niedziela, 24 lipca 2016

Ministerstwo Głupoty Narodowej

Dzisiejszy wpis jest swego rodzaju apelem do Prezesa Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, Pan Prezes czuwa nieustannie, aby Rada Ministrów pracowała rzetelnie i nie zaniedbywała żadnej z dziedzin życia naszego kraju. Jesienią zarządzono nawet w tym celu pewne zmiany w układzie ministerstw. Jednym one się podobają, innym nie – zależy to najczęściej od tego, czy ktoś lubi Prezesa, czy go nie lubi. Tym, którzy lubią, z reguły podoba się wszystko, co Prezes zarządzi, a tym, którzy nie lubią, marszałek Kuchciński zwykł ograniczać możliwość wypowiadania swojego zdania z trybuny sejmowej, więc rząd nie ma się o co martwić.
Za to – w obliczu rosnącej liczby działań i wypowiedzi różnych osób publicznych w Polsce, wywołujących swoją formą i treścią co najmniej zdziwienie nawet u średnio inteligentnego odbiorcy – zwykli obywatele czują się zaniepokojeni brakiem w gabinecie p. Szydło jednego ważnego ministerstwa, które by tymi wszystkimi wypowiedziami i działaniami zarządzało i może jakoś je nawet umiało wykorzystać dla dobra kraju.
Coraz bardziej potrzebne nam jest utworzenie Ministerstwa Głupoty Narodowej. Ministerstwo takie nie tylko zajęłoby się coraz większym obszarem wyjętym spod kontroli centrum dyspozycji politycznej nowej Polski, ale mogłoby również stanowić swego rodzaju most pojednania między zwolennikami kaczyzmu a opozycją, gdyż kandydaci do pracy w tej instytucji obrodzili gęsto po obu stronach barykady. Praca w MGN powinna bowiem być nagrodą za zasługi w produkcji materiału, którym instytucja ta miałaby zarządzać.

Na miejscu posła Kaczyńskiego zarekomendowałbym oddelegowanie do pracy w MGN dwóch ministrów od służb mundurowych i kilkorga innych ministrów od spraw cywilnych. Na ich miejsce z pewnością kogoś by szybko znaleziono, jak bowiem powszechnie wiadomo, znać na swojej robocie to się ostatecznie muszą dyrektorzy departamentów, a tak naprawdę to ich zastępcy, ale ministrowie to już niekoniecznie. Za pp. Błaszczaka, Macierewicza i kilka innych osób można uczynić ministrami kogokolwiek. Byle z partii rządzącej, tak bowiem postanowił Suweren.
Ministra Błaszczaka skierowałbym do nowego resortu w uznaniu jego zasług na polu tropienia macek gejostwa światowego wśród osób rysujących kredkami kwiatki na chodnikach. Co prawda minister odniósł się do kredek francuskich, ale przecież i u nas na każdym osiedlu można spotkać na trotuarach kolorowe malunki kredą (często są to właśnie kwiatki!), najprawdopodobniej złośliwie wykonywane przez osoby z ruchu LGBT niecnie się podszywające pod niewinne dzieci. Należy również docenić twórczy wkład ministra Błaszczaka w teorię zapobiegania aktom terrorystycznym. Otóż p. Błaszczak uważa, że najskuteczniej uchroni nas przed nimi powrót do chrześcijaństwa. W sumie racja: jeśli minister spraw wewnętrznych ma takie podejście do tematu, uratować może nas chyba tylko solenna modlitwa i kilka mszy, najlepiej odprawionych co najmniej w katedrze wawelskiej.
Ministra Macierewicza przyjąłbym do MGN za całokształt jego politycznej działalności. Pan Antoni uparcie doszukuje się znamion zamachu tam, gdzie ich nie ma i nigdy nie było, kilka razy zmienił zdanie na temat brzozy, która raz mogła, a raz nie mogła rozbić samolotu, deklaruje publicznie wiarę w istnienie broni elektromagnetycznej, stworzył komisję do spraw zbadania zbadanej już na wszystkie strony katastrofy, wpadł wreszcie na pomysł wygłaszania tzw. apelu smoleńskiego podczas każdej oficjalnej uroczystości upamiętniającej cokolwiek, choćby to coś miało miejsce przed wynalezieniem samolotu. Już nawet osoby życzliwe Dobrej Zmianie próbują wytłumaczyć ministrowi obrony, że jest to pomysł bezsensowny i samemu PiS-owi przynosi więcej szkody niż pożytku. Doszło do tego, że głos zabrała córka „brata poległego”, postać ikoniczna religii smoleńskiej, która kulturalnie, ale stanowczo skrytykowała mieszanie ofiar katastrofy w Smoleńsku z ludźmi rzeczywiście poległymi i zamordowanymi w różnych tragicznych okolicznościach. Po p. Macierewiczu spłynęło to jednak jak woda po gęsi – uparł się, że będzie przekonywać powstańców warszawskich, którzy apelu nie chcą, żeby go zechcieli. Problem w tym, że powstańcy są tak samo uparci, jak minister, i prędzej zrezygnują z asysty wojska, niż dadzą sobie wepchnąć apel poległych według koncepcji szefa MON.

Należałoby również skierować do MGN w trybie natychmiastowym dotychczasową minister edukacji, p. Zalewską, która mimo usilnych podpowiedzi ze strony redaktor Olejnik, nie umiała jej odpowiedzieć na proste pytanie, kto zabijał Żydów w Jedwabnem i Kielcach. Pani minister zachowywała się jak uczeń, który nie przygotował się na lekcję i żadne naprowadzanie na odpowiedź mu nie pomoże. Przy okazji twórczo wpłynęła na rozwój polszczyzny, nazywając Jedwabne „faktem historycznym, w którym doszło do wielu nieporozumień”. Nikt dokładnie nie wie, co to wyrażenie właściwie znaczy (bardzo przepraszam, ale kto z kim się nie mógł porozumieć „w fakcie historycznym”: mordowani z mordującymi???), ale dzięki pani minister powstało i zapewne będzie w przyszłości poręcznym kluczem zamykającym dyskusje nad innymi tego typu wydarzeniami.
Do pani minister edukacji powinien też dołączyć nowy prezes IPN, Jarosław (Jarosław!) Szarek, który z kolei jest przekonany, że sprawcami zbrodni jedwabieńskiej byli Niemcy, którzy jedynie „posłużyli się grupką Polaków”. W tym samym pokoju powinien też wykonywać swoje obowiązki jego kontrkandydat podczas wstępnej rekrutacji, nauczyciel historii z Puław, Marek Chrzanowski, który stwierdził, że IPN powinien po raz drugi zbadać sprawę jedwabieńską, bo on biedak nie wie, co ma mówić uczniom na ten temat. Najwyraźniej do pana nauczyciela nie dotarło, że powinien przekazywać istniejącą wiedzę historyczną, opartą przecież już nie na słynnej książce prof. Grossa, tylko właśnie na badaniach IPN!
W jednym pokoju z nimi dwoma powinien pracować nowy szef telewizyjnej Dwójki, niegdyś satyryk (i to naprawdę inteligentny i ceniony satyryk!), a dziś orędownik Dobrej Zmiany, Marcin Wolski. Stwierdził on ostatnio, że w Polsce rządzonej przez PO nie był zapraszany do mediów głównego nurtu, wskutek czego „czuł się jak Żyd w III Rzeszy”. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej do MGN należałoby zapytać p. Wolskiego, co takiego z nim robili prześladowcy z Platformy: kazali nosić żółtą przypinkę z napisem „pisior”, powybijali mu szyby w oknach, otoczyli jego dom murem z tabliczkami „pisowski obszar mieszkaniowy, wstęp wzbroniony” i zabronili wychodzić na zewnątrz, czy może policjanci reżimu Tuska próbowali go zatrzymać i zastrzelić na ulicy za to, że należy do PiS-u? Bo właśnie tego typu rzeczy robiono Żydom w III Rzeszy, i nie wydaje mi się, żeby red. Wolski tego nie wiedział.

Obok pokoju pp. Wolskiego, Szarka i Chrzanowskiego powinien znaleźć się jakiś pokoik dla luminarza „dobrze zmienionej” elity intelektualnej, red. Ziemkiewicza, który raczył był ostatnio po zamachu w Monachium obrazić jego ofiary wpisem o Niemcach, którzy nie są przygotowani na bycie zabijanymi, bo do tej pory to oni zabijali. Jakoś panu Rafałowi umknęło, że ostatni raz to Niemcy zabijali kogokolwiek 70 lat temu, po czym dostali taką nauczkę, że dziś są jednym z najbardziej pokojowo nastawionych narodów europejskich. Do kanciapy red. Ziemkiewicza dokooptowałbym jeszcze posłankę Pawłowicz, która co i rusz generuje teksty predestynujące ją do wyższych stanowisk w nowym resorcie – zamach monachijski też ją do tego natchnął.
Całym tym zbiorem wybitnych niemcoznawców powinna zarządzać w randze kierownika pani doktor Ewa Kurek, która powiedziała ostatnio w TVP, że w Jedwabnem nie mogli nikomu robić krzywdy Polacy, bo nie istniało wtedy państwo polskie. Zastanawiam się tylko, czy p. Kurek wie, że po pierwsze swoją wypowiedzią zakwestionowała istnienie rządu emigracyjnego i Polskiego Państwa Podziemnego, po drugie najwyraźniej uważa, że rzezi wołyńskiej nie dokonali Ukraińcy (bo państwa ukraińskiego nie było wtedy dużo bardziej niż polskiego), a po trzecie – na co zwróciło uwagę wielu użytkowników Twittera – takiego Sienkiewicza oddała bez walki Rosjanom, Przybyszewskiego – Austriakom a Drzymałę – Niemcom.

Powinno się też skierować do MGN obecnego ministra sprawiedliwości, który wymyślił dostępną dla każdego państwową listę pedofilów, kompletnie się nie troszcząc o to, że w ten sposób zachęca obywateli do samosądów, a przy okazji naraża na niebezpieczeństwo Bogu ducha winne osoby podobne do pokazanych w internecie przestępców. Nietrudno sobie wyobrazić dziarskich młodzieńców dokonujących przy aplauzie tłumu – i w imieniu zdrowej moralnie masy Narodu, rzecz jasna! - linczu np. na bracie bliźniaku jakiegoś pedofila. Nikt przecież w takich sytuacjach nie patrzy w dowód osobisty, tak samo jak żadna z osób wybijających zęby tak zwanym „ciapatym” nie zastanawia się, jakiego rodzaju „ciapatością” legitymuje się ofiara. Agresywna grupa czy jednostka po prostu bije i już, szczególnie jeśli czuje przyzwolenie społeczne, które w przypadku linczu na osobniku uznanym za pedofila byłoby z pewnością jeszcze większe niż w przypadku linczu na osobniku uznanym za Araba.
W nowym resorcie absolutnie konieczne byłoby zatrudnienie dotychczasowego szefa MSZ p. Waszczykowskiego. Nasz szef dyplomacji, w przeciwieństwie do min. Błaszczaka, kredek się nie boi, za to z jego wypowiedzi wynika, że co prawda od syryjskich uchodźców wymaga odwagi żołnierskiej i wstępowania do legionów maszerujących na Damaszek, ale za to sam ma ochotę schować się do mysiej dziury na widok najbardziej nawet chuderlawego wegetarianina na rowerze. Ma też osobliwe poglądy na temat zakresu terytorialnego działania Komisji Europejskiej, która według niego nie powinna wtrącać się w sprawy należącej do UE Polski, za to absolutnie powinna to robić w przypadku nienależącej do tej organizacji Turcji.
W MGN dobrze czułby się także minister Szyszko. Jak wiadomo, jest to polityk, według którego słowo „stodoła” oznacza drewniany dom mieszkalny, i który najchętniej uciekłby do schronu atomowego w wypadku zauważenia na niebie smug chemicznych, a za najskuteczniejszy sposób ochrony parków narodowych przed szkodnikami uważa ich stopniowe wycinanie. Szkodników drzewostanu pan minister nienawidzi tak bardzo, że gotów jest zezwolić Polakom na wycięcie bez zezwoleń wszystkich drzew w kraju, byleby tylko wredne korniki i inne brudnice nie mogły ich dopaść.
Opiekę duchową nad resortem należałoby zaś powierzyć osobie, która dokonała ostatecznej redakcji listu Episkopatu na Światowe Dni Młodzieży. W liście tym ów anonimowy twórca trzy razy wymienił papieża nieżyjącego od ponad dekady, ani razu zaś tego, który żyje, aktualnie sprawuje urząd, i za kilka dni przyjeżdża do Polski.

***

Żeby jednak nie obarczać pracą w Ministerstwie Głupoty Narodowej jedynie członków i zwolenników „biało-czerwonej drużyny Dobrej Zmiany”, miałbym postulat nieco rewolucyjny, ale pożyteczny. Ponieważ Dobra Zmiana oskarżana jest bez przerwy o to, że pogardza opozycją i nie pozwala jej pracować dla dobra kraju, proponuję właśnie do Ministerstwa Głupoty Narodowej przyjąć niektórych polityków i członków zaplecza intelektualnego szeroko pojętej opozycji. Ba! – nawet powinno to być ich obowiązkiem, bo przecież i oni produkują sporo masy przerobowej dla tego urzędu.

Dlaczegóżby nie mógł tam pracować sam Lech Wałęsa, który chciałby po ewentualnym upadku obecnych rządów „wyrywać z korzonkami” wszystkich pisowców „od ministra do sołtysa”, chociaż sołtysi mogą być wybierani i odwoływani jedynie przez mieszkańców swoich wiosek i nic do nich żadnej zmianie, ani dobrej, ani niedobrej? I który tak udatnie i zgrabnie bronił się przed oskarżeniami o donoszenie na kolegów do SB, że zdecydowanie bardziej mu to zaszkodziło, niż pomogło? Jego obecność w resorcie stanowiłaby najpiękniejszy przykład zasypywania przez Prawo i Sprawiedliwość politycznych i historycznych podziałów.
Rzecznikiem prasowym MGN powinna zostać p. Agata Młynarska, zwolenniczka KOD i była dziennikarka TVP. Pojechała ona ostatnio nad morze i bardzo ja zdziwiło i zniesmaczyło, że przedstawiciele grup społecznych innych niż jej własna wypoczywają inaczej, niż jej się wydaje, że powinni. Utyskiwaniem na zły gust w kwestiach mody, odżywiania się i muzyki wczasowiczów z ludu pani Młynarska znakomicie wpisała się w kreowany przez obecną władzę obraz byłego establishmentu jako bandy pasożytów pogardzających ciężko pracującą i przez nich wyzyskiwaną resztą społeczeństwa, ale samo to mieściłoby się jeszcze w normie głupoty strony opozycyjnej, wszak pogardliwie w stosunku do warstw niższych „sprzedających wolność za 500+” wypowiadali się ostatnio różni publicyści.
Pani redaktor zapomniała jednak, że sama przez całe lata jako wpływowy pracownik TVP przyczyniała się do wyrabiania złego gustu w tych masach, które teraz tak krytykuje, a w różnego rodzaju galach biesiadnych i festiwalach czy imprezach plenerowych z udziałem artystów w rodzaju Dody niekiedy sama brała udział jako konferansjerka. Okazała więc pogardę wobec tych, dzięki którym do niedawna, jako gwiazda telewizji publicznej, miesiąc w miesiąc zarabiała więcej pieniędzy, niż niejeden krytykowanych przez nią miłośników disco polo zarabia przez rok. Więcej takich pań Młynarskich, a PiS, napędzany poczuciem upokorzenia tych, którzy mają pecha nie być elitą, będzie rządził wiecznie.
Z pewnością powinna zająć jakieś stanowisko w ministerstwie osoba, która wymyśliła system zapisywania się do Komitetu Obrony Demokracji. Głównymi cechami tego systemu są: konieczność osobistego dostarczania deklaracji członkowskich koordynatorom i konieczność akceptacji kandydata przez dwóch członków wprowadzających. Oczywiście, można i tak przyjmować, ale do loży masońskiej albo towarzystwa wzajemnej adoracji, a nie do masowego ruchu społecznego, którym podobno KOD ma być. Póki co łatwiej zapisać się do PiS-u niż do KOD-u, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Na obronę Komitetowi należy zaznaczyć, że i tak nie przebił nieboszczki PZPR, która wymagała jeszcze rocznego tzw. stażu kandydackiego.

Przydałaby się też w ministerstwie jakaś siła naukowa. Proponuję warszwskiego filozofa, profesora Mikołejkę, który jakiś czas temu uznał wszystkie polskie matki więcej niż jednego dziecka za „armię Kaczyńskiego” i zgraję pogardy godnych osobniczek, które „zostały kupione za 500 plus i mają w nosie naszą wolność”. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że gdyby dotychczasowy establishment nie dopuścił do sytuacji, w której duża część społeczeństwa pozbawiona jest – często nawet pomimo stałego wykonywania pracy zarobkowej – elementarnego poczucia bezpieczeństwa socjalnego, nie byłoby w Polsce aż tylu osób skłonnych do takiej transakcji.
Z boku przy jakimś biureczku siadłby zaś sobie skromnie redaktor Żakowski, który pochwalił ostatnio przewodniczącego Schetynę za czystki w PO, stwierdzając, że były potrzebne, bo Platforma musi być silna, zwarta i gotowa, żeby móc… wygrać najbliższe wybory i urządzać nam Polskę po PiS-ie. O ile pamiętam, Platforma już raz urządzała nam Polskę po PiS-ie, i urządzała ją tak mądrze i skutecznie, że obywatele woleli głosować na dowolnego diabła, niż na Platformę. Redaktorowi nie przyszło do głowy, że gdyby partia p. Schetyny dostała kolejne lata w celu podobnie mądrego urządzania kraju na modłę neoliberalną, suweren wybrałby później następnego diabła, tylko byłby to diabeł jeszcze gorszy niż PiS.
Opiekun duchowy MGN powinien zaś otrzymać specjalnego asystenta do spraw opozycyjnej części ministerstwa. Najlepiej pasowałby tam ksiądz Stryczek, któremu wydaje się, że biedni w Polsce tak naprawdę nie są biedni, bo całkiem dobrze „żyją z tego, że wyglądają jak biedni”. W kontekście takiego stwierdzenia autorska akcja charytatywna ks. Stryczka pod nazwą „Szlachetna Paczka” wydaje się bezsensowna, bo jej pokazywani w telewizji beneficjenci z reguły na pierwszy rzut oka wyglądają jak biedni, czyli w rzeczywistości na pewno biedni nie są, więc ani szlachetne, ani nieszlachetne, ani żadne inne paczki nie są im do szczęścia potrzebne.

A ponieważ każde ministerstwo musi być wyposażone w portiernię i siedzącego w niej cerbera, proponuję na to stanowisko posła Dobrej Zmiany, p. Pyzika. Do jego obowiązków należałoby wpuszczanie lub niewpuszczanie osób chcących wejść do budynku. Swoje decyzje oznajmiałby im przy pomocy podstawowego zestawu gestów powszechnie zrozumiałych w całym świecie euroatlantyckim.

***

Pozostaje pytanie najważniejsze: kto miałby zostać ministrem głupoty narodowej?
Jedno jest pewne - powinna być to osoba wyjątkowa, która umiałaby całe to towarzystwo natchnąć do pracy dla dobra Ojczyzny, pracy na tym akurat odcinku walki o Dobrą Zmianę wyjątkowo ciężkiej, bo zarządzanie głupotą w kraju takim jak Polska jest zajęciem naprawdę trudnym i skomplikowanym. Musiałby to być człowiek obdarzony charyzmą i poparciem społecznym, a także nie ustępujący swoim podwładnym w umiejętności mówienia rzeczy kontrowersyjnych, nietuzinkowych i niepoprawnych politycznie. Ot, choćby ktoś, kto ma odwagę twierdzić, że szefem pierwszej „Solidarności” była inna osoba, niż ta, która była nim naprawdę.

Tylko czy Prezes Rzeczypospolitej zgodziłby się na takiego kandydata?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz