niedziela, 18 grudnia 2016

Bezzębny uśmiech gnoma

„Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział kary dla posłów opozycji okupujących mównicę” – taka informację usłyszałem przedwczoraj w wiadomościach „narodowej” Trójki, w przerwie pomiędzy „poczekalnią” i głównym notowaniem Listy Przebojów Programu Trzeciego. Absurdalność tego zdania dotarła do mnie dopiero po chwili, uświadamiając mi po raz kolejny, jak nienormalnym krajem stała się Polska w ciągu ostatniego roku. Szef jednego z klubów parlamentarnych mówi o karach dla posłów innych klubów w taki sposób, jakby sam mógł je nakładać, prezenter czytający radiowe wiadomości informuje o tym dokładnie w taki sam sposób, i w zasadzie w pierwszej chwili nawet mnie to nie zdziwiło…
I było to dopiero preludium do tego, co stało się później.

***

Po piatkowo-sobotniej nocy nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, czym jest Dobra Zmiana. Do piątku można było się jeszcze łudzić, że ludzie Prezesa uszanują jakiś minimalny zakres form demokratycznych przynajmniej wewnątrz parlamentu. Dziś już wiemy, że nie uszanowali.
Trudno powiedzieć, czy prezes Kaczyński całą awanturą sterował, czy też wymknęła mu się ona spod kontroli i zaczęła żyć własnym życiem, fakt pozostaje faktem: w odpowiedzi na opozycyjną blokadę mównicy większość rządząca ostentacyjnie i bezwstydnie złamała najbardziej podstawowe procedury parlamentarne. Na ulicach przed Sejmem zastosowano zaś siłę policyjną wobec protestujących obywateli. Wszystko odbyło się dość delikatnie, bez pałek i gazu, ale jednak szarpanie demonstrantów, przyciskanie do ziemi i wykręcanie rąk miało miejsce, niektórzy uczestnicy wydarzeń nabawili się od tego siniaków, i te siniaki zostały pokazane w telewizji.

Prawdziwe uderzenie w demokrację nastąpiło jednak wewnątrz budynków sejmowych. Po raz pierwszy po 1989 roku nie dopuszczono opozycji na salę obrad. Już samo to według wielu ekspertów czyni część wczorajszego posiedzenia odbytą w Sali Kolumnowej nielegalną. Marszałek Prezesa zastosował metody podobne do tych, które lubiła stosować sanacja (jeszcze zanim tak zmieniła ordynację, żeby opozycję zupełnie zneutralizować, i zanim dla opornych wybudowała specjalnego rodzaju wczasowisko w Berezie Kartuskiej). W tamtych czasach, bywało, Straż Marszałkowska musiała krnąbrnych opozycjonistów z sali obrad wynosić. Tym razem wybrano metodę łatwiejszą: zmieniono pomieszczenie i niewygodnych posłów po prostu do niego nie wpuszczono.
Posiedzenie samo w sobie było tragifarsą. Głosowano nad budżetem i ustawą dość idiotycznie zwaną dezubekizacyjną (która żadnej „dezubekizacji” nie przeprowadza, bo znikąd – zresztą niby skąd by miała? – żadnych „ubeków” nie usuwa, tylko usuwa „ubekom” pieniądze z kieszeni). Głosowano ręcznie, w kompletnym chaosie, w którym trudno było odróżnić posłów od osób z obsługi Sejmu, posłów głosujących od tych, którzy robili filmy dokumentujące całe wydarzenie, gdyby zaś któryś nieposeł postanowił poczuć się posłem i sobie pogłosować, to niewykluczone, że sekretarze liczący głosy taki głos by zaliczyli, bo liczyli ręce (również te z telefonami), nie patrząc zbyt uważnie na ich właścicieli.
Marszałek Kuchciński nie dopuszczał do głosu tych posłów opozycji, którym udało się dostać na salę, trzysta poprawek do budżetu przeszło w jednym zbiorczym głosowaniu, a część posłów Dobrej Zmiany stała w drzwiach i nie wpuszczała do środka opozycjonistów. Po przyjęciu ustawy „ubeckiej” wykrzyczano okolicznościowe hasła i zaintonowano hymn narodowy. Na koniec całego tego cyrku posłowie obecni w Sali Kolumnowej odśpiewali kolędę „Przybieżeli do Betlejem”, co jedynie dopełniło i wzmocniło wrażenie kompletnego surrealizmu. Wszystko razem przypominało obrady Sejmu przedrozbiorowego skrzyżowane z komedią Stanisława Barei.
Ciekawie było też poza Salą Kolumnową. Opozycja pozostała w Sali Posiedzeń, w której wyłączono światło. Posłanka Pomaska, znana z tego, że lubi robić amatorskie filmy dokumentalne, goniła z telefonem komórkowym za „zwykłym posłem” Kaczyńskim, który podobno tak się zdenerwował, że aż wytrącił jej ten telefon z ręki. Według niektórych relacji urządzenie zostało potem podeptane przez funkcjonariusza Straży Marszałkowskiej. Na korytarzach sejmowych widziani byli policjanci wyposażeni w sprzęt do rozpędzania demonstracji.

Tymczasem zwołana pod Sejm demonstracja w obronie wolności pracy dziennikarzy w parlamencie przerodziła się w manifestację przeciwko metodom zastosowanym przez PiS w stosunku do opozycji. Oburzeni ludzie zablokowali parlament i nie chcieli go odblokować nawet na wezwania przywódców organizującego zgromadzenie Komitetu Obrony Demokracji. Tymczasem posłowie większości rządzącej, po wykonaniu zadań postawionych przez Centralny Ośrodek Dyspozycji Politycznej, nagle bardzo zapragnęli opuścić miejsce pracy i udać się na spoczynek nocny, w czym blokujący wyjazd demonstranci w sposób oczywisty im przeszkadzali. Utorowano więc drogę przy pomocy policji. Zdjęcia odciąganych przez funkcjonariuszy, przyciskanych do jezdni manifestantów poszły w świat.
I nie ma znaczenia, że policjanci zachowywali się nawet jak na standardy Polski demokratycznej dość łagodnie. Wizerunkowo PiS i tak na tym stracił, bo obiecywał, że nie będzie używał siły wobec uczestników jakichkolwiek protestów, odblokowywanie wyjazdu z Sejmu wygląda też fatalnie na tle podobnych wydarzeń z roku 2012, gdy rząd Platformy Obywatelskiej poradził sobie z blokadą parlamentu bez odciągania demonstrantów siłą.


***

16 grudnia 2016 roku rząd Dobrej Zmiany przekroczył granicę, za którą kończy się normalna walka polityczna, a zaczyna marsz w kierunku co najmniej półdyktatury. Tym razem nic już się nie liczyło: ani procedury sejmowe, ani obietnice, że „ten rząd na pewno nie będzie wysyłać policji przeciwko demonstrantom”, ani nawet wątpliwości marszałka Kuchcińskiego, który chciał podobno pójść z posłami opozycji na jakiś kompromis. Wszystko to okazało się całkowicie bez znaczenia wobec woli Suwerena wcielonej w osobę posła z Żoliborza. Osobie tej zależało na upokorzeniu opozycji i pokazaniu, że w tym Sejmie i w tym kraju to ona dyktuje warunki, i osoba ta udowodniła to w sposób dobitny i aż nadto widoczny.
Niektórzy komentatorzy przekonują, że Jarosław Kaczyński po raz pierwszy przestraszył się szybkości, z jaką wskutek uruchomionych i podgrzewanych przez niego samego nastrojów rewolucyjnych drobny incydent na trybunie zmienił się w sejmowy rokosz i sprowokował uliczne manifestacje. Zapominają oni jednak o tym, że wyjeżdżając z Sejmu drogą oczyszczoną chwilę wcześniej przez mundurowych, Pierwszy Prezes Rzeczypospolitej pokazał światu przerażający, bezzębny uśmiech gnoma z kiepskiego filmu fantasy. Uśmiech nie pozostawiający żadnych wątpliwości, że kto jak kto, ale on z całego zamieszania jest niesłychanie zadowolony.

***
Prezydent Duda wygłosił dość koncyliacyjne oświadczenie, marszałek Karczewski spotkał się z dziennikarzami, od których cała awantura się zaczęła. Jednak pomimo tych pojednawczych gestów ze strony kaczystów (są to zresztą w dużej części gesty pozorne, Andrzej Duda na przykład co prawda zaapelował o powściągnięcie emocji i zaoferował mediację, jednocześnie jednak powtórzył rytualną krytykę pod adresem opozycji), trudno nie mieć dziś obaw o przyszłość. Obie strony przekroczyły wczoraj granice nawet w tym konflikcie dotychczas nieprzekraczalne. Przeciwnicy rządu po raz pierwszy zastosowali na dużą skalę obstrukcję parlamentarną w Sejmie i okazali nieposłuszeństwo wobec poleceń służb policyjnych poza Sejmem. Obóz rządowy po raz pierwszy wydał tym służbom rozkaz użycia siły wobec uczestników demonstracji i po raz pierwszy jawnie pogwałcili prawo opozycji do udziału w posiedzeniach Sejmu. Władza pokazała, że nic jej nie powstrzyma przed forsowaniem swojej koncepcji Polski, choćby siłą i z pogardą dla prawa, opozycja zrozumiała, że tylko masowy nacisk ulicy połączony z aktami nieposłuszeństwa obywatelskiego jest w stanie powstrzymać posłów i przywódców Prawa i Sprawiedliwości. Zarówno wystąpienia opozycyjnych polityków podczas wczorajszych i dzisiejszych manifestacji w Warszawie, jak i wystąpienie premier Szydło, która połączyła w nim retorykę Gierka z retoryką Jaruzelskiego, nie pozostawiają wątpliwości co do intencji przywódców obu stron konfliktu.
Po 27 latach demokracji i roku kaczystowskiej rewolty Polska wkroczyła właśnie w najbardziej niebezpieczny moment swojej historii od czasów Okrągłego Stołu. Po tym, co stało się wczoraj, żaden myślący i świadomy człowiek w naszym kraju nie może już z czystym sumieniem zajmować postawy obojętnej wobec tego, co dzieje się w Sejmie i na ulicach polskich miast. W chwili, gdy na teren parlamentu wpuszczana jest uzbrojona policja, ustawę budżetową przegłosowuje się z naruszeniem reguł parlamentarnych, a z ust przedstawicieli najwyższych władz padają w kierunku opozycji i demonstrujących obywateli oskarżenia o próbę zamachu stanu, w czasach, gdy sąd konstytucyjny staje się narzędziem realizacji interesów partii władzy, a dziennikarzy wolnych mediów wypędza się z Sejmu, nikomu nie wolno stać z boku i twierdzić, że nie rozumie, o co idzie gra i na czym zależy jednej i drugiej stronie konfliktu. Obojętność jest w tym wypadku w istocie aktem akceptacji dla działań Prezesa. Im więcej wśród nas ludzi obojętnych, tym szerszy jest jego tryumfalny uśmiech.
Nie powinniśmy się też dać nabrać na wyjątkową łagodność działań policyjnych, na to, że demonstracji się dziś nie rozgania, a jeśli nawet dochodzi do starcia, funkcjonariusze starają się działać w sposób jak najmniej dolegliwy. Kaczyzm najwyraźniej stara się działać według zasady „krew wypić, dziury nie zrobić”, Prezes wie także zapewne, że policjanci przyjęci do służby w demokratycznej Polsce niekoniecznie mieliby ochotę stać się bezwzględnymi żołnierzami Dobrej Zmiany. Jednak sam fakt, że Jarosław Kaczyński nie dysponuje (jeszcze?) faktycznym odpowiednikiem dawnego ZOMO, nie może nam przesłaniać prawdy o obecnej władzy jako o grupie ludzi dążących do obalenia systemu liberalno-demokratycznego.

***
Dziś nie ma już czasu na zastanawianie się, kogo wspierać, za kim się opowiadać i na kogo – gdy przyjdzie czas - głosować. Jeszcze wolno nam mówić i pisać, co chcemy, jeszcze nikt nikogo nie pałuje i nie wsadza za poglądy. Ba! – jest przecież jeszcze szansa na demokratyczne odsunięcie Prezesa od władzy. Będzie to jednak możliwe tylko wtedy, gdy większość Polaków pokona w sobie pokusę obojętności. Bo to, że dzisiejsza polska rewolucja ma twarz Jarosława Kaczyńskiego, jest w ogromnej części winą tych, którzy co prawda go nie popierają i PiS-u u władzy nie chcieli, ale do wyborów pójść im się nie chciało. Za trzy lata, być może pod rządami sprytnie zmienionej przez kaczystów ordynacji, cena obojętności może być jeszcze wyższa.

Dziś podstawowy i najważniejszy wybór każdego świadomego obywatela to wybór między demokracją i Europą a autorytaryzmem i cywilizacją Wschodu. Między utrzymaniem obecności w świecie Zachodu, a ustawieniem się w jednym szeregu z krajami takimi jak Białoruś, Kazachstan i Chiny.
Każdy, kto opowiada się dziś po stronie demokracji i praw konstytucyjnych, stoi po stronie tych, którzy przez lata walczyli, a nieraz ginęli za polską wolność. Ci, którzy nadal wspierają władzę mającą demokrację i konstytucyjne prawa w pogardzie, czynią zaś z siebie stronników i następców wszystkich tych, którzy niejednokrotnie w naszej historii próbowali polską wolność zdusić. To nie jest prosty wybór między dwiema opcjami w ramach tego samego, demokratycznego porządku. To wybór między tradycją Wałęsy, Frasyniuka i Kuronia a tradycją Gomułki, Moczara i Jaroszewicza. Osąd historii wobec jednych i drugich doskonale znamy.
Pamiętajmy o tym, gdy będziemy dokonywać wyboru.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz