sobota, 12 grudnia 2015

Granice brykania


Obwieszczono nam ostatnio w medium prorządowym, że - jak to ujął dawno temu pewien generał, który później wyprowadził czołgi na ulice polskich miast - są granice, których przekroczyć nie wolno.


"Za publiczne zniesławianie czy obrażanie prezydenta grozi kara do 3 lat więzienia. Pewnie prezydent nie skorzysta z tego prawa, ale ten przepis pokazuje granice brykania i zniesławiania prezydenta, i obniżania jego autorytetu" - stwierdził w wywiadzie dla "niepokornego" portalu wPolityce.pl mec. Piotr Andrzejewski, członek Trybunału Stanu.
Innymi słowy, tylko zwolennicy rządu i prezydenta mogą brykać do woli. Brykanie opozycyjne jest ograniczone ochroną autorytetu Pana Prezydenta.
Słowa mec. Andrzejewskiego były odpowiedzią na krytykę, która spadła na urząd prezydencki po tym, jak p. Duda zaprzysiągł p. Przyłębską, ostatnią z piątki nielegalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, po czym stwierdził, że on zrobił swoje i cała reszta go nie interesuje, bo przecież Trybunał nie może unieważniać uchwał Sejmu. "Wara (znów to piękne słowo!) Trybunałowi Konstytucyjnemu od sposobu wykonywania prawa!" - warknął zresztą mecenas Andrzejewski w cytowanym wywiadzie, dobitnie tym ukazując, jaki ma pogląd na rolę TK w całym zamieszaniu.


Szkoda, że pan mecenas nie wyznaczył zbyt dokładnie owych granic brykania (wiadomo tylko tyle, że postulowanie postawienia Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu - czyli również przed obliczem pana mecenasa - już poza te granice wykracza), bo doprawdy nie wiem, co wolno obywatelowi napisać np. w internecie, żeby nie bryknąć za mocno i nie zniesławić Pana Prezydenta tudzież nie obniżyć jego autorytetu. Czy jeśli obywatel napisze, że "Pan Prezydent łamie konstytucję", to już wykroczył poza granicę brykania? W końcu wyrazi się wtedy dokładnie tak samo jak ci, którzy chcą ciągać Pana Prezydenta przed Trybunał Stanu. A jeśli napisze, że "istnieje domniemanie, że Pan Prezydent łamie konstytucję"? Albo wyrazi ostrożnie zdanie, że "wydaje mu się, że część opinii publicznej może uznać ostatnie działania Pana Prezydenta za złamanie konstytucji"? Albo napisze, że, cokolwiek by to miało znaczyć, "Pan Prezydent rozbrykał się konstytucyjnie"?
Prosiłbym w imieniu Wolnego Drona i całej polskiej blogosfery o ścisłą wykładnię, bo trudno swobodnie pisać o postępowaniu p. Dudy, gdy się nie wie, gdzie są granice brykania. A nie chcielibyśmy niechcący obniżyć autorytetu Głowy Państwa, a tym samym kwestionować dobra płynącego z zaistnienia Dobrej Zmiany.


Najlepiej, gdyby mec. Andrzejewski ogłosił spis punktów granicznych, granice owe wyznaczających. Wtedy spokojnie pisalibyśmy np. tak: "Pan Prezydent nadal nie zaprzysiągł trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czym w opinii wielu komentatorów [----] (Oświadczenie członka Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewskiego, o granicach brykania, p. 1). Prezydenta bronią niektórzy prawnicy, w tym członek Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewski". I już! I blogerski wilk byłby syty, i prezydencka owca cała, i Dobra Zmiana uratowana przed niepotrzebnym jej dyskredytowaniem.
W dalszej kolejności można by to oświadczenie rozbudować do rozmiarów poselskiego projektu ustawy o granicach brykania, co wytrąciłoby "oszalałemu lewactwu" z ręki złośliwy argument, jakoby to członkowie Trybunału Stanu mieszali się w bieżące spory polityczne. A przy okazji znów stworzylibyśmy coś potwierdzającego tezę o wyjątkowości naszego narodu. Ustawy o granicach brykania nie ma przecież w swoim prawodawstwie żaden kraj na świecie! Bylibyśmy znów pierwsi, zupełnie jak w 1989 roku.


                                          *


Póki co ustawy o granicach brykania brak, brykają więc niemal wszyscy. Wczoraj rano media poinformowały, że w kancelarii premier Szydło rozbrykała się dokumentnie minister Kempa, która miała stwierdzić, że rząd nie opublikuje w Monitorze Polskim ostatniego wyroku TK, bo "został on wydany przez niepełny skład Trybunału", a zatem "nie ma mocy prawnej". Zastanawiano się, kto wydał taką "decyzję prawna", i wychodziło na to, że najprawdopodobniej sama min. Kempa, choć trudno było wykluczyć inspirację spoza Kancelarii Premiera. Wyglądało na to, że samoogłaszanie się najwyższą instancją sądową jest zaraźliwe i zeszło już na poziom ministerialny.
Tymczasem po paru godzinach (i ponagleniu ze strony TK) p. Kempa zorganizowała konferencję prasową. Podczas konferencji oburzona minister niemal krzyczała, że nigdy nie zapowiadała, iż nie opublikuje wyroku, tylko ma wątpliwości co do liczby sędziów w składzie orzekającym, i dlatego czeka z wydrukowaniem do wyjaśnienia tej kwestii przez Trybunał, który się nie chce do niej ustosunkować. Postraszyła też rozbrykane media, że dalsze utrzymywanie przez kogokolwiek, jakoby to ona zbyt mocno brykała, będzie uznane za przekroczenie granicy brykania i jako takie skończy się w sądzie.


Bryknął nieźle opozycyjny poseł Stefan Niesiołowski, który wyraził pogląd, że naród powinien demonstrować pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, co mogłoby "zakończyć się spaleniem" tego budynku. Miejmy nadzieję, że p. Niesiołowski weźmie na siebie w razie czego pełną odpowiedzialność za ewentualne tragiczne skutki swojej bezsensownej prowokacji. Atmosfera w kraju jest wystarczająco napięta, nie rozumiem, po co pan hrabia-poseł-entomolog jeszcze ją podgrzewa.


Wierzga jak młody ogier minister Macierewicz. Najpierw zgłosił zainteresowanie bombą atomową, co mu chyba na szczęście wyperswadowano, potem zatrudnił  w charakterze doradcy dwudziestolatka (dwudziestolatek po paru dniach przestraszył się i uciekł z powrotem do USA, gdzie studiuje i z powodzeniem działa w samorządzie studenckim), a oficera SKW miał podobno zwolnić za to, że w kwietniu 2010 oficer ów, zgodnie z rozkazami, poleciał do Afganistanu, zamiast lec Rejtanem u stóp przełożonych i kategorycznie zażądać wysłania go do Smoleńska w celu zapobieżenia katastrofie lotniczej, a raczej zamachowi, który się tam może wydarzyć. Wczoraj zaś wysłał (minister, nie oficer) asystę wojskową na obchody 68. Miesięcznicy Smoleńskiej. MS to już teraz najwyraźniej uroczystość partyjno-państwowa. Znów zapachniało epoką słusznie minioną.


Brykają i pomniejsi. Poseł Piotrowicz stwierdził, że demonstracja antyrządowa to akt sprzeczny z demokracją. Przyznał tym samym, że wszystkich sześćdziesiąt sześć Miesięcznic sprzed 25 października tego roku było według niego bezczelnym naruszeniem zasad ustrojowych RP. Dziwne tylko, że przeciwko nim nie protestował.

Wierzgają i biją kopytami jak mogą przeciwnicy Komitetu Obrony Demokracji. Ktoś stworzył fałszywe konto szefa komitetu, Mateusza Kijowskiego, i w jego imieniu sugerował możliwość dokonania zamachu na Prezesa. Sprawa była dyskutowana na forum sejmowym. Poseł Petru, z reguły prezentujący nienaganną kulturę polityczną, tym razem nie wytrzymał, i do posłanki obozu rządzącego Krystyny Pawłowicz - reagującej na jego wypowiedź pukaniem się w czoło - wyrzekł z trybuny wiekopomne zdanie "proszę nie walić się w łeb, jak do pani mówię!".
Uczestnicy 68. Miesięcznicy brykali wczoraj wieczorem tak skutecznie, że aż poturbowali reportera TVP, którą wciąż traktują jako stację wrogą Dobrej Zmianie, mimo że prezes Deszczyca uparcie próbuje się zaprzyjaźniać z PiS-em.

Państwo Gwiazdowie kopią i gryzą Henrykę Krzywonos, która według nich nie zatrzymała żadnego tramwaju, jej apel o kontynuację strajku sierpniowego był spóźniony, bo decyzję podjęto wcześniej, macierzysta organizacja "Solidarności" jej nie chciała, trudno się było z nią dogadać, a chodzą - cały czas referuję wypowiedzi po. Gwiazdów - słuchy, że różni tacy ponoć mówią, że podobno kradła i piła. Żadnych twardych dowodów nie ma, ale Gwiazdowie wierzą, że tak wygląda prawda, a jest ona ukrywana celowo, bo legenda Krzywonos jest potrzebna przegranemu establishmentowi do przykrywania legendy Anny Walentynowicz. Ot tak, z czystej złośliwości.

Wydawałoby sie, że p. Krzywonos powinna odwinąć się i bryknąć porządnie w obronie własnej, ale jakoś nie ma ochoty. Woli, na szczęście, wierzgać w obronie konstytucji, łamanej przez większość sejmową i nie tylko.


                                       *


Brykają więc wszyscy. Nie bryka tylko zamknięty za kutym ogrodzeniem pałacyku przy alei Szucha, pogryziony i pokopany Trybunał Konstytucyjny, bo nie za bardzo mu wypada, a poza tym nie wygląda na to, żeby takie brykanie w jakikolwiek sposób zainteresowało Prezesa. W imieniu Trybunału muszą wierzgać obywatele, bez ich pomocy jest on wobec rewolucyjnie nastawionej władzy bezbronny.


Na szczęście wciąż jest wśród nas wielu takich, którzy, wbrew opinii p. Andrzejewskiego, nie uważają, żeby w kwestii obrony demokracji istniały jakiekolwiek granice brykania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz