wtorek, 6 grudnia 2016

Heheszki się skończyły!

Miałem tu pisać o ministrze Glińskim i jego nagłym przypływie rycerskich uczuć wobec gwałconych przez Dobrą Zmianę organizacji pozarządowych. Jednak, wobec wydarzeń zeszłego tygodnia, spekulacje na temat tego, czy ministra kultury ubodło to, że TVP zaatakowała fundację, w której radzie zasiada jego małżonka, czy może cała sprawa była ustawką na zlecenie Prezesa, stają się po prostu niewiele warte. Być może minister Gliński, jak to ładnie ujął Jan Hartman, „zrobi fru fru” ze swojej posady, a być może nie zrobi – to, jak i wszystko inne, co się stanie w tym kraju przynajmniej w ciągu najbliższych 36 miesięcy, będzie zależało od humoru p. Kaczyńskiego, ewentualnie od tego, reprezentanci której pisowskiej koterii będą akurat mieli wygodniejszy przystęp do Prezesowego ucha.
Nie to jest dziś najważniejsze, nie będzie tego ministra kultury, będzie inny, może będzie to osoba bardziej koncyliacyjna, a może na odwrót – gabinet naprzeciwko pałacu p. Dudy zajmie jakiś patriotyczny hunwejbin z kręgu „niepokornych (wobec opozycji)” dziennikarzy lub twórców. Ogólnego kierunku wydarzeń w kraju z pewnością nie zmieni ani jedno, ani drugie. Dobra Zmiana idzie przez Polskę z łomem, i tym łomem wyważa wszystkie drzwi: te, które powinno się otwierać kluczem i te, które wystarczy tylko pchnąć, bo są otwarte.

Pani Stanisławczyk-Żyła, prezes Polskiego Radia, osoba bez żadnego radiowego doświadczenia, która ma ponoć zwyczaj rzucania kubkami o ściany i kanapkami we współpracowników, wyrzuca po kolei wszystkich dziennikarzy, którzy mają odwagę sprzeciwić się przekształcaniu publicznego radia w propagandowy afisz dźwiękowy Prawa i Sprawiedliwości. Wyrzucanie to odbywa się pod pretekstami tak absurdalnymi (kierownictwo PR daje np. do zrozumienia, że publiczne apele radiowych związkowców o konstruktywne rozmowy są… złośliwym nękaniem tegoż kierownictwa, które uniemożliwia mu pracę!), że po cichu śmieją się z nich chyba nawet niektórzy zwolennicy rządów Prezesa. Pisowscy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego biorą zbiorowe zwolnienie lekarskie (na wszelki wypadek jednak każdy wyzdrowieje innego dnia), zrywając kworum potrzebne do wyboru kandydatów na nowego prezesa tej instytucji. Ci, którzy pozostali, mimo braku kworum kandydatów wybierają, zmuszeni, jak twierdzą, terminami ustawowymi. Bałagan wokół TK powiększa się. W ogóle bałagan w Polsce powiększa się w każdej sferze, mimo że teoretycznie zwiększanie autorytaryzmu powinno skutkować wprowadzaniem większego niż do tej pory porządku.

