niedziela, 11 grudnia 2016

Pożyteczne idiotyzmy

Komitet Obrony Demokracji ogłosił właśnie odezwę „do wszystkich Polaków”, wzywającą naród do masowego wyjścia na ulice 13 grudnia i „wypowiedzenia posłuszeństwa tej [tzn. „dobrze zmienionej” – przyp. WDO] władzy”. Odnoszę jednak – i chyba nie tylko ja – wrażenie, że jeśli członkowie i zwolennicy KOD-u nie powściągną swoich języków przed wypowiadaniem treści co najmniej głupich, o ile nie szkodliwych, szybko dojdzie do sytuacji, w której mało który Polak będzie chciał wypowiadać posłuszeństwo obecnym władzom w ramach tej organizacji lub we współpracy z nią. W ostatnich dniach po raz kolejny okazało się, że nikt tak nie umie szkodzić koderom, jak sami koderzy, co zawsze po mistrzowsku wykorzystuje prorządowa propaganda.
***

Cenię i szanuje redaktora Jacka Żakowskiego, między innymi za to, że był jednym z pierwszych ludzi w obozie liberalno-demokratycznym, którzy mieli chęć i odwagę wskazywać na zagrożenia związane z wyrodnieniem neoliberalnego systemu gospodarczego i chorobami liberalnej demokracji. Zgadzam się z nim co do oceny ostatnich zatrzymań, oskarżeń i wszelkich innych działań władzy wobec osób zaangażowanych po stronie obecnej opozycji. Zbyt to wszystko jest wybiórcze i nastawione na efekt, żeby nie śmierdziało stronniczością.
Ostatnio jednak red. Żakowski wypowiedział myśl, z którą – właśnie jako demokrata – absolutnie zgodzić się nie mogę. Otóż pan redaktor pozwolił sobie na zaprzeczenie twierdzeniu, jakoby wszyscy obywatele byli równi wobec prawa. „Tradycja kultury europejskiej jest taka, że jednych się wiesza, a innych rozstrzeliwuje ze względu na honory. Jednak jest coś takiego jak wdzięczność, jak uznanie, jak szacunek” – rzekł p. Żakowski, po czym dodał, że „to jest skrajnie populistyczne patrzenie, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa” i że „jednym jednak bardziej ufamy i mamy powód to zaufanie okazywać, również organy państwa”. Przyznam, że słysząc coś takiego z ust „lewackiego” ponoć publicysty omal nie spadłem z krzesła. Nie wiem, skąd się wziął w Jacku Żakowskim duch konstytucji kwietniowej (która prawa polityczne różnicowała według „zasług i wykształcenia”) i atencja dla zasad życia społecznego co najwyżej dziewiętnastowiecznych, ale widać nie tylko u kaczystów obowiązuje zasada, że jak się broni swoich, to można powiedzieć każde głupstwo, byleby uzasadniało tę obronę.

Owszem, było w tradycji europejskiej coś takiego jak wieszanie jednych i rozstrzeliwanie drugich. Należałoby jednak panu Żakowskiemu przypomnieć, że jest to element tradycji europejskiej wywodzący się z czasów, gdy istniały prawnie ustanowione stany społeczne o różnych prawach i obowiązkach. „Chamów”, „łyków” i „żydków” wieszano, jaśnie wielmożnych panów rozstrzeliwano (a wcześniej ścinano), przypisując im wyłączne prawo do honoru. Ludzi „podłej kondycji” torturowano w śledztwie, aby wydobyć z nich – przynajmniej takie było założenie – prawdziwe zeznania (lub potwierdzić, że nie kłamią – nie kłamał ten, kogo tortury nie złamały), szlachcica się nie torturowało, bo przecież szlachcic, człek honoru, z zasady mówił prawdę sam z siebie, ówczesne organa ścigania miały więc z zasady większe do niego zaufanie. Stany wyższe swoich większych uprawnień pilnowały aż do drugiej połowy XIX wieku, powołując się właśnie na „przyrodzony” honor i zasługi dla kraju. W kodeksach honorowych zasady te potwierdzano jeszcze w początkach dwudziestego stulecia, choćby u naszego Boziewicza.
Jest to więc ten element europejskiej tradycji, który – jak się przynajmniej do niedawna wydawało – Europa szczęśliwie odrzuciła. Nie wiem, skąd u red. Żakowskiego, opowiadającego się przecież za modernizacją naszego społeczeństwa, nagły przypływ miłości do kategorii, które oczywiście mogą być nadal przestrzegane w stosunkach prywatnych (nie mamy obowiązku podawać ręki człowiekowi, o którym wiemy, że jest złodziejem, oszustem, malwersantem finansowym, czynnym pedofilem, wolno nam okazywać szczególny szacunek bohaterom narodowym, wybitnym naukowcom, czy też przywódcom państwa, o ile ci ostatni zachowują się w sposób godny i honorowy, czołowym twórcom kultury itp.), ale absolutnie nie powinny wpływać na decyzje organów państwa, z wyjątkiem decyzji o przyznaniu jakiejś nagrody czy wyróżnienia! Jeśli bowiem uznamy, że osobie zasłużonej i honorowej należą się względy większe, niż przeciętnemu zjadaczowi chleba, dojdziemy do sytuacji, w której żadna osoba mająca udokumentowaną chwalebną przeszłość nie mogłaby być tymczasowo aresztowana, nawet jeśli prokurator zajmujący się sprawą działałby w dobrej wierze i w stu procentach zgodnie z prawem i wiedzą fachową. Od razu bowiem odezwałyby się głosy, że nie wypada tak zasłużonego człowieka zamykać w areszcie, choćby nawet był podejrzany o najohydniejsze czyny. Oczywiście – powtarzam – abstrahuję w tym momencie całkowicie od konkretnej sprawy i konkretnego czasu, chodzi mi o zasadę.
Nie rozumiem co właściwie tak gorszy Jacka Żakowskiego w postępowaniu Prawa i Sprawiedliwości, skoro uważa on, że zasługi dla Polski i zaufanie organów państwa ma według niego być przesłanką do łagodniejszego traktowania przez prokuratorów niektórych obywateli podejrzewanych o przestępstwa.

Gdyby podstawowym problemem naszego wymiaru sprawiedliwości było przesadne przestrzeganie zasady równości obywateli wobec prawa, nie byłoby jeszcze z Polska tak źle. Niestety, problemem jest u nas właśnie nieprzestrzeganie tej zasady, widoczne już w III RP, a obecnie przyjęte wręcz za oficjalny element polityki państwa.
Próbuje się złapać w sieć prokuratorską senatora Piniora (były senator PO, dawny działacz podziemia), odwiesza się postępowanie w sprawie willi pp. Kwaśniewskich (były „establishmentowy” prezydent wystawiony przez SLD), próbuje się przyklepać cokolwiek prezydentom Lublina i Łodzi (oboje z PO), składa się donos na „niemieckiego szpiega” redaktora Krzymowskiego („Newsweek”), a kierownictwo „narodowego” radia straszy sądem protestujących dziennikarzy Trójki (których obecne władze nie znoszą za flirtowanie poprzedniej dyrekcji stacji z ekipą poprzedniego, platformerskiego prezydenta). Wysyp działań lub zapowiedzi działań policyjno-prokuratorskich i sądownych wobec osób związanych z dawnym establishmentem mamy większy niż grzybów w najurodzajniejszym sezonie, a to zapewne nie koniec. Zwolennik ministra Ziobry i jego urzędu powie oczywiście, że to dobrze, że wreszcie państwo ściga przestępców ze wszystkich sfer, w przeciwieństwie do „państwa teoretycznego” platformy, które ścigało tylko niektórych.
Problem w tym, że… państwo PiS w nieściganiu tych, w których nieściganiu grupa rządząca nie ma interesu, już dawno przekroczyło standardy platformerskie. Można w Polsce, idąc w „słusznej” demonstracji obrzucać butelkami „niesłuszną” kontrdemonstrację - i nie narazić się nawet na słowną reprymendę ze strony policji. Można rozkładać na meczu piłkarskim transparenty jednoznacznie zapowiadające mordowanie ludzi o innych poglądach – i uzyskać umorzenie z braku znamion przestępstwa. Można przepędzić przedstawicieli opozycji z państwowego, otwartego dla wszystkich pogrzebu – i uzyskać czynne wsparcie organów porządku publicznego! Można być podejrzewanym o nieprawidłowości finansowe dużo większe niż prezydenci Łodzi i Lublina – i żadnego zainteresowania prokuratury nie wzbudzać. Wystarczy, że się ma zaufanie organów rewolucyjnego państwa Dobrej Zmiany lub zasługi dla niego.

Nie wiem więc, skąd oburzenie red. Żakowskiego. Przecież Dobra Zmiana w stu procentach realizuje jego postulaty! Tych których ona i jej zwolennicy uważają za osoby godne zaufania, zasłużone dla ojczyzny lub wyjątkowo honorowe i prawe, traktują łagodniej, o wiele łagodniej niż resztę szarego tłumu. Jacek Żakowski zgłosił postulat wydzielenia z ogółu Polaków specjalnie traktowanego lepszego sortu, organy państwowe zrobiły to samo, tylko że akurat to one, a nie red. Żakowski mają siłę sprawczą, więc w ich przypadku postulat stał się rzeczywistością. A że lepszy sort według p. Żakowskiego nie pokrywa się z lepszym sortem według p. Ziobry? No cóż, samego postulatu to przecież nie zmienia. Rząd Dobrej Zmiany robi dokładnie to, o co poprosił opozycyjny dziennikarz, co ten ostatni powinien przyjąć z zadowoleniem. Nie namawiam Jacka Żakowskiego do wstąpienia w szeregi kaczystów, ale jakieś podziękowania za wprowadzenie w czyn jego teorii o pożądanym stosunku państwa do obywateli lepszego sortu powinien im chyba przekazać.

***

O ile jednak słowa Jacka Żakowskiego można uznać za głupią wpadkę mądrego człowieka, o tyle to, co wygadywał niejaki pułkownik rezerwy harcmistrz Mazguła podczas demonstracji w obronie esbeckich emerytur to coś więcej niż głupota. Wypowiedź pana pułkownika zawiera w sobie mieszankę podłości i idiotyzmu, a w ustach osoby walczącej ponoć o demokrację i prawa obywatelskie nabiera posmaku jakiegoś podejrzanego rozdwojenia politycznej jaźni.
Otóż pan pułkownik Mazguła stwierdził ni mniej, ni więcej, że stan wojenny był „kulturalnym wydarzeniem”. „Przeżyłem stan wojenny i nie pamiętam jakichś szczególnych prześladowań – stwierdził p. Mazguła. - Oprócz tego, że ludzie byli internowani… no, ale byli internowani… no, oczywiście, były tam jakieś bijatyki, jakieś ścieżki zdrowia, ale przecież w większości przypadków została zachowana jakaś kultura!” No cóż, albo pan pułkownik ma już kłopoty ze sklerozą, albo po prostu wstydzi się tego, że jako żołnierzowi LWP przyszło mu brać udział w zamachu przeciwko własnemu społeczeństwu, i po prostu wypiera z pamięci to co niewygodne, czyli wszystko, co się działo oprócz tych „kulturalnych” internowań.

Nie przed ludźmi mojego i następnego pokolenia powinien się spowiadać pan pułkownik, bo w roku 1981 albo byliśmy małymi dziećmi, albo wcale nas jeszcze nie było. Ale jeśli ma on faktycznie choć trochę honoru i odwagi właściwych oficerowi, to powinien stanąć przed tymi, którzy „kultury stanu wojennego” doświadczyli na własnej skórze. Łatwo jest bronić stanu wojennego podczas demonstracji milicyjnych emerytów, w obecności ludzi, którzy byli wówczas po tej samej stronie.
Powinien więc pan Mazguła stanąć twarzą w twarz z żyjącymi krewnymi Grzegorza Przemyka i powiedzieć im, że tego młodego człowieka zatłuczono na komisariacie z pełną kulturą. Niech stanie przed Cezarym Filozofem, świadkiem tego mordu, i powie, że przecież Grzesia tylko zatłukli, a mogli mu wcześniej połamać kości albo powyrywać paznokcie, jak to robiono za Bieruta. I że Filozofa to nawet za jego idiotyczne nazwisko mogliby urządzić tak samo jak kolegę, a przecież żyje i ma się dobrze. Niech spotka się z ludźmi z pogotowia, których wrobiono w sprawę Przemyka i wsadzono do więzienia, i powie im, że przecież to był wyraz kulturalnego, humanitarnego podejścia, bo mógł ich ktoś przecież zabić. Fakt – w Argentynie w tym samym czasie skończyliby pewnie jako „zniknięci”. Tylko czy to powinien być argument sympatyka Komitetu Obrony Demokracji? Czy w ogóle sympatykowi KOD-u przystoi bronić działań dyktatury, jakakolwiek by nie była i czymkolwiek by tych działań nie uzasadniała?
Dlaczego pan pułkownik nie stanie przed krewnymi księdza Popiełuszki? Albo przed lekarzami ratującymi górników z „Wujka”, których milicjanci bili i na ich oczach wyrywali rannym wenflony? Dlaczego swoich mądrości o tym, że służby mundurowe były po stronie narodu, a naród po stronie służb, nie wypowie przed Jarosławem Hykiem, który cudem uniknął śmierci, wzięty pod koła milicyjnej ciężarówki, przed internowanymi z Kwidzyna i Wierzchowa, katowanymi przez Służbę Więzienną, w obecności internowanych z Iławy, podtruwanych chemikaliami dosypywanymi do jedzenia? Dlaczego nie powie tego wszystkiego przed rodzinami prawie stu osób, „kulturalnie” zakatowanych przez milicję? Przecież powinni zrozumieć, że nawet zabijając im krewnych, funkcjonariusze byli po ich stronie.

W całej tej sprawiei nie chodzi o to, czy generał Jaruzelski miał, czy nie miał racji, czy wiedział o planowanej interwencji radzieckiej, czy tylko się jej bał i był przekonany, że nastąpi, choć planowana nie była, czy może jednak wiedział, że planowana nie była, ale postanowił strach przed Rosjanami wykorzystać do uzasadnienia zamachu. Zwolennicy pułkownika Mazguły uparcie kierują dyskusję na ten tor – to, że zamach Jaruzelskiego był usprawiedliwiony, ma według nich usprawiedliwiać słowa Mazguły.
Nie chodzi też o to, czy obecne władze słusznie odbierają emerytury byłym funkcjonariuszom, czy nie. Moim zdaniem zecydowanie niesłusznie. W 1989 roku władze komunistyczne i związani z nimi ludzie zawarli z opozycją demokratyczną pewien układ: oddajemy władzę i włączamy się w normalną grę polityczną w zamian za gwarancję, że nie będzie samosądów, odpowiedzialności zbiorowej i państwowego odwetu, z wyjątkiem karania konkretnych ludzi za konkretne zbrodnie. Pod tym układem podpisał się także Jarosław Kaczyński. Dziś ten sam Jarosław Kaczyński układ ów bezceremonialnie łamie, aby utrzymać poparcie gawiedzi żądnej zemsty. A przy okazji uderza w ludzi, którzy często zupełnie przypadkiem, przez krótki czas, wykonywali prace cywilne w jakimś zakładzie pracy podległym MSW, niejednokrotnie nawet nie zdając sobie sprawy, że stają się w ten sposób pracownikami „zbrodniczej instytucji państwa totalitarnego”, takiej jak np. szpital przy ówczesnej ulicy Komarowa w Warszawie.
Nie jest wreszcie problemem, czy płk. Mazgule wolno, czy nie wolno pokazywać się w mundurze. Przepisy, które to określają, są dość jednoznaczne.
Problem leży gdzie indziej. Płk Mazguła, wypowiadając tezę o „kulturalnym stanie wojennym”, obraża zarówno pamięć ofiar tego wydarzenia i lat późniejszych, jak i uczucia ich żyjących krewnych. On tymi słowami mówi wdowom po zastrzelonych górnikach i dzieciom ofiar ZOMO: „Kochani, przecież nic wielkiego się nie stało, kultura pełna, prawie nie strzelaliśmy, no raz się zdarzyło, może dwa. Przecież myśmy w zasadzie tylko bili, a mogliśmy jak u Pinocheta, prądem po jajach, za łeb do samolotu i zrzut do morza, myślicie, że byśmy nie potrafili? I co to jest te marne kilkadziesiąt ofiar przy paru tysiącach w Chile czy paru milionach w stalinowskiej Rosji?! Ot, u nas tylko czasem ktoś za bardzo się rozmachał, pech po prostu. Poza tym w tamtych krajach wojsko i policja były przeciw społeczeństwom, a myśmy zawsze byli po waszej stronie, doceńcie to wreszcie. I przestańcie pieprzyć o stanie wojennym, raczej wyjdźcie razem z nami 13 grudnia na ulicę obalać rząd Kaczora, który zabiera nam emerytury, bo to są prawdziwi oprawcy i wrogowie narodu”.
Wypowiadając pochwałę siłowego (ale kulturalnego!) zdławienia pierwszej „Solidarności”, pan pułkownik jednocześnie mówi o potrzebie walki o wolność, konstytucję, demokrację, prawa człowieka i obywatela, honor żołnierza i policjanta wolnej Polski, możliwość dochowania przysięgi wojskowej i podobne sprawy. I głośno krzyczy o wstrętnym Kaczorze-dyktatorze. Jednym słowem: dyktatura, która lubiła pana Mazgułę i płaciła mu oficerską pensję, co prawda biła i zabijała, ale była kulturalna i działała w imieniu narodu, natomiast dyktatura, która pana Mazguły nie lubi i chce mu obniżyć emeryturę, co prawda nie bije i nie zabija, ale jest co najmniej niekulturalna i działa przeciwko narodowi. Tamci – pełna kultura i troska, ci – oprawcy i przestępcy. A wszystko zależy od tego, po której stronie akurat stoi płk Mazguła.

***

Nie wiem, czy płk Mazguła ma świadomość tego , jak bardzo szkodzą sprawie walki o demokrację jego występy publiczne. Człowiek w mundurze, który a to wzywa wojsko do zademonstrowania nieposłuszeństwa wobec władz, a to chwali kulturę i proobywatelskość władz PRL i podległych im formacji wojskowych i policyjnych, nawet ludziom z obozu demokratycznego wydaje się co najmniej niepoważny, o ile nie niebezpieczny, ludzie Prezesa traktują go zaś jako bardzo poręcznego pożytecznego idiotę, któremu wydaje się, że wzmacnia swoich, a w rzeczywistości pomaga PiS-owi.
O ile jednak można wybaczyć pułkownikowi rodem z PRL, że nie zawsze zdaje sobie sprawę ze skutków swoich słów i działań, o tyle trudno to wybaczyć liberalnemu intelektualiście Żakowskiemu. Jego nagłe odwołanie się do wartości elitarystycznych stało się bowiem dla mediów „niepokornych (wobec opozycji)” prawdziwym samograjem. W artykułach i komentarzach portali takich wPolityce.pl, Niezależna.pl czy DoRzeczy.pl mogliśmy przez kilka dni czytać, że „według Żakowskiego ludzie nie są równi wobec prawa”, że „Jacek Żakowski uważa, że niektórym Polakom wolno w ięcej niż innym”, i że jego słowa to „kwintesencja filozofii III RP”.
Bracia Karnowscy i reszta towarzystwa powinni red. Żakowskiemu podziękować.

Propaganda PiS-u opiera się w dużej mierze na dwóch filarach: antyelitaryzmie, skierowanym przeciwko wszystkim, których wyborcy i władze Prawa i Śprawiedliwości uważają za nieuczciwie wywindowanych na szczyt i wzbogaconych beneficjentów III RP, tudzież wbijanej do głów ludu smoleńskiego koncepcji, jakoby cały ten obalony „magdalenkowy establishment", wszystkie te „kwiczące świnie odcinane od koryta” i „Polacy najgorszego sortu” byli mieszaniną zdrajców idei solidarnościowej z dawnymi funkcjonariuszami reżimu komunistycznego, wzajemnie wspierającymi się przez lata w kolonizowaniu ojczyzny i oddawaniu jej w pacht fałszywym sojusznikom ze zgniłego Zachodu.
Pożyteczne (dla Prezesa) idiotyzmy wygadywane przez pp. Żakowskiego i Mazgułę doskonale się w ten schemat wpisały i dostarczyły maszynie propagandowej Dobrej Zmiany doskonałego paliwa na czas co najmniej do Bożego Narodzenia. Najpierw media prorządowe wałkowały sprawę „filozofii III RP według Żakowskiego”, od jakichś dwóch dni trwa natomiast ofensywa propagandowa przeciwko Komitetowi Obrony Demokracji i wszystkim innym organizacjom i osobom wzywającym do przyjścia na marsz antyrządowy 13 grudnia. W ofensywie tej uczestniczą już nie tylko dziennikarze w typie pani redaktor Nykiel i osób redagujących wiadomości telewizji „narodowej”, ale również politycy partii rządzącej z Prezesem włącznie. Amunicji do tej ofensywy dostarczył zaś… pułkownik Mazguła, najpierw podpisując odezwę KOD-u „Do wszystkich Polaków”, a później wygadując to, co wygadywał.

Podczas obchodów 80. Miesięcznicy Smoleńskiej posłanka Czarnecka odczytała np. apel do zwolenników rządu, w którym padają wezwania do masowego stawiennictwa na marszu pisowskim z okazji rocznicy stanu wojennego. Marsz ma się zacząć o godzinie 18, zwolenników Dobrej Zmiany wzywa się jednak już na godzinę 16, a więc w czasie, gdy będzie jeszcze trwała demonstracja kodowska. Wszystko po to, aby dać odpór „funkcjonariuszom SB, ZOMO i innych zbrodniczych organizacji”, którzy „zapowiadają przewrócenie demokratycznego porządku w dniu 13 grudnia”. Szeregi zwolenników Prezesa mają się więc pojawić wcześniej i „demokratyczny porządek” obronić, przy okazji zapobiegając zawłaszczaniu stolicy i rocznicy przez „komunistycznych zbrodniarzy i ich popleczników”. W podobnym tonie wypowiadają się od jakiegoś czasu Wiadomości TVP. We wszystkich komentarzach, artykułach, przemówieniach i odezwach obozu rządzącego kodowcy i przywódcy partii opozycyjnych zlewają się w jedno z ubekami, zomowcami i tajnymi współpracownikami reżimu PRL.
Co gorsza, propaganda ta jest skuteczna, i podobny proces zaczyna przebiegać także w głowach zwolenników Prezesa-Naczelnika. Zomowcy, TW Bolek, wypowiedzi płk Mazguły, były prezydent Kwaśniewski, były premier Cimoszewicz, pozbawieni emerytur byli esbecy, szef KOD-u Kijowski, popierający KOD Jerzy Urban, podstępem zmuszony do publicznego opowiedzenia się za KOD-em zbrodniarz stalinowski, będący na nieszczęście obozu opozycyjnego przyrodnim bratem red. Michnika, Grzegorz Schetyna łączony z tzw. akcją „Widelec” (dużą grupę kibiców Legii i sporo przypadkowych przechodniów zatrzymano w roku 2008 na ulicy, po czym groźbą i biciem wymuszano na nich samoobciążające zeznania), milioner od upadłych sklepów „Alma” podejrzewany o bycie tajnym agentem SB, nielubiący Prezesa Ryszard Petru, progenderowa profesor filozofii Magdalena Środa, tajny współpracownik Maleszka i „przez lata tolerująca jego obecność gazeta Michnika”, - wszyscy oni powoli zaczynają w umysłach zwolenników władzy tworzyć amalgamat. Pulpę niebieską jak mundur zomowca. „Ci, którym wolno więcej niż innym” redaktora Żakowskiego przenikają się w nim z „tymi, którzy byli kulturalni” pułkownika Mazguły, a to wszystko miesza się z samym redaktorem i samym pułkownikiem.

***

Planowaną na 13 grudnia demonstrację opozycji wprost nazywa się w mediach prawicowych „manifestacją esbecko-kodziarską”. I wzywa się do walki przeciwko niej wszystkich tych, którzy popierają „partię wolności”, jak raczył sam Pan Prezes określić swoje ugrupowanie. Lektura blogów i komentarzy przez nich pisanych nie pozostawia wątpliwości, że wielu z nich święcie uwierzyło w istnienie spisku establishmentowo-komunistycznego, mającego obalić rząd PiS-u, a przy okazji w ogóle polską demokrację.
Niestety, nie ma wątpliwości, że wypowiedzi pp. Żakowskiego i Mazguły wydatnie się przyczyniły do umocnienia ich w tej wierze.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz