtedy to była zła zmiana, bardzo zła zmiana! A teraz jest Dobra. Dobrą Zmianę wolno robić nocą, a nawet jest to pożądane, bo wrogowie Dobrej Zmiany są wtedy zmęczeni i trudniej im kąsać.


Wszystko to odbywa się w atmosferze zapowiedzi kolejnych rewolucyjnych kroków. Minister Gliński do walki o Dobrą Zmianę w mediach posyła oto p. Czabańskiego, tego samego, który w duecie z podobnym mu rewolucjonistą moralnym, p. Targalskim, czyścił niegdyś radio i telewizję ze "złogów gierkowsko-jaruzelskich".
Minister Macierewicz oświadcza, że od dziś "wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej jest najwyższym wyzwaniem i honorem Wojska Polskiego". Zawsze mi się wydawało, że najważniejszym zadaniem wojska jest obrona granic kraju, ale co ja tam wiem, co my wszyscy wiemy.
Pani premier jednego z zuchów z CBA, ułaskawionych razem z ministrem Kamińskim, od razu zatrudnia w swojej kancelarii.
Jacek Kurski, ten od "dziadka z Wehrmachtu", będzie reformował Ministerstwo Kultury.
 Wiceprzewodniczącym komisji do spraw służb zostaje Paweł Kukiz. Wiedzę o służbach ma niewielką, a u siebie w klubie sporą gromadkę jawnych wrogów demokracji. Teraz będzie miał dostęp do tajnej wiedzy o różnych osobach i organizacjach, także tych, których nie lubią jego narodowcy.


Nie wiem, czy PiS jest tak pewny siebie, iż wierzy, że rządząc w ten sposób zapewni sobie drugą kadencję, czy może ma już w zanadrzu jakiś - wolę nie myśleć, jaki! - plan utrzymania się u władzy niezależny od nastrojów społecznych w 2019 roku. Pewne jest tylko to, że opozycja wszelkich odcieni musi się przygotować na długą i trudną walkę. Społeczeństwo, przynajmniej na razie, zdaje się raczej popierać rządzących, w rankingu zaufania prowadzą Duda, Kukiz i Szydło.


Wczoraj opozycja demonstracyjnie wyszła z sali, gdy PiS z Kukizem robili bałagan w Trybunale. Obyśmy w tej kadencji widzieli więcej takich zdecydowanych zachowań. Tylko w ten sposób mogą dziś partie prodemokratyczne zwrócić uwagę wyborców na groźne zapędy obozu władzy. Gdy większość jest w rękach PiS-u, reszcie pozostaje krzyk i hałas. Trzeba go robić, bo w hałasie źle się śpi. Dziś zadaniem opozycji jest budzenie wyborców. Bo jeśli naród uśnie, PiS bez przeszkód uśpi polską demokrację.





wtorek, 17 listopada 2015

Wara!

"Pani Izo, co Panią obchodzi nasz rząd, z którego my wyborcy PiS jesteśmy zadowoleni?" - napisała na Facebooku posłanka Pawłowicz, odpowiadając innej użytkowniczce, niezadowolonej ze składu nowej Rady Ministrów. -"My Pani kochanego rządu PO/PSL nie układaliśmy, więc i od naszego Pani wara!"


"Wara" - to jest chyba słowo kluczowe. Ludzie, którzy przez dwie kadencje płakali, że obóz władzy nie słucha obywateli, nie zwraca uwagi na krytykę lub próbuje ośmieszać krytykujących, teraz, gdy sami rządzą, krytykować wręcz zabraniają. A w każdym razie uważają krytykę nowych władz za rzecz zbędną. Zwolennicy opozycji mogą sobie krytykować opozycję. Od tego są. Zwolennicy rządu też będą krytykować opozycję, bo tego rządu krytykować nie wolno, a co najmniej nie wypada. Bo ten rząd to jest, jak się wyraził Pan Prezydent, uczciwa władza. Nie, wiem, skąd PAD to wie, bo przecież ta władza dopiero zaczyna rządzić. Jeszcze nie było pokusy, by zjeść ośmiorniczki, ukryć zegarki, wypić drogie wino na koszt budżetu, załatwić u znajomego zatuszowanie machlojek podatkowych. To dopiero przed nimi. Jak nie dadzą się skusić, wtedy udowodnią, że są uczciwą władzą.
Na razie są po prostu władzą, od której my, obywatele, oczekujemy uczciwości. Tak jak oczekiwaliśmy od każdej innej w przeszłości i będziemy oczekiwali w przyszłości.


Na razie słyszymy "wara!". Wara nam od sposobu, w jaki partia już rządząca wraz z Panem Prezydentem podają narkozę Trybunałowi Konstytucyjnemu. Chcieli, wykorzystując prezydencką obstrukcję i własnego pomysłu zmiany w ustawie, rozpędzić pół Trybunału i powołać od nowa, ale im sejmowi prawnicy wytłumaczyli, że aż tak nagiąć prawa się nie da. To teraz mamy nowy projekt, napisany tak, żeby doprowadzić do pata prawnego i Trybunał de facto zawiesić, formalnie go nie gwałcąc. Ot taka, jak się mawiało za prezydenta Wałęsy, falandyzacja prawa. Tyle że śp. prof. Falandysz falandyzował prawo uchwalone, a PiS poszedł krok dalej i falandyzuje pisząc.
Wara nam od komisji do spraw służb! Służby specjalne to w ogóle nie jest miejsce do wtykania nosa przez zwykłego obywatela. PiS sobie zapewnił przewodnictwo w komisji bez wymiany z opozycją - i tak ma być, na tym polega Dobra Zmiana na tym odcinku. Co prawda obecna władza krytykowała poprzednią, gdy ta miała podobne pomysły, ale... Jak w ogóle śmiemy porównywać uczciwą władzę z tymi... niech tu sobie każdy dopowie, co to za jedni byli, ci z Platformy. Jak PO zawłaszcza, to źle, jak PiS zawłaszcza, to dobrze, koniec, kropka, wara!


Od ministra Waszczykowskiego też. To co, że wszystkich mających inne zdanie o uchodźcach, niż ma on sam, nazwał "oszalałym lewactwem"? Tzn. właśnie słusznie nazwał! To jest mądry człowiek, doktor nauk humanistycznych, umie odróżnić lewactwo od nielewactwa! Więc nie oburzajmy się na mądrzejszych od siebie, skoro sami nie umiemy. Jeszcze nam oko zbieleje, jak zobaczymy Legiony Syryjskie w Polsce, z pieśnią na ustach wyruszające gromić Asada i Państwo Islamskie. Tyle!
I wara od pani premier Szydło! Nic nam przecież nie obiecywała w sprawie ministra Macierewicza. Poseł Gowin był tylko "najbardziej prawdopodobnym" kandydatem na szefa MON. "Najbardziej prawdopodobny" nie znaczy "pewny". Najbardziej prawdopodobne w totolotku jest to, że się nic nie wygra, a ludzie przecież czasami wygrywają miliony. I się z tego cieszą. Wygraliśmy w totolotka ministra Macierewicza, jak sobie to uświadomimy, to też się ucieszymy.


Nowa władza sprawia wrażenie, jakby kompletnie nie interesował jej społeczny, medialny czy międzynarodowy odbiór jej działań. Być może przez pewien czas taktyka ta będzie skuteczna, po nieco rozmemłanym  tandemie Kopacz-Komorowski ludzie Prezesa mogą się wydawać przyjemnie energiczni i autentycznie zainteresowani przebudową państwa. W ostatnim sondażu PiS dostał już 44 procent poparcia. Straszne to, ale prawdziwe - wielu ludziom rządy PiS-u najwyraźniej się podobają. Z pewnością jest to "zasługą" opozycji, która chyba jeszcze nie wstała z desek po wyborczym nokaucie i specjalnie nie wierzga, pozbawienie PSL-u wicemarszałka Sejmu przyjęła prawie bez skargi.

Ale jeśli przez najbliższe cztery lata rząd p. Szydło będzie kolejne elementy Dobrej (?) Zmiany wprowadzał bez pytania obywateli o zdanie, a na tych pytających będzie gniewnie fukać posłanka Pawłowicz, to może się zdarzyć, że starającym się o drugą kadencję przedstawicielom Prawa i Sprawiedliwości społeczeństwo powie... "wara!"

sobota, 14 listopada 2015

Nie podlewajmy tego ziarna!


Francja w szoku, Europa w szoku. Ameryka pewnie mniej, bo oni to już przecież przerabiali, ale trudno uznać, że skoro przerabiali, to ich nie porusza. Po pierwsze, wszędzie pojawia się naturalny ludzki odruch współczucia dla ofiar i obrzydzenia wobec zbrodniarzy, po drugie - żaden kraj nie nawojował się z islamistami tyle co USA. A efekty mierne, albo wręcz odwrotne od zamierzonych.


To, co się wczoraj wylało na ulice Paryża, zbierało się we Francji od dawna. Były przecież kilka lat temu poważne zamieszki w arabskich blokowiskach francuskich miast, był zamach w żydowskim sklepie w centrum Paryża, była masakra w redakcji "Charlie Hebdo" - wszystko to nieprzypadkowo w tym właśnie kraju. Ataki Państwa Islamskiego to tylko kolejny etap. Nigdzie w Europie ludność muzułmańska nie jest tak skonfliktowana z rdzenną większością i tak społecznie upośledzona, nigdzie nie ma tak dobrej pożywki dla islamskiego ekstremizmu.
Spora w tym wina samych Francuzów, którzy sprowadzali niegdyś do pracy całe arabskie wioski, nie zastanawiając się specjalnie, co się stanie, jeśli tej pracy kiedyś zabraknie. Nie kłopotano się też przesadnie asymilacją: pierwsze pokolenie imigrantów widziało w Europie szansę na normalne życie, miało pracę i płacę wystarczającą do utrzymania się na jakim takim poziomie, a takie warunki same w sobie sprzyjają umiarkowanym zachowaniom i poglądom. Kolejnych kryzysów, zmian gospodarczych i skutków nadmiernego przyrostu demograficznego wśród mniejszości arabskiej najwyraźniej nie przewidziano, a gdy zaczął się tlić konflikt ekonomiczno-kulturowy, skrywano go za fasadą republikańskich sloganów i twierdzenia, że "wszyscy jesteśmy Francuzami". Pod powierzchnią tymczasem powoli postępowała radykalizacja młodych, sfrustrowanych ludzi bez perspektyw, którą przegapiono, tak jak przegapiono radykalizację dużej części młodego pokolenia u nas.
A od tego był już tylko krok do pojawienia się zamachowców krzyczących "Allahu akbar!". Już wiadomo, że byli wśród nich i islamiści z Syrii, i obywatele francuscy.


Trudno dziś przewidzieć, jakie będą w dłuższej perspektywie skutki paryskiego dramatu. Francji - o ile władzom nie uda się w miarę szybko i bez użycia siły uspokoić emocji - może on przynieść masowe zamieszki pomiędzy ludnością rdzenną i tamtejszymi Arabami. Europie - powrót do kontroli granicznych i koniec pięknego snu o kontynencie bez granic. Uchodźcom - kolejne cierpienia, bo przecież od dawna to w nich część europejskiej prawicy widzi piątą kolumnę islamizmu, choć są to ludzie, którzy uciekają właśnie dlatego, że takie "Paryże" mają na co dzień u siebie, i chcą być od nich jak najdalej. Tej prostej prawdy nie chcą niestety zrozumieć ludzie, którymi rządzi strach, podsycany przez niektórych polityków.


Bronić prawa uchodźców do azylu będzie teraz trudno. Szczególnie w dzisiejszej Polsce. W internecie już zaczęły się pojawiać nienawistne wpisy. Wszyscy zwolennicy przyjęcia imigrantów to według autorów tych postów "zidiociali mordercy" , bo "każdy miłosierny lewak ma teraz krew na rękach". O "oszalałym lewactwie" raczył wspomnieć przyszły szef naszej dyplomacji (!), p. Waszczykowski, a poseł Kukiz zastanawiał się publicznie nad tym, "kto jest większym zbrodniarzem, ta dzicz, czy lewactwo". Jednym słowem, kto za uchodźcami, ten morderca. W najlepszym razie wariat. Czyli dla takiego albo więzienie, albo psychuszka.


 A przecież dziś wszystko zależy od tego, czy my, Europejczycy, poddamy się nienawiści, którą zasiało Państwo Islamskie, od tego, czy nasze rządy będą umiały się przeciwstawić zarówno fanatykom z tamtej strony, jak i radykałom we własnych krajach. Smutne, że ludzie, którzy w zasadzie już rządzą Polską, nie tylko nie umieją, ale i nie chcą się przeciwstawiać tej drugiej grupie. Pan minister in spe Szymański już zapowiedział, że uchodźców po prostu nie wpuścimy, choćby cała UE to uchwaliła. Do pana ministra in spe też nie dociera, że wśród osób uciekających przed terroryzmem i wojną raczej nie ma zbyt wielu chętnych do obwiązywania się dynamitem. Gdyby byli chętni, zostaliby wysłani pewniejszymi i wygodniejszymi kanałami, bez ryzyka, że po drodze utoną albo wpadną w ręce służb.


Nikt nie wie, co będzie się działo dalej, pewne jest tylko jedno: bezpieczne, dobre czasy już za nami. "It's the end of the world as we know it". Jeszcze nie przegraliśmy wojny ze złem, które zabijało wczoraj mieszkańców francuskiej stolicy. Jeśli jednak strach i nienawiść zwyciężą i po naszej stronie, jeśli zaczniemy podlewać trujące ziarno zasiane przez barbarzyńców, będzie to znaczyło, że owo zło właśnie wygrało pierwszą bitwę.

piątek, 13 listopada 2015

Hołd Prezydencki

Mieliśmy Hołd Pruski, który książę Hohenzollern składał królowi Polski Zygmuntowi Staremu. A 490 lat później mamy Hołd... no, powiedzmy Prezydencki, który prezydent Polski Andrzej Duda składa posłowi na Sejm Jarosławowi Kaczyńskiemu. Oto treść Hołdu:
 "Przede wszystkich chcę pogratulować i złożyć wyrazy szacunku i podziwu panu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, prezesowi Prawa i Sprawiedliwości. Każdy, kto obserwuje scenę polityczną nie ma wątpliwości co do jednego. Z całą pewnością jest pan wielkim politykiem, jest pan wielkim strategiem. Ale ja muszę dodać jeszcze jedno: jest pan wielkim człowiekiem.
 Jest pan wielkim strategiem, bo podjął pan ogromne ryzyko, kiedy zdecydował pan, że ja będę kandydatem na prezydenta (...) A potem podjął pan kolejne ryzyko wystawiając jako kandydata na premiera wiodącego w kampanii parlamentarnej panią prezes Beatę Szydło. Trzeba wielkiej odwagi i determinacji, żeby tego dokonać. Trzeba być naprawdę wizjonerem (...) Trzeba być wielkim człowiekiem, wielkim patriotą, absolutnie przekonanym o realizacji swojej idei, budowy silnej Polski, żeby mimo oczywistych własnych ambicji, oddać pałeczkę władzy w ręce ludzi, z którymi pan współpracował. Jestem pełen podziwu".
 No cóż, jakie czasy, taki Zygmunt Stary...

środa, 11 listopada 2015

Żadnych marzeń, lemingu!

"Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie, chcieliście PiS-u, no to go macie" - napisałby zapewne Konstanty Ildefons, gdyby przyszło mu żyć w naszych czasach. Jeśli ktokolwiek miał nadzieję, że - jak tu i ówdzie przebąkiwano - "PiS zmądrzał", że prezes Kaczyński będzie w swoich decyzjach pamiętał o wyborcach centrowych, którzy postawili na niego jako na przeciwwagę dla Platformy, i dzięki którym tak naprawdę wydusił swoje 37 procent głosów i możliwość samodzielnych rządów, to skład nowego rządu z pewnością skutecznie tę nadzieję zabił. Dostaliśmy bowiem IV RP bis, i to w roztworze mocno stężonym.


Najwięcej kontrowersji wywołuje oczywiście uczynienie z Antoniego Macierewicza ministra obrony. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia powoływanie na to stanowiska człowieka ogarniętego wiarą w teorie spiskowe i wyznającego zasadę, że cel uświęca środki, jest z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa co najmniej wątpliwe, ale przeciez nie o bezpieczeństwo państwa tu chodzi. Minister Macierewicz potrzebny jest Prezesowi u sterów MON, ponieważ gwarantuje zdecydowane zajęcie się wyjaśnianiem sprawy już wyjaśnionej, czyli przyczyn katastrofy smoleńskiej. Powrócą - tym razem już z oficjalną sankcją państwową - wybuchające parówki, rozpadające się puszki, "piiiii-bziu!", pancerne brzozy, sztuczne mgły, chmury helu i podobne konstrukcje myślowo-eksperymentalne, zaś Komisja Badania Wypadków Lotniczych zostanie obsadzona ekspertami zbliżonymi do PiS-u. A wszystko po to, aby jednak spróbować udowodnić, że w Smoleńsku doszło do zamachu, w którym poległ brat p. Kaczyńskiego. Dla tego jednego celu Prezes jest najwyraźniej w stanie narazić kraj na konsekwencje decyzji podejmowanych w sferze obronności przez człowieka o - delikatnie to ujmując - bardzo specyficznym typie osobowości i umysłowości.


  Ludzie o bardzo specyficznym typie umysłowości i osobowości będą zresztą zaludniać nową Radę Ministrów niemal w całości. Nie wszyscy wydają się przy tym osobami niekompetentnymi czy nie nadającymi się na ministrów. Anna Sterżyńska, która, będąc szefową Urzędu Komunikacji Elektronicznej, zasłynęła ze swojej odważnej postawy wobec lobby telekomunikacyjnego, będzie z pewnością w Ministerstwie Cyfryzacji właściwą osobą na właściwym miejscu. Ministrów Morawieckiego czy Szałamachy należy się obawiać raczej w kontekście ich liberalnych poglądów, które mogą im przeszkadzać w realizowaniu zapowiadanego przez PiS zwrotu socjalnego, niż jakichkolwiek braków kompetencyjnych. Ogólnie jednak skład rządu, będący wypadkową gry poszczególnych frakcji partyjnych w PiS, interesów pozostałych partii zrzeszonych w ZP i - co chyba najważniejsze - widzimisię Prezesa, budzi co najmniej niepokój.


Funduje nam się bowiem ministra nauki, który słyszy płacz mordowanych zarodków. Obdarowuje się Polskę ministrem środowiska, który wierzy w legendy o trujących smugach chemicznych, strzela dla przyjemności do zwierząt i chciałby pozyskiwać drewno w lasach chronionych. Minister sprawiedliwości podczas poprzedniego pobytu na tym stanowisku publicznie ferował wyroki przed procesami sądowymi. Pani minister edukacji nie widzi nic złego w tym, że w szkole jest religia opłacana z państwowej kasy, nie ma zaś ani państwowego nadzoru nad jej nauczaniem, ani powszechnie dostępnych zajęć z etyki. Wreszcie nowy koordynator służb specjalnych jest objęty nieprawomocnym wyrokiem sądowym za nadużywanie władzy, i - kto wie? - być może prosto z ministerialnego fotela będzie musiał się przenieść na więzienną pryczę. A wszystkimi tymi osobami dowodzić ma premier Szydło, która w ogóle nie miała wpływu na ich powołanie, a i samo bycie premierem musiała sobie u prezesa Kaczyńskiego z dużymi problemami wynegocjować. Słowem: mamy słaby rząd z jeszcze słabszym premierem, całkowicie kontrolowany przez ukrytego w cieniu przywódcę partii rządzącej.


Komentatorzy zwracają uwagę, że Jarosław Kaczyński cały proces tworzenia nowego rządu rozegrał w taki sposób, aby innym graczom w jego własnym obozie dokładnie pokazać ich miejsce w szeregu. Temu służyło zapewne nocne ściągnięcie na Żoliborz prezydenta Dudy, przypadkowo zauważone przez jeden z tabloidów, odsunięcie p. Szydło od rozmów gabinetowych, "przesuwanie" kandydatów na ministrów po różnych ministerstwach (iloma to miał kierować biedny poseł Gowin, zanim go w końcu zagoniono do robienia porządku w szkolnictwie wyższym?) i podobne działania. Jednak nie tylko do swoich wysyłał Prezes czytelne sygnały. Jeszcze czytelniejszy wysłał bowiem do niepisowskiej większości społeczeństwa. Rząd, który przedstawiono, jest bowiem sam w sobie komunikatem.


 Nadprezydent-nadpremier Kaczyński mówi tym rządem mniej więcej to, co car Aleksander powiedział niegdyś Polakom liczącym na zwiększenie samodzielności Królestwa: "point de rêveries, messieurs!". A więc żadnych marzeń, panie i panowie lemingi, liberalni demokraci, geje, innowiercy, imigranci, feministki! Żadnych mrzonek dotyczących jakichkolwiek ustępstw w dziedzinie obyczaju, światopoglądu i praw mniejszości, żadnego przyzwolenia na nowomodne lewackie wymysły! Żadnego odejścia od programu restytucji IV RP nie ma i być nie może! Oto zaczyna się budowa Polski prawej i sprawiedliwej, katolickiej i narodowej. Polski bez gejowskich małżeństw, genderowego obłędu, niepotrzebnie komplikujących życie praw mniejszości, bez uchodźców i wyuzdanych parad ulicznych, bez obrażających świętą wiarę katolicką obrzydliwych spektakli teatralnych. Nie tego potrzebuje chrześcijańskie społeczeństwo polskie. Zemsty i odwetu nie będzie, ale winni uczynienia z Polski ruiny zostaną ukarani. Katastrofę smoleńską będziemy wyjaśniać, ile będzie trzeba, i dojdziemy do prawdy, choćbyśmy mieli wyciąć wszystkie brzozy w Europie. Będzie religia w szkole, kompromis aborcyjny, edukacja patriotyczna i narodowe media! Nasz bogobojny, tradycyjny, prawy i sprawiedliwy Naród tego właśnie potrzebuje i to dostanie. A jak się komuś nie podoba, to już jego problem i proszę nam tu nie zawracać głowy. My tu wprowadzamy Dobrą Zmianę i nie mamy czasu zajmować się głupotami.


To właśnie mówi do nas tym rządem Jarosław Kaczyński.
I obawiam się, że nie żartuje.

niedziela, 8 listopada 2015

Startujemy!




Listopad. Ciemno, chłodno, wiatr szarpie coraz bardziej nagimi gałęziami drzew, z ziemi podnoszą się tumany kurzu i listowia.
Jesienny wiatr przewiewa korytarze i gabinety. Te w kancelarii premiera, w ministerstwach i urzędach centralnych, służbach tajnych i jawnych, państwowych spółkach, publicznych mediach... W jednych miejscach wszyscy już spakowani, wiedzą, że nie przetrwają tego huraganu, w innych trwa nerwowe oczekiwanie, a nuż wichura tu nie dotrze, a nuż przetrwamy, jak nieraz się udawało? Jeszcze gdzie indziej trwają obrzędy błagalne i modlitwy o odwrócenie wiatru.
Ale na to już chyba za późno.


Jedni mówią "armagedon", inni - "dobra zmiana". Jak będzie naprawdę, co przyniosą następne dni i miesiące, jaka będzie w Polsce pogoda, jak mocno powieje, które okna powyrywa z futrynami, a które oprą się wichurze, wie tylko bóg wiatru i burzy ukryty gdzieś na niedostępnym zwykłym śmiertelnikom żoliborskim Olimpie. Stamtąd, z owej owianej legendami siedziby, przygląda się działaniom pomniejszych bóstw z Nowogrodzkiej i Krakowskiego Przedmieścia.
Wyznawcy już dziś piszą o nim "On". "On" i wszystko jasne, "On",  czyli ten, któremu wołano "Polskę zbaw" i który właśnie ją zbawia. Dla nich zbawiciel, dla wielu innych bicz boży, demon, Iwan Groźny wiodący do władzy swoich opryczników. Dla wszystkich - najważniejszy punkt odniesienia. Przez niego wszystko się stanie, co się stanie, a bez niego nic się nie stanie.
I niby jeszcze nic się nie stało, jeszcze nawet rząd nie utworzony, jeszcze przyszła premier ma czas chodzić po pasztet do marketu osiedlowego, podczas gdy bóstwa sprawcze ustalają skład jej gabinetu, a już widać, że coś się zmienia. Prezes TVP oświadcza, że usunie z telewizji redaktora Lisa, znienawidzonego przez nową władzę jawnego zwolennika władzy ustępującej. Dla równowagi usunie też  redaktora Pospieszalskiego, jawnego zwolennika władzy nowej, ale to się pewnie jakoś później załatwi, żeby Pospieszalski wrócił, a Lis nie. "Wyklęta" książka Wojciecha Sumlińskiego  o byłym prezydencie Komorowskim jest do kupienia nawet w supermarketach, a podczas procesu autora świadkowie zaczynają zeznawać na jego korzyść. Siedzący od trzech lat w wydobywczym areszcie kibic Legii, co do którego istniały poważne wątpliwości, czy nie ma to związku z jego publicznie wyrażaną niechęcią wobec partii jeszcze rządzącej, nagle wychodzi na wolność. Kornel Morawiecki, dawny przywódca "Solidarności Walczącej", zostaje mianowany marszałkiem -seniorem nowego Sejmu, pierwszego Sejmu bez byłych komunistów - i oto tego samego dnia umiera generał Kiszczak, człowiek, który niegdyś de facto wypędził Morawieckiego z Polski, ostatni z trójki najważniejszych generałów wprowadzających stan wojenny. Trudno o bardziej wymowny symbol końca postkomunizmu w Polsce.


Obóz jeszcze rządzący w defensywie, postkomuniści poza Sejmem, a w Sejmie narodowcy i Liroy. Ci pierwsi butni, przekonani o swojej wyjątkowości i znaczeniu, wierzą, że obecność w parlamencie to pierwszy krok na drodze do narodowej dyktatury. Do tej pory kojarzeni z ulicznymi marszami, kibolską przemocą, paleniem tęczy i budek strażniczych oraz gestami typu "pięć piw proszę", teraz pokazują się publicznie jako grzeczni młodzi ludzie w garniturach. Posła Winnickiego już kilka razy zapraszały najważniejsze media. W przyrodzie jak widać nic nie ginie - podstarzałych dawnych zwolenników dyktatury czerwonej zastąpili młodzi i całkiem współcześni zwolennicy dyktatury brunatnej. Póki co, będą żoliborskiemu Zeusowi pomagać podmywać fundamenty liberalnej demokracji. Z nadzieją, że gdy przyjdzie ich czas, nie będą musieli zbytnio się męczyć, aby przewrócić jej ściany. Być może zagrodzi im drogę Liroy, który w następnym Sejmie chce chyba być jednym posłem - w końcu podobno "idzie do Sejmu wyp... ich wszystkich". Na razie jakoś się muszą dogadywać w ramach jednego, Kukizowego klubu.


Nad taką Polską, w której niejedno może się zdarzyć, nad miejscem, które w najbliższej przyszłości zaznać może wielu rzeczy, ale na pewno nie zazna nudy i spokoju, unosić się będzie nasz wolny dron obserwacyjny. Wolny, bo nie związany z żadną opcją sejmową ani pozasejmową, choć swoje preferencje jak najbardziej mający. Dron, bo oglądanie wulkanu z drona jest bezpieczniejsze, niż osobiste wspinanie się na krawędź krateru. Obserwacyjny, bo dzięki niemu można oglądać całość ojczystego bałaganu lub jedynie jego fragmenty.


Startujemy. Pora włączyć kamerę.