Bałagan ten na pierwszy rzut oka może śmieszyć. Krewni i znajomi rządzących nami królików, jak i same króliki, z uporem godnym lepszej sprawy dbają o to, żeby ośrodek śmiechu w naszych mózgach nie uwiądł z braku używania. Trudno się bowiem nie śmiać z prasowych wynurzeń ojca Pana Prezydenta, profesora (!) Uniwersytetu Jagiellońskiego (!!!), który najpierw stawia dziennikarzom warunek, że wywiad ma być o miłosierdziu, po czym mówi głównie o homoseksualistach, podważając przy okazji ustalenia Światowej Organizacji Zdrowia, wyrażając pogląd, jakoby homoseksualizm można było wywołać przy pomocy działań propagandowych, a także zachęcając młodzież do czytania Biblii „od deski do deski” i stosowania się do wszystkich zawartych w niej nakazów. Śmiech pusty bierze, gdy okazuje się, że widząca wszędzie spiski i obcych agentów wpływu władza nie zauważyła agenta amerykańskiego wywiadu we własnych szeregach. Rozśmiesza nas minister Macierewicz, który upatruje siły polskiej armii w „wierze narodu i krzyżu Jana Pawła II”, „tysiącach dronów” (które to tysiące skurczyły się w magiczny sposób do dziesiątek) i zbieraninie półamatorów-ochotników, którzy w razie czego mają pogonić, dogonić i nakryć czapkami komandosów ze specnazu.
Rozrywki dostarcza policja ministra Błaszczaka, która ma stuprocentową pewność, że spalony przez „patriotycznych” manifestantów płat materii w kolorach żółtym i niebieskim (lub, jak kto woli niebieskim i żółtym) był flagą górnośląską, a nie ukraińską, mimo iż na nagraniach wideo wyraźnie słychać, że manifestanci owi wykrzykiwali hasła typu „je..ć UPA i Banderę!”. Dba o nasz dobry humor Pan Prezydent, który uświetnia swoja obecnością galę prymitywnego tabloidu, a potem jest nieco zaskoczony, że obowiązują na niej prymitywne obyczaje, łącznie z publicznym okazywaniem przez niektórych gości tych części ciała, które ludzie cywilizowani miewają z reguły zakryte, przynajmniej w miejscu publicznym i w obecności nominalnej głowy własnego państwa.
Wesoło jest więc, że hej. A raczej było wesoło do tej pory. Śmieszni ludzie śmiesznego Prezesa, wedle legendy miejskiej odurzanego jakimiś ziółkami przez równie śmieszną przyjaciółkę, ze śmieszną nieporadnością zarządzali Polską. Robili przy tym groźne miny, zapowiadali rozliczenia i deklarowali, że „nie oddadzą Dobrej Zmiany za nic w świecie”, ale nikogo nie aresztowali, pozwalali do woli demonstrować wszystkim chętnym, od anarchistów po neofaszystów, a jak się zebrała odpowiednio duża liczba pań z parasolkami, to nawet cofali się przed ich naporem i byli zmuszeni głosować przeciwko czemuś, co sami chwilę wcześniej gorąco popierali. I jeszcze tak śmiesznie plątali się potem w zeznaniach i uzasadnieniach.
Najbardziej byli jednak zajęci „odzyskiwaniem” wszystkiego, co się da: urzędów i instytucji, mediów publicznych, przedsiębiorstw z państwowym wkładem udziałowym, ambasad i stadnin końskich. Oprócz tego ich energię pochłaniały kolejne celebracje: świąt państwowych i religijnych, pogrzebów bohaterów wojennych i powojennych, jubileuszów instytucji kościelnych, a także rocznic (a przede wszystkim miesięcznic!) ważnych wydarzeń historycznych. Wydawali się więc raczej władzą głupią niż groźną, dążącą może do jakiejś formy autorytaryzmu, ale autorytaryzmu bardzo łagodnego, o kantach wygładzonych jeszcze ową nieporadnością i śmiesznością czynów i wykonawców, pozbawionego przemocy a nawet powstrzymującego się przed aresztowaniami czy nękaniem policyjnym. Owszem, budził niepokój choćby tryb wchodzenia prokuratorów IPN do prywatnych mieszkań i dokonywania konfiskaty znajdujących się w nich dokumentów, ale że rzecz dotyczyła domów byłych komunistycznych dygnitarzy, niewielu było publicystów i dziennikarzy, którzy otwarcie skrytykowaliby takie postępowanie. Krytykowano cel – utrącenie autorytetu Lecha Wałęsy metodą insynuacji i manipulacji dokumentami – ale formę już niekoniecznie.

W polskiej tragikomedii element komiczny wydawał się górować nad tragicznym. Więcej było parskania śmiechem, niż okrzyków przerażenia, w najgorszym razie jednych i drugich było po połowie.
W zeszłym tygodniu Centralny Ośrodek Dyspozycji Politycznej najwyraźniej stwierdził, że ma już dość tych bezczelnych heheszków. Instytucje są już „odzyskane” (oczywiście w imieniu i dla Suwerena), potrzeba celebracji zwycięstwa sił rewolucyjnych została zaspokojona, tryby polityki historycznej kręcą się pełna parą… Jedni się nacieszyli, drudzy dostali stanowiska, kibolstwo poczuło się docenione, „tak zwani uchodźcy” na sam dźwięk słowa „Polska” uciekają gdzie pieprz rośnie, „gorszy sort” trochę się pooburzał, a trochę porechotał, a wszyscy mogli sobie do woli pochodzić po ulicach i powrzeszczeć. W zależności od poglądów o „komunistach i złodziejach” lub o „Kaczorze-dyktatorze”.
Rewolucja ma jednak swoje prawa, i nie są to prawa miłe i łagodne. Żarty się skończyły. Nie po to ma się w arsenale ziobroludki i CBA, żeby ich nie używać, albo używać nie wiadomo, po co, nie po to się przepychało ustawy policyjno-prokuratorskie, żeby były martwe. Dobra Zmiana musi wejść w drugą fazę. Suweren żąda czynów i Suweren będzie je miał.
I to już naprawdę nie będzie śmieszne.

***

Przejście do drugiego etapu Dobrej Zmiany odbywa się najwyraźniej dwutorowo. Z jednej strony mamy przyspieszoną ofensywę gabinetową, parlamentarną i trybunalską, z drugiej – zaczęło się polowanie z nagonką, organizowane przy pomocy służb. Jedni psują prawo i łamią kolejne ograniczenia konstytucyjne, drudzy donoszą, jeszcze inni oskarżają, a nawet zatrzymują i wnioskują o areszty. Wyciąga się zarzuty z przeszłości, wznawia postępowania już umorzone, wyszukuje preteksty do niby uzasadnionych uderzeń w ludzi szeroko pojętego obozu demokratycznego, w tym działaczy dawnej opozycji antykomunistycznej, usiłuje (często – jak to w Polsce – w sposób wzięty z królestwa absurdu i groteski) zastraszać niektórych dziennikarzy.
Z instytucji demokratycznych ma zostać wydmuszka, z ludzi zasłużonych dla pierwszej „Solidarności” usiłuje się zrobić co najmniej krętaczy i cwaniaków, a czasem po prostu przestępców, media mają zostawić w spokoju „narodowe” przedsiębiorstwa i instytucje.

W ciągu tego tygodnia uchwalono w Sejmie kilka ustaw, które ostatecznie zlikwidują w Polsce gwarancje przestrzegania konstytucyjnych praw i możliwość nieskrępowanego żądania ich egzekucji.
Kolejne „naprawcze” prawo o Trybunale Konstytucyjnym unieważnia wszelkie decyzje dotyczące wyboru kandydatów na nowego prezesa TK. Nawet gdyby ciężko chorzy „dobrze zmienieni” sędziowie nie zachorowali, i zebrałoby się kworum potrzebne do stuprocentowo legalnego ustanowienia kandydatów, nowa ustawa i tak by ten wybór unieważniła. Przepisy napisano w taki sposób, żeby partia rządząca uzyskała pełny wpływ na sposób i wynik wyboru prezesa bez względu na wszelkie okoliczności. Oczywiście, zrobi się z tego bałagan nieprawdopodobny, gdyż ci sędziowie, którzy w niepełnym składzie wybrali w tym tygodniu trzech kandydatów, zapewne unieważnienia (jak i całej ustawy) nie będą uznawać, inni sędziowie nie będą z kolei uznawać ich wyboru, a gdy prezes Rzepliński odejdzie, nowa pani p.o. prezesa, Julia Przyłębska, wpuści do składu trójkę pisowskich nominatów nie uznawanych przez opozycję i przy ich pomocy przeforsuje wybór nowego szefa Trybunału.
Przyjęto też ustawę o reformie oświaty, która nie tylko zmieni strukturę szkolnictwa (tu akurat można się długo spierać, czy to dobrze, czy to źle, i każda ze stron będzie miała za sobą racjonalne argumenty), ale i sposób kształtowania postaw i przekonań młodego pokolenia. Nowa podstawa programowa z historii nie uwzględnia nazwiska Lecha Wałęsy. Nie było takiego przywódcy „Solidarności”, nie było takiego lidera podziemia, nie było takiego prezydenta. Po prostu nie było takiej osoby w historii Polski.
Prawdziwym hitem jest jednak ustawa o zgromadzeniach. Nie dość, ze wprowadza ona coś takiego jak „manifestacja cykliczna” (pojęcie chyba nieznane demokratycznym systemom prawnym), która zawsze ma pierwszeństwo przed innymi, to jeszcze daje rządowi i związkom wyznaniowym pierwszeństwo w organizowaniu wszelkich zgromadzeń, decyzje zaś uzależnia od wojewody – w domyśle wojewody pisowskiego. Dodatkowo kontrdemonstrację będzie można zorganizować sto metrów od demonstracji, czyli w taki sposób, żeby uczestnicy obu zgromadzeń nawet nie mieli szansy się zobaczyć. Pierwszeństwo rządu i Kościoła polega zaś na tym, że obie te instytucje będą mogły zgłosić manifestację w dowolnym miejscu i czasie, a jeśli ktokolwiek inny wcześniej zarejestrował tam swoją, będzie musiał ustąpić miejsca. W ten sposób władza i zaprzyjaźnieni z nią księża i biskupi będą mogli zablokować w zasadzie każdą manifestację opozycyjną: wystarczy, że w ostatniej chwili niby przypadkiem wpadnie im do głowy pomysł, że chcą np. zorganizować pod gmachem KPRM wiec poparcia dla premier Szydło akurat w tym samym terminie, w którym mieli tam demonstrować, dajmy na to, niezadowoleni z polityki władz górnicy, żeby ci ostatni musieli przesunąć się sto metrów dalej albo w ogóle zrezygnować danego dnia z wyrażania poglądów na ulicy.
W ten sposób Dobra Zmiana będzie w stanie – sama lub przy pomocy życzliwego księdza – utrącić każdą demonstrację strony przeciwnej. Wystarczy, że miejscowy proboszcz nagle zapała chęcią uczczenia procesją jakiegoś nikomu nieznanego świętego (a przecież codziennie jacyś święci mają swój dzień), i już trzeba będzie ustąpić mu miejsca.

Wszystkie te przepisy wprowadza się jeszcze w sytuacji, gdy Trybunał Konstytucyjny jest co prawda mocno skrępowany, ale nadal częściowo niezależny. Przynajmniej na tyle, żeby się takim ustawom sprzeciwić. Póki instytucja ta będzie wydawała niezależne wyroki, każdy jej wyrok, nawet ten nieuznawany przez kaczystów i ich rząd, będzie miał swoją wagę, szczególnie w oczach zwolenników obozu liberalnego, a zapewne i w oczach tych sędziów sądów powszechnych, którzy jeszcze nie dali się zastraszyć. Skoro jednak pomimo to Dobra Zmiana nie ma specjalnych oporów przed tworzeniem ustaw jawnie naruszających prawa obywatelskie i konstytucję, to aż strach pomyśleć, jakie prawa zaczną wymyślać i wprowadzać kaczyści w momencie przejęcia Trybunału! Czyżby następna możliwa nowelizacja prawa o zgromadzeniach miała nam zafundować – jak za cara (a i Putin stosuje podobne metody) – możliwość rozganiania przez policję każdej stojącej na ulicy grupy ludzi większej niż trzy osoby?

***

Posłowie obradują z reguły jawnie, materiały z posiedzeń są dostępne w internecie, póki co stenogramów sejmowych jeszcze się nie cenzuruje, nie robiono zresztą tego nawet w najgorszych latach tzw. Polski Ludowej. W stenogramie ze słynnego posiedzenia Sejmu PRL, podczas którego rechocząca pezetpeerowska horda miażdżyła posła Zawieyskiego po jego interpelacji w sprawie brutalnego stłumienia pierwszych demonstracji Marca 1968, mamy owo miażdżenie i ów rechot, zwany eufemistycznie „wesołością na sali”, ale mamy także samo przemówienie posła Znaku ze wszystkimi jego „nieprawomyślnymi” fragmentami. W Sejmie Dobrej Zmiany zasada ta na szczęscie też działa. Był przypadek, że jeden z posłów PiS-u pokazywał opozycji środkowy palec, poseł Kaleta wielokrotnie obrażał i prowokował opozycjonistów ze swojej ławy - i to także uwzględniono w stenogramach, podobnie jak chamskie i aroganckie odzywki wielu jego kolegów. Całą butę i arogancję obecnej większości parlamentarnej mamy tam ukazaną bez żadnych osłonek.
Jednocześnie jednak w szarym cieniu, po cichu, w pokojach, do których wstęp mają tylko urzędnicy i funkcjonariusze, powoli kręcą się tryby machiny policyjno-prokuratorskiej. Centralne Biuro Antykorupcyjne, Ministerstwo Sprawiedliwości, Prokuratura Generalna i jej wypustki w każdym województwie i powiecie… Tam, w ukryciu, bez zbędnych spojrzeń gawiedzi, a w szczególności „elementu animalnego” i lewackich dziwolągów w rodzaju organizacji prawnoczłowieczych, dokonuje się rzecz dużo groźniejsza i znacznie skuteczniejsza w dziele, nazwijmy to delikatnie, przekonywania społeczeństwa do Dobrej Zmiany. Ci funkcjonariusze Rzeczypospolitej, którzy już dali się zaprząc do rydwanu nowych czasów, po cichutku gną w owych gabinetach i łamią tych, którzy mają jeszcze jakieś obiekcje i pięknoduchowskie, pseudodemokratyczne wątpliwości. Wszyscy widzieliśmy, jak wyglądał i co mówił prokurator zmuszony do przekazania informacji o wniosku o areszt dla byłego senatora z Wrocławia i działacza podziemia solidarnościowego, Józefa Piniora.
Nie wierzę, żeby Dobra Zmiana, której prokuratorzy od roku ryją w archiwach i szufladach instytucji śledczych III RP i PRL, nie miała już od dawna specjalnie przygotowanego spisu osób, którym w dogodnej dla siebie chwili będzie mogła coś prokuratorsko zarzucić. Nawet jeśli – jak to miało miejsce w przypadku Piniora – zarzuty okażą się tak wątłe, że sąd podejrzanego wypuści, rzucone błoto już do niego przylgnie. Senator Pinior, z racji chwalebnej opozycyjnej karty i nienagannej moralnie postawy w latach próby, ma wielu przyjaciół, którzy są w stanie go wesprzeć, a także spróbować choć część tego błota wyczyścić. Inni, mniej znani lub mniej lubiani, mogą tyle szczęścia nie mieć.

Serię polowań rozpoczęło jeszcze w zeszłym tygodniu oskarżenie prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej o oszustwo bankowe i wyłudzenie kredytu. Potem przyszła akcja CBA u byłego wrocławskiego senatora, radośnie pokazana tego samego dnia wieczorem przez „narodowe” wiadomości telewizyjne. Wznowiono również sprawę dotyczącą willi byłego prezydenta Kwaśniewskiego.
Tuż po tych wydarzeniach tygodnik „Newsweek” poinformował w sieci, że jeden z jego dziennikarzy, Michał Krzymowski, może być podejrzany o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Według relacji pisma, podejrzenie miało się wziąć z donosu… Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Wytwórnia wywnioskowała bowiem z treści artykułu dotyczącego jej samej, że był on świadomą i celową „próbą zaszkodzenia jej interesom”, czego „beneficjentami byłyby firmy niemieckie”. A przecież wszyscy w Polsce wiedzą, że niemiecki wydawca „Newsweeka” „jest podmiotem tradycyjnie realizującym interesy Berlina”. Ergo dziennikarz tego pisma także działa w niemieckim interesie, być może za niemieckie pieniądze. Wszystko to wykoncypowano na podstawie specjalnie zamówionych ekspertyz, których autorami byli dwaj dawni pracownicy służb specjalnych, w tym jeden były esbek. Byłym esbekom Dobra Zmiana co prawda obniża emerytury, ale ich ekspertyzy najwyraźniej traktuje poważniej niż na przykład konstytucję Rzeczypospolitej.
Przy okazji PWPW doprowadziła do wszczęcia postępowania w sprawie udzielania dziennikarzowi informacji tajnych przez dziesiątki byłych pracowników wytwórni, zwolnionych przez Dobrą Zmianę, pozwała tygodnik do sądu o gigantyczne odszkodowanie, a jej „dobrze zmieniony” szef wytoczył proces cywilny o zniesławienie samemu red. Krzymowskiemu. W ten sposób państwowa fabryka pieniędzy i dokumentów stała się strażą przednią walki o Polskę podnoszącą się z ruiny i wstającą z kolan. I będzie tak walczyć, aż się rozpadnie w proch i pył germańska zawierucha.
Cała ta nagła ofensywa prokuratorsko-policyjna skierowana przeciwko ludziom kojarzonym z szeroko pojętą obecną opozycją ruszyła w sytuacji, w której jednocześnie te same ziobroludki i ta sama policja robią wszystko, aby unikać zatrzymywania i oskarżania osób sprzyjających władzy, choćby nawet osoby te publicznie wzywały do mordowania przeciwników politycznych, paliły na ulicy flagę obcego państwa czy dewastowały z przyczyn politycznych cmentarne nagrobki. Wydaje się, że ta zezowatość organów ścigania nie jest przypadkowa. Ci, którzy są po właściwej stronie, mogą liczyć na pobłażanie. Ci, którzy stoją po stronie „komunistów i złodziei”, będą rozliczani z najdrobniejszego potknięcia.

***

Mamy więc już nie tylko pompę i patos władzy, która codziennie rysuje na oczach społeczeństwa swoją własną karykaturę, nie tylko chamstwo i niekompetencję „misiewiczów”, nie tylko godne średniowiecza pokazy sojuszu ołtarza z tronem, absurdalne wypowiedzi polityków i inne preteksty do tworzenia internetowych memów. To wszystko od biedy byłoby jeszcze do zniesienia, nasz naród jest przyzwyczajony do tego, że w Polsce nigdy nie jest do końca normalnie. Polska zawsze była trochę z Mickiewicza, a trochę z Barei.
Oprócz tego dostaliśmy jednak w ostatnich siedmiu dniach nowy pakiet: ograniczenie prawa do zgromadzeń, plan indoktrynacji ideowej uczniów szkół i ostatni akt blokady Trybunału Konstytucyjnego przed ostatecznym przejęciem go przez ludzi Prezesa. A do tego pakietu dostaliśmy jeszcze bonus. Ten bonus to zamaskowani mundurowi, wyciągający z domu zasłużonego działacza pierwszej „S”, aktywnego uczestnika opozycyjnych demonstracji. To bardzo naciągane zarzuty wobec opozycyjnej prezydent dużego miasta. To państwowa firma, rzucająca wobec dziennikarza opozycyjnego pisma oskarżenia o ciężkie przestępstwo na podstawie fragmentów tekstu prasowego. To wreszcie prokurator, który zachowuje się przedziwnie podczas wypełniania polecenia służbowego, a po jego wypełnieniu podaje się do dymisji.
Oto tragiczny dodatek do serwowanej nam przez kaczystów komedii. Dodatek, który sprawia, że śmiech zamiera na ustach.

Już za chwilę stracimy – my, obywatele, również ci z nas, którzy nadal popierają PiS - ochronę Trybunału. Już za chwilę Sejm będzie mógł uchwalić dosłownie wszystko, i nikt mu w tym nie przeszkodzi. Władza będzie mogła wyprowadzać o szóstej rano i oskarżać o różne rzeczy każdego, kogo będzie chciała, będzie też mogła bez przeszkód podporządkować sobie sądy, aby móc także skazywać.
Będzie też brnąć w absurdy, prawdopodobnie jeszcze większe, niż zabrnęła do tej pory, bo im mniej kontroli społecznej nad rządzącymi, tym mniej są oni zdolni do samokontroli. Będzie więc straszniej, ale będzie też śmieszniej. Nie wiadomo tylko, czy będzie się jeszcze wolno z tego śmiać.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz