sobota, 28 maja 2016

Wiatr i burza

Zaczynam tę notkę w Boże Ciało. Za moim oknem idzie procesja. Śpiewom księdza i wiernych towarzyszą grzmoty, soczysta majowa zieleń kontrastuje z kobaltowymi chmurami. Coś jakby Polska roku 2016 w pigułce: katolicki obrzęd wpisany w narodową tradycję, a w tle akompaniament pomruków ledwo wstrzymywanej przemocy.

***

Wiosna w pełni, w mieście rozkwitają ozdobne krzewy i drzewa, na wsi cieszą oko łąki umajone, domagając się chwalenia. U stóp wiejskich kapliczek kolejne pokolenie kobiet wznosi wieczorami modły do Królowej Polski, która wedle kościelnej pieśni „była cicha i piękna jak wiosna”. Jak polska wiosna, rzecz jasna, bo ta pieśń przecież nasza.
W tym roku polska wiosna zakwitła… bombami, niemal cudem w porę unieszkodliwionymi. Na szczęście wybuchła tylko jedna, na szczęście kosztowało nas to wszystko tylko jedną osobę lekko ranną. Ale i tak przeraża fakt, że niewiele brakowało, aby wiosna zakwitła w tym roku krwią.

We wrocławskim tramwaju ładunek podłożył podobno młody sympatyk skrajnych libertarian, w Warszawie anarchiści nie lubiący kaczyzmu chcieli wysadzić komendę policji. Piszę „podobno”, bo w dzisiejszej Polsce nie ma żadnej pewności, że informacje przekazywane przez któregokolwiek z uczestników życia publicznego są faktycznie informacjami, a nie elementem gry propagandowej. W przypadku warszawskich anarchistów historia wydaje się nawet logiczna, choć samo działanie dowodzi piramidalnej głupoty, bo terroryzm, a raczej wywoływany przezeń strach, wzmacnia władzę Prezesa zamiast ją osłabiać. Zamachowcy odnieśli więc skutek odwrotny od zamierzonego, a gdyby bomby wybuchły i zrobiły komuś krzywdę, byłby on dodatkowo zwielokrotniony. W przypadku tzw. „kuca” z Wrocławia mamy zagadkę, bo wiadomo o nim tyle, że bomb wyprodukował kilka, a w planach miał atak na Światowe Dni Młodzieży. Znów należałoby do tego dopisać „podobno”.
Daleki jestem od podpisywania się pod teoriami spiskowymi, jakoby oba zamachy były w rzeczywistości prowokacjami służb, mającymi pokazać społeczeństwu, że w Polsce jest bezwzględnie potrzebna ustawa antyterrorystyczna w brzmieniu proponowanym przez rząd – a jest to brzmienie takie, że na jego podstawie za niniejszy wpis można by było uziemić Wolnego Drona na pięć dni, gdyby tylko komuś bardzo na tym zależało, i uzasadnić to walką z terroryzmem. Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że nagłe „wzmożenie terrorystyczne” spadło kaczystom jak gwiazdka z nieba. Opozycja i organizacje „prawnoczłowiecze” od tygodni przekonują, że działania podejmowane z mocy nowej ustawy przypominały będą strzelanie z armaty do myszy, i to do myszy pojedynczych albo w ogóle nieistniejących. Teraz minister Błaszczak będzie mógł stwierdzić, że po pierwsze myszy właśnie pokazały, że jednak istnieją, po drugie to nie myszy, tylko słonie, a po trzecie trudno zabić słonia przy pomocy pułapki na myszy, ergo armata jest niezbędna, a kwestionować to mogą tylko, jak się ostatnio wyraził minister Ziobro, „lekkoduchy mówiące o prawach człowieka”.
***

Fantastyczny prezent dostał też od zamachowców prezes Kurski i cała reszta telewizyjnych propagandzistów. Dowiedzieliśmy się oto z „Wiadomości”, że skoro anarchiści chcieli wysadzić komisariat z pobudek antyrządowych, a największą organizacją antyrządową jest KOD, to właśnie KOD jest przynajmniej pośrednio winien temu, że doszło do próby zamachu. Bo jątrzy, podburza i judzi, taka to już jego wredna natura. Przy okazji po raz kolejny pokazano zmanipulowaną wypowiedź red. Żakowskiego o KOD-zie i Hamasie, oskarżono opozycję o szerzenie języka nienawiści (trochę bez sensu, bo sam Prezes powiedział przecież niedawno, że mowa nienawiści jest OK, ba, źrenicą polskiej wolności jest!), zacytowano zwolenników opozycji ubolewających, że prezydent Duda przeżył wypadek samochodowy, i pokazano kilka antykaczystowskich transparentów. Wszystko to miało sprawić wrażenie, ze oto Komitet, którego sympatycy oskarżają Dobrą Zmianę o dążenie do przemocy, sam podburza obywateli do jej stosowania, a kończy się to terroryzmem.
Co ciekawe, nie zacytowano na poparcie tej tezy żadnych oficjalnych dokumentów Komitetu wzywających do obalania władzy siłą, ani nawet żadnych wypowiedzi p. Kijowskiego i innych przywódców organizacji, które w jakikolwiek sposób zachęcałyby do podkładania bomb pod cokolwiek. Nie zacytowano, bo takowe po prostu nie istnieją, ale nie przeszkadza to TVP w przekonywaniu widzów, że to Komitet jest winien zamachowi na policjantów. W alternatywnej rzeczywistości prezesa Kurskiego jest rzeczą oczywistą, że anarchiści nie mogli wymyślić takiej akcji sami z siebie. Wszak wszelkie zło od KOD-u pochodzi.
***

Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Telewizyjne zaklęcia o winie KOD-u nie przesłonią ludziom myślącym oczywistości: jeśli zamachy nie były prowokacją, mamy do czynienia z burzą będącą efektem wielomiesięcznego siania wiatru przez obóz rządzący. Tę burzę zbiera dziś sama władza, bo to jej funkcjonariusze omal nie padli ofiarą ataku bombowego. Wyżsi urzędnicy tej władzy będą nam teraz zapewne pokazywać przez parę tygodni marsowe oblicza, grzmiąc o determinacji rządu w walce z osobami łamiącymi prawo, pracownicy frontu propagandowego będą stawali na głowie, aby utrwalić wśród odbiorców przekonanie o tym, że za wszystkim stoją „tak zwani przywódcy opozycji” i Mateusz Kijowski – ale rzeczywistości nie zakrzyczą.

Nie da się na dłuższą metę utrzymać porządku i bezpieczeństwa w kraju, w którym prawo i zasady współżycia społecznego są permanentnie lekceważone nie tylko przez zwykłych obywateli, ale także przez władze państwowe. Przykład idzie z góry. Jeśli na podstawie działań i ustaw uznanych za niekonstytucyjne podejmuje się kolejne działania niekonstytucyjne, a kwestionujących je wyroków Trybunału Konstytucyjnego po prostu się nie publikuje, to jest rzeczą naturalną, że w podobny sposób zaczną postępować – na swoim poziomie prawnym i społecznym – niektóre osoby prywatne. Tym bardziej, że od momentu ogłoszenia niekonstytucyjności ustawy o Trybunale mamy w Polsce prawny duopol, i za parę miesięcy nikt już nie będzie wiedział, których przepisów należy przestrzegać, a których nie trzeba.
Prezes zapomniał, że jak się chce robić rewolucję, to trzeba wziąć na siebie całą odpowiedzialność za jej skutki. Jeśli władza przyklaskuje marszałkowi-seniorowi Sejmu, głoszącemu oficjalnie ze swojej trybuny hasła o woli narodu stojącej ponad prawem, to rodzi to określone skutki. Skutki takie, że coraz większa grupa obywateli stwierdza, że skoro każdy z nich jest elementem zbiorowości narodowej, to wola każdego z nich stoi ponad prawem. Jeśli kaczyści myśleli, że uda im się przeprowadzić rewolucję bez uaktywnienia elementu anarchicznego, to znaczy, że nic nie wiedzą o naturze rewolucji jako takiej, jeśli zaś rozumieli od początku, że taki element uaktywnić się musi, i że nawet należy go podsycać, to znaczy, że - z rozmysłem lub z głupoty - działają na szkodę kraju. Jest rzeczą bardzo łatwą zaczadzić ideologicznie członków tej czy innej grupy społecznej, sfanatyzować, wzbudzić w nich najniższe instynkty i przerobić na motłoch, ale zrobić z tego motłochu na powrót normalne, przestrzegające cywilizowanych praw i obyczajów jednostki jest już dużo trudniej. Za radosne eksperymenty socjopolityczne Dobrej Zmiany będziemy jako społeczeństwo płacili dużo dłużej, niż potrwa sama Zmiana.

Prawna dezynwoltura PiS-u jest groźna, jeszcze groźniejsza jest coraz większa tolerancja dla społecznych przejawów anarchii. Stworzono w Polsce dziwaczną hybrydę współczesnej węgierskiej demokratury i sarmackiego bałaganu z epoki najgłębszego rozkładu I RP. Z jednej strony mamy wszechwładnego posła Kaczyńskiego, który ruga panią premier jak nauczyciel kiepską uczennicę, demonstracyjnie okazuje wyższość prezydentowi Rzeczypospolitej, a opozycję wyzywa od komunistów i złodziei, z drugiej zaś – erupcję ulicznej rasstowskiej przemocy jawnie tolerowanej przez organy państwa.
Z jednej strony władza poszerza zakres uprawnień wszelkich służb policyjnych i pokrewnych ponad wszelkie granice przyjęte w krajach cywilizowanych, z drugiej – darowuje się kary osobom czynnie atakującym funkcjonariuszy tych służb. W kaczystowskiej Polsce policjanci mogą sobie do woli grzebać w prywatnych danych informatycznych obywateli, a już za chwilę władze będą mogły pod byle pretekstem zakazywać manifestacji, blokować strony internetowe i wyganiać cudzoziemców z kraju. Ale w tej samej kaczystowskiej Polsce każdy może podejść na ulicy do Murzyna, Roma czy geja i dać mu w twarz, a informacji o wyrokach skazujących jakoś nie słychać. Mowa nienawiści stała się czymś normalnym, obrażanie, poniżanie i wyśmiewanie drugiego człowieka stało się wręcz modne, nikt się już specjalnie nie dziwi padającym publicznie z różnych stron groźbom karalnym, nikt też ich nazbyt energicznie nie ściga.

Można u nas uczestniczyć w blokadzie legalnej demonstracji, dać się złapać policji – i to policjanci mogą mieć kłopoty. Można w Polsce być posłem, pochwalać wzywanie do wieszania konkretnych osób, i zebrać poklask wyborców, można być innym posłem i ostrzegać przed powtórką wieszania targowiczan – i także otrzymywać publiczne wsparcie. Można być prezydenckim ministrem, sugerować w telewizji rozpędzenie parlamentu, i nie pociąga to za sobą żadnej publicznej reakcji prezydenta.
Można być posłanką obozu władzy, bredzić o stryczku dla zdrajców „donoszących na Polskę”, i doczekać się poparcia w mediach prorządowych, z niechętnym zastrzeżeniem, że u nas niestety musiałoby to być co najwyżej dożywocie, i z sugestią, że pierwszym kandydatem do skazania jest przywódca KOD. Można być radną PiS-u, nazwać posłankę opozycji „tym czymś”, zaproponować, aby „to coś złapać i ogolić na łyso” – i nie doczekać się krytyki ze strony swoich kolegów. Można wynieść na zewnątrz katalog zbiorów IPN, opublikować wymieszane dane osobowe funkcjonariuszy PRL i ich ofiar, można nazwać ten zbiór listą agentów - i dostać po dziesięciu latach Order Orła Białego, nie wiadomo właściwie za co. Można łazić z faszystowskimi symbolami po ulicach i kościołach, nosić koszulki z hasłem „śmierć wrogom ojczyzny”, można bezkarnie wyzywać ludzi inaczej myślących od zdrajców, gorszego sortu, drugiej kategorii, targowiczan, lewactwa, elementu animalnego, ladacznic, wrogów Polski i donosicieli – i nie obawiać się żadnych konsekwencji.

***

Rozpleniły się u nas słowa wzywające do przemocy, pachnące krwią. I trzeba z całą mocą podkreślić, że rozpleniły się przede wszystkim przy bierności lub wręcz poparciu władzy. Opozycja bowiem, w przeciwieństwie do obozu rządzącego, nie wzywa do „wieszania Kaczora”, nie nazywa posłów PiS bandytami ani wrogami Polski, nie krzyczy o Polsce dla Polaków i nie bije na ulicach ludzi ubranych w „patriotyczne” koszulki. KOD, choć ma swoje wady i popełnia błędy, jest organizacją wyrzekającą się nienawiści i przemocy. Internetowy i uliczny hejt antyrządowy oczywiście istnieje, ale nie przyłączają się do niego politycy i dziennikarze, nie wyobrażam sobie, aby na łamach „Wyborczej” czy „Polityki” ktokolwiek popierał osoby publicznie wyrażające żal, że prezydent przeżył wypadek samochodowy. Wyskok posła Niesiołowskiego z podpalaniem Nowogrodzkiej był przypadkiem jednorazowym, a sam poseł prezentuje się dziś dużo łagodniej niż w poprzedniej kadencji. Nie zdarzyło mi się w prasie opozycyjnej czytać gróźb pod adresem posłów PiS-u, nie wyobrażam sobie red. Żakowskiego czy red. Lisa nazywających Prezesa czy marszałka Sejmu „glistami ludzkimi”.
W prasie prorządowej zaś, jak też i w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli Dobrej Zmiany, obraża się i poniża druga stronę wręcz nałogowo. Nie słyszałem, aby ktokolwiek te wypowiedzi potępiał. Przywódcy obozu rządzącego, jego posłowie, sprzyjający mu dziennikarze i komentujący ich teksty zwykli zwolennicy nowej władzy stanowią jeden zgodny i wzajemne się napędzający chór hejterów.

Żyjemy w kraju de facto ogarniętym rewolucją, częściowo odgórną, prezesowsko-rządowo-prezydencką, częściowo oddolną, będącą reakcją sporej części społeczeństwa na błędy poprzedniej ekipy i systemowe niedostatki polskiego modelu demokracji i kapitalizmu. Rewolucja zawsze przynosi chaos i tendencje do przemocy, przyniosła je nawet pokojowa rewolucja roku 1989, która – wbrew powszechnej opinii – nie była w Polsce ani w stu procentach pokojowa, ani nawet w stu procentach bezkrwawa, istniały one również w latach „karnawału Solidarności”. Tendencje takie władze mogą podsycać lub łagodzić, w zależności od tego, na ile kierują się odpowiedzialnością za państwo, a na ile własnymi interesami. W 1989 roku zwycięzcy rewolucji, wykazując się rzadko u nas spotykaną polityczną odpowiedzialnością, zrobili wszystko, aby nie doszło do wybuchu społecznej furii po żadnej ze stron wieloletniego konfliktu. W roku 2016 zwycięzcy robią wszystko, aby atmosferę w kraju rozgrzać do czerwoności, gdyż chaos i groźba wybuchu przemocy wywołują u wielu zwykłych ludzi tęsknotę do silnej władzy.
W takich warunkach pojawienie się ludzi, którzy uznali, że od słów należy przejść do czynów, było tylko kwestią czasu. Słowa powtarzane bez przerwy wdrukowują się w ludzkie mózgi, człowiek słyszący zewsząd nawoływania do przemocy zaczyna w pewnym momencie odczuwać mniejszą lub większą chęć jej użycia wobec przeciwnika – nawet jeśli to przeciwnik jest źródłem mowy nienawiści. Najszybciej radykalizują się ci, którzy i w normalnych czasach są zwolennikami politycznych skrajności, i prędzej czy później to ktoś z nich pierwszy pokłada bombę, tłucze kogoś kijem, używa broni palnej lub podpala jakiś budynek. Jest więc bardzo prawdopodobne, że istotnie we Wrocławiu mieliśmy do czynienia z korwinistą, a w stolicy z anarchistami. W obu przypadkach z ludźmi, którzy uznali, że ich wola jest ponad prawem i wszelkimi zasadami pokojowego współżycia

***

Władza – choć pozornie może na przypadkach udaremnionych zamachów zyskać – w rzeczywistości ma problem. Kaczystom zapewne wydawało się, że po uruchomieniu różnych rewolucyjnych procesów będą je w stanie w stu procentach kontrolować. Tymczasem uruchomili coś, co żyje własnym życiem, bujnie się rozrasta i wydaje z siebie bardzo trujące owoce. Przekonaliśmy się właśnie, że trucizna ta zagraża zarówno zwykłym obywatelom, jak i funkcjonariuszom państwowym.
Jeśli obóz rządzący nadal będzie podsycał w Polsce konflikt, jeśli nadal będzie podtrzymywał atmosferę, w której jednostki niezrównoważone mogą poczuć się upoważnione do użycia przemocy, jeśli przypadków takich jak w ostatnich dniach będzie więcej, prędzej czy później komuś uda się w końcu kogoś zabić. I bez względu na to, do którego obozu należeć będzie ofiara, odpowiedzialność za tragedię spadnie nie tylko na tego, kto strzeli lub podłoży bombę.
Spadnie ona również na tych, którzy z mównic, sprzed kamer i zza redakcyjnych biurek dzień w dzień uczą nas wszystkich pogardy i nienawiści wobec drugiego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz