piątek, 1 lipca 2016

Smutek i duma

Piszę to dzień po meczu z Portugalią, i wciąż nie mogę się otrząsnąć. Półfinał był na wyciągnięcie ręki. O jeden rzut karny od nas.
Było prawie – prawie! - jak ze Szwajcarią. Znów strzeliliśmy za mało bramek z gry, znów sprokurowaliśmy sobie piłkarski horror do samego końca, ale tym razem niestety okrucieństwo futbolu ostatecznie dopadło nas, a nie przeciwników. Odpadliśmy. „Prawie” zrobiło w tym wypadku różnicę ogromną.

Porażka w karnych to najbardziej bolesny rodzaj przegranej, ale jednocześnie to najniższa porażka, jakiej można doznać na piłkarskim boisku. Odpadliśmy z tych mistrzostw, ale tym razem była to porażka bez wstydu. Odpadliśmy, ale wszyscy, tam, na stadionie i tu, przed telewizorami, czuliśmy po meczu nie tylko smutek, ale i dumę. Takiej Polski dawno na żadnych mistrzostwach nie oglądano. Oczywiście, wielu z nas ma po wczorajszym wieczorze bolesnego futbolowego kaca, ale to jest kac zupełnie inny od tego, który nam fundowano cztery, osiem, dziesięć, czternaście i trzydzieści lat temu.
Polski kibic ma po tym meczu oczywiste poczucie straty, ale nie upokorzenia.
Można wybrzydzać na indolencje strzelecką Milika, na to, że Lewandowski pierwszego gola strzelił dopiero teraz, że Krychowiak, próbując wybijać strzał Sancheza, bardziej nam zaszkodził, niż pomógł – ale to wszystko tak naprawdę detale. Jest w tej drużynie wiele rzeczy do poprawki, nie ukrywa tego zresztą sam trener Nawałka. Jednak nie zmienia to faktu podstawowego: po latach rozczarowań, po całych dziesięcioleciach niemocy, po obejrzeniu całej galerii osobliwości na ławce trenerskiej i gwiazdorów z przerośniętym ego na boisku, mamy wreszcie trenera na miarę oczekiwań i grupę ludzi, którzy swoje indywidualne sympatie, antypatie i ambicje chowają do kieszeni w imię dobra drużyny. Bo to jest drużyna. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
Porażka dopiero w rzutach karnych oznacza, że z tym trenerem i tym zespołem ludzkim mogliśmy przy odrobinie szczęścia zajść jeszcze przynajmniej o szczebelek wyżej. Choćbyśmy nie wiem jak krytykowali tego czy innego zawodnika, nie zmieni to faktu, że Polska osiągnęła na seniorskim turnieju mistrzowskim największy sukces od 1982 roku.

Porównania dotyczące ludzi działających w różnych warunkach i w różnych epokach historycznych zawsze są obarczone ryzykiem błędu i popełnienia anachronizmu, ale jeśli już można trenera Nawałkę porównywać do któregoś z poprzedników, to legendarny Kazimierz Górski pasuje tu chyba najbardziej. Nawałka, tak jak Górski, ma nieprawdopodobny instynkt, swoisty trzeci zmysł selekcjonerski, który pozwala mu dostrzegać diamenty nawet tam, gdzie inni widzą tylko popiół (przykład Pazdana mówi sam za siebie). Ma naturalną charyzmę, jednocześnie nie przejawiając ani krzty gwiazdorstwa. To wszystko pozwala mu nie tylko właściwie dobierać skład reprezentacji, ale także pozytywnie wpływać na stosunki międzyludzkie w zespole, tworzyć z tych piłkarzy drużynę, grupę ludzi połączonych wspólnym celem, wspólnymi emocjami i gotowych do wzajemnego wspierania się na boisku, umiejących przejść do porządku dziennego nad urazami i własnym interesem.
Nawałka dokonał rzeczy niezwykłej: stworzył reprezentację na ćwierćfinał Euro w kraju, w którym nadal kuleje system szkolenia, brakuje chętnych do pracy z młodzieżą, a osiedlowe placyki i boiska w imię ekonomicznej opłacalności sprzedano deweloperom i zabudowano blokami. Orliki, choćby najpiękniejsze i otwarte całą dobę, nie zastąpią tego wszystkiego, co zostało zlikwidowane. Jako dzieciak mieszkałem na najmniejszym ursynowsko-natolińskim osiedlu w Warszawie. Gdy przyszła mi ochota na ganianie za piłką, do dyspozycji miałem osiem boisk. Były tam koślawe bramki, w większości bez siatek, w ciepłym półroczu biegało się w kurzu, w chłodnym – po błocie lub śniegu, ale miejsca do gry nie brakowało. Dziś na tym osiedlu jest jeden Orlik, pełniący dodatkowo funkcję boiska szkolnego i chyba nic więcej, a dzieci pewnie mieszka tam tyle samo, bo co prawda przyrost naturalny spadł, ale liczba ludności osiedla wzrosła co najmniej o jedną trzecią. Dawno tam nie byłem, ale podejrzewam, że na podwórkach wiszą tabliczki z napisami „zakaz gry w piłkę”. Tak jak na większości podwórek jak Polska długa i szeroka.

Stworzył więc Nawałka dobrą reprezentację w kraju, gdzie dziecko grające w piłkę jest traktowane przez dorosłych niemal na równi z chuliganem niszczącym kosze na śmieci i wybijającym szyby, gdzie dostęp do boisk dla młodzieży jest de facto reglamentowany, gdzie kluby sportowe w większości zatrzymały się w rozwoju na poziomie ostatniej dekady ubiegłego wieku, a eksportowe drużyny regularnie dostają lanie już w rundach wstępnych europejskich pucharów. Ostatni klubowy półfinał zaliczyliśmy w roku 1991, ostatnią rundę grupową – w 1996. W europejskiej piłce klubowej nas po prostu nie ma. Stan ten przez lata bywał traktowany jako usprawiedliwienie kolejnych porażek drużyny narodowej. Zwalniani po nieudanych eliminacjach i turniejach trenerzy, gdy już wykorzystali wszystkie inne argumenty, powtarzali jak mantrę, że „jaka liga, taka reprezentacja”, więc jeśli ktoś ma jakieś pretensje, to proszę bardzo, ale nie do nich. Bo przecież w kraju z taką ekstraklasą się po prostu nie da. Rekord dziwacznych usprawiedliwień pobił zaś Leo Beenhakker, który winę za swoje porażki zrzucił na… polską mentalność, z którą nie da się podobno osiągać sukcesów. Jakbyśmy w 1974 czy 1982 roku pożyczali sobie mentalność od innych narodów.
Obecny trener pokazał, że jednak się da, i nie przeszkodzi w tym ani słaba liga (tak naprawdę nie jest to sprawa najważniejsza: Hiszpanie przez całe lata mieli słabą reprezentację przy bardzo silnej lidze, Duńczycy wygrali Euro w roku 1992, nie mając w składzie ani jednego zawodnika z marniutkiej rodzimej ekstraklasy), ani polska mentalność, ani nawet deficyty systemu szkolenia i zasobu boisk. I że nie trzeba mieć w drużynie całego zastępu Lewandowskich i Błaszczykowskich, żeby dojść do ćwierćfinału, wystarczy dwójka egzemplarzy oryginalnych, uzupełnionych odpowiednio wybraną i zmotywowaną resztą. Aż strach pomyśleć, dokąd by ten zespół doszedł, gdyby nie katastrofalna forma strzelecka Milika.

Oczywiście, byłoby bardzo niedobrze, gdyby zaczęto teraz pisać o naszej reprezentacji tylko teksty pochwalne wymieszane z hagiografiami trenera. Można i należy zadawać pytania o Milika (może potrzebny był psycholog – strasznie dziwna była ta nagła utrata umiejętności celowania w światło bramki, którą ten zawodnik przecież posiada i pokazywał ją w eliminacjach), o taktykę (czy aby jednak w drugiej połowie nie była zbyt defensywna), o Kapustkę (czy z Portugalczykami nie należało go wpuścić wcześniej), wreszcie o rzuty karne i przygotowanie bramkarzy w tym względzie (Fabiański, fantastyczny w grze, przy karnych zachowywał się tak, jakby w ogóle ich nie ćwiczył na treningach).
Można i należy naciskać na PZPN, który pod kierownictwem Zbigniewa Bońka co prawda się zmienia, ale wolniej, niż powinien, trzeba krytykować poziom ekstraklasy, panujące w niej nieporządki i kult pieniądza, całkowicie nieraz przesłaniający aspekt sportowy, a także rozpanoszenie się w niektórych klubach tzw. ruchów kibicowskich, często oskarżanych o dość szemrane powiązania. Wręcz bezwzględnie należy się przyczepiać do systemu szkolenia dzieci i młodzieży, który nie dość, że od najmłodszych grup jest nastawiony bardziej na wyniki, niż na rozwijanie umiejętności, to jeszcze grzęźnie w patologiach czasem przypominających te znane ze szkolnictwa, z kiepskimi wynagrodzeniami, miękkim terrorem rodziców i religią sprawozdawczości na czele, a czasem te znane z dorosłej piłki i wymienione tu wcześniej. To wszystko utrudnia rozwój polskiego futbolu, a często odstrasza rodziców od posyłania maluchów na zajęcia piłkarskie, wielu osobom nasza piłka kojarzy się bowiem z bagnem pełnym dziwnych ludzi, dziwnych interesów i działającym na dziwnych zasadach, bagnem od którego należy trzymać się z daleka, bo może młodego człowieka wciągnąć i zatopić.
Powinni więc dziennikarze, blogerzy i kibice robić wszystko, aby zarówno nasza federacja piłkarska, jak i ministerstwo sportu (niechże się na coś przyda cała ta Dobra Zmiana!) z większym zapałem zwalczały sportowe patologie, a trenerowi Nawałce, jak każdemu innemu selekcjonerowi, należy patrzeć na ręce i zadawać pytania.

Wszystko to jednak nie może nam przesłonić najważniejszego: wydostaliśmy się z ciemnego lasu. Gole Błaszczykowskiego i rajdy Kapustki, bezbłędne interwencje Pazdana i wspaniałe parady Fabiańskiego, mrówcza praca Lewandowskiego, piękna, godna sportowców i reprezentantów kraju postawa całej drużyny, a także to, co piłkarze i trener prezentowali poza boiskiem, świadomość własnej wartości przy jednoczesnej skromności i świadomości braków i niedociągnięć – wszystko to budzi nadzieję na następne lata i turnieje.
Należy się tej drużynie od nas wielki hołd, podziękowanie i wyrazy uznania za twardość, nieustępliwość, odwagę i determinację w dążeniu do celu, za piękny, biało-czerwony karnawał, który oby był tylko przedsmakiem tego, co przynieść nam mogą kolejne eliminacje i mistrzowskie turnieje. Należy im się nasza wdzięczność nie tylko za tegoroczny wynik, za chwile radości, za pierwszy od 34 lat ćwierćfinał, ale być może przede wszystkim za przywrócenie nam futbolowej godności, za powrót nadziei, że nasze miejsce na piłkarskiej mapie świata znów będzie miejscem wśród walczących o strefę medalową, a nie wśród piłkarskich pariasów.

Za radość i nadzieję, za emocje i walkę, za przywróconą dumę polskich kibiców – za wszystko to Wam dziś, Panowie, dziękujemy.
I wierzymy, że to nie koniec, ale dopiero początek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz