piątek, 5 lutego 2016

Dobra Zmiana Wielkich Braci

Minęły dwa tygodnie od ostatniego wpisu na tym blogu. Dwa tygodnie Dobrej Zmiany, która ze sfery przygotowań właśnie w styczniu przeszła do sfery czynów właściwych. Bo - nie oszukujmy się - złapanie Trybunału Konstytucyjnego w sieć nowej ustawy to była tylko brutalna, że się tak bezwstydnie i libertyńsko wyrażę, gra wstępna. Prawdziwa, by nie rzec: dogłębna przyjemność zaczęła się dopiero po tych zabiegach. Poprzepychano w ramach owej dogłębnej przyjemności właściwie wszystko, co przepchnąć zamierzano, a przepychano o najróżniejszych porach dnia i nocy - wedle zegara biologicznego Prezesa i jego kalendarza odbioru nagród wszelakich.


Do jakiej więc Polski zaprowadziła nas do tej pory Dobra Zmiana?
Doprowadziła nas do Polski, w której patrzy na nas Wielki Brat. Przepraszam, kilku Braci.


Pierwszym Wielkim Bratem uczyniono Zbigniewa Ziobrę. "Dobrze zmienione" przepisy ustawy o prokuraturze dają ministrowi (i już za chwilę prokuratorowi generalnemu) Ziobrze tak potężną władzę i wiedzę, że czyni to z niego de facto drugą osobę w państwie, niemal równą Prezesowi. Pan minister będzie mógł teraz mieć z urzędu dostęp do wszelkich informacji dotyczących postępowań prokuratorskich w całej Polsce, będzie też miał prawo ujawniać je opinii publicznej w zakresie i momencie, który uzna za stosowny, albo nie ujawniać w ogóle. A jego podwładni "w interesie społecznym" będą mogli łamać przepisy i włos im za to z głowy nie spadnie, a o tym, co mieści się w kategorii tego interesu, zdecyduje oczywiście p. Ziobro.
Wszystko to daje ministrowi nieograniczone możliwości wykorzystywania posiadanych informacji zarówno do walki z opozycją, jak i do rozgrywek wewnątrz własnego obozu. Oraz - gdy przyjdzie czas - świetną pozycję startową do ewentualnej walki o spadek po Prezesie.
Minister Ziobro jest wciąż młody, ambitny, zahamowań ani dylematów wewnętrznych nie ma, a jeśli ma, to chowa je głęboko do kieszeni, działa szybko, skutecznie i twardo. Póki będzie musiał, będzie wiernym żołnierzem kaczyzmu, krótki okres banicji uświadomił mu chyba wystarczająco, że nie ma zbawienia poza kręgiem światłości płynącej z ulicy Nowogrodzkiej. Dopóki p. Kaczyński jest niekwestionowanym wodzem, obaj będą zgodnie i owocnie współpracować, choć pan Zbigniew od czasu do czasu zgłosi zapewne jakieś niegroźne zdanie odrębne, aby zaakcentować, że ma w tym układzie coś do powiedzenia. 

Mam jednak nieodparte wrażenie, że w odpowiednim momencie minister-wszechprokurator stanie do walki o władzę na prawicy, wyposażony w prokuratorski miecz i błyszczącą aureolę Jedynego Nieprzekupnego i Pogromcy Wszelkiego Zła.
Nasz obecny minister sprawiedliwości od dawna sprawia bowiem wrażenie, że marzy mu się bycie kimś w rodzaju polskiego Robespierre'a. Nie wiem tylko, czy pamięta, jak Robespierre skończył.


Po drugie: policja
będzie nas teraz mogła obserwować jak, gdzie i kiedy będzie chciała.  Nikomu już nie będzie się musiała tłumaczyć, po co to robi, czy ma to jakiekolwiek uzasadnienie i do czego się może przydać. Wystarczy, że w uzasadnieniu policjant czy inny funkcjonariusz napisze, że chciał "zapobiec możliwości popełnienia przestępstwa". A że specyfika zawodu policjanta jest taka, że po jakimś czasie każdy wydaje mu się trochę podejrzany, to "możliwość popełnienia przestępstwa" zawsze się znajdzie. Oczywiście nawet po fakcie się nie dowiemy, że nas obserwowano, bo po co mamy się denerwować. "Dobrze zmienione" państwo zadba o nasz spokój.
Przy okazji panowie Błaszczak i Kamiński (a jeśli sprawa zahaczy o prokuraturę, to i pan Ziobro, a zatem i pan Kaczyński) będą się mogli o każdym z nas dowiedzieć wielu różnych ciekawych rzeczy. Jeśli będzie trzeba, pod pretekstem "zapobiegania możliwości" będzie się można o każdym z nas dowiedzieć jak często jesteśmy w sieci, na jakie strony wchodzimy, z kim wymieniamy prywatne uwagi przez Facebooka lub maile, jak często i co kupujemy na Allegro, jakich dokonujemy transakcji bankowych, jakie wspieramy organizacje i partie polityczne, co ściągamy z Internetu i czy to coś jest legalne. Dwaj kolejni Wielcy Bracia będą patrzyli, część tego, co zobaczą, będzie potem wykorzystywał pierwszy Wielki Brat. A wszystko to na chwałę i dla wyostrzenia wzroku Brata Większego od Wszystkich Innych Braci.

Podczas debaty sejmowej posłowie obozu władzy uspokajali, że w całym tym szaleństwie gwarantują nam, że absolutnie nikt nie będzie czytał naszych prywatnych maili. Tyle że podczas tej samej debaty opozycja przywoływała opinie ekspertów, które przeczą tezie rządzących, jakoby nikt nie miał do tych maili dostępu. Ktoś będzie przecież musiał wstępnie oddzielać dane prywatne od reszty, i ten ktoś będzie miał dostęp do wszystkiego. Trudno zaś uwierzyć w to, że w naszym aparacie policyjnym pracują same japońskie małpki, które mają oczka, uszka i pyszczki zakryte łapkami, gdy tylko przyjdzie im się zetknąć z danymi, których nie powinny oglądać, słuchać ani o nich mówić.


Po trzecie: mamy już "odzyskane" (choć to pojęcie z czasów "pierwszego PiS-u", dziś obowiązuje raczej wyraz "naprawione") media publiczne. Co ciekawe, po pierwszej fazie "naprawiania", gdy nowi zarządcy kosili równo z trawą, przyszła faza druga, polegająca na pewnym wyhamowaniu koszenia i pierwszych próbach wybadania, kogo ze zwolenników starego porządku dałoby się w TVP i PR zatrzymać w charakterze demokratycznego listka figowego (stąd choćby propozycja prowadzenia programu autorskiego złożona Dominice Wielowieyskiej, która raczej nie słynie z sympatii do nowej władzy). Pojawiają sie też zapowiedzi przywrócenia programów wyrzuconych niegdyś z TVP pod pretekstem zbyt konserwatywnej formuły, takich jak np. teleturniej "Wielka Gra".
Najciekawsza sytuacja zdarzyła się w radiowej Trójce. Otóż nowy zarząd Radia aż trzy tygodnie szukał dyrektora, który z jednej strony dawałby gwarancję, że nie przekroczy "granic brykania", a z drugiej - byłby do zaakceptowania dla słuchających tej stacji tzw. lemingów. Ostatecznie Trójką będzie rządzić red. Paulina Stolarczyk, która w 2000 roku odeszła z Radia Zet w proteście przeciwko gwałtownej komercjalizacji jego formuły i związanej z tym obniżce jakości programu. Oby była to zapowiedź przynajmniej utrzymania dotychczasowej formuły Programu Trzeciego, a może faktycznego naprawienia niektórych błędów poprzedniego kierownictwa.
Niestety, na polityczną niezależność Trójki liczyć chyba nie można. Uczyniony wicedyrektorem stacji red. Sławiński z pewnością zadba o to, aby, jak piszą i mówią dziennikarze niepokorni wobec opozycji, "narracja konserwatywna uzyskała miejsce stosowne do swojej roli". Pozostaje mieć nadzieję, że tak jak w peerelu, tak i w IV RP granice brykania będą w Trójce szersze niż gdzie indziej.


Po czwarte wreszcie: na poważnie zabrano się do udowadniania, że w Smoleńsku "Tusk z Putinem zabili nam Prezydenta". Minister Macierewicz powołał państwową komisję smoleńską, w której skład weszli ci sami specjaliści, którzy udowadniali nam tezę o zamachu na podstawie obserwacji aluminiowych puszek, parówek i tym podobnych artefaktów. Aż dziwne, że nie ma w tym towarzystwie profesora Cieszewskiego, autora słynnych słów "piijii bziuu!".
Tomasz Arabski, w 2010 roku wysoki urzędnik kancelarii premiera, który na razie (tzn. do momentu, gdy do Polski uda się ściągnąć Donalda Tuska, wciągnąć w tryby smoleńskiej maszynki byłego prezydenta Komorowskiego itd.) gra tu rolę kozła ofiarnego, będzie miał proces o niedopełnienie obowiązków podczas przygotowywania feralnego lotu. Igrzyska dopiero się zaczynają i pewnie część gawiedzi będzie je śledzić z mściwą ekscytacją. Szkoda, że - niczym w starożytnym Rzymie - igrzyska te będą się odbywały kosztem ludzkiego cierpienia, i to zapewne kosztem cierpienia wielu ludzi całkiem niewinnych.


Tak wygląda Polska po pierwszym etapie Dobrej Zmiany. Żyjemy oto - albo zaraz żyć będziemy - w kraju, w którym już nie jeden, ale trzech Wielkich Braci będzie nas śledzić i pilnować, a w razie potrzeby formalnie (lub - nie wiadomo, co gorsze - nieformalnie, ale za to publicznie i z przytupem) oskarżać o różne popełnione i niepopełnione grzechy, lub szantażować możliwością sprokurowania takich oskarżeń. Nad tymi trzema będzie stał Brat Większy od Wszystkich Innych Braci i od czasu do czasu mniej lub bardziej mętnie sugerował, kim powinni się na danym etapie wprowadzania Dobrej Zmiany zająć.
Narrację Wielkich Braci będzie nam przekazywała opanowana przez nich TVP, jednocześnie kusząc nas reaktywowaną "Wielką Grą", "Sondą" i ciesząc co wrażliwsze dusze programem odróżniającym się na plus od odmóżdżającej papki serwowanej przez telewizje prywatne. Podobnie będzie to zapewne wyglądało w publicznym radiu.


A p. Macierewicz będzie nas w tym samym czasie rozgrzewał szukaniem winnych "zamachu smoleńskiego". Dla satysfakcji dwudziestu procent zwolenników teorii o wybuchu, dopieszczenia własnego ego i zrealizowania pragnień Prezesa, przekonanego o tym, że jego brat w Smoleńsku nie zginął, tylko"poległ", i za wszelką cenę chcącego dopaść i ukarać tych, którzy mieli mu w tym polegnięciu mniej lub bardziej pomóc.


Oczywiście, można się pocieszać, że rząd i jego zwolennicy często sami podkładają sobie nogę, że od czasu do czasu jakiś odważny dziennikarz publicznie udowodni im kłamstwo, że książka red. Sumlińskiego okazała się w dużej mierze kompilacją fragmentów przepisanych z zagranicznych kryminałów, co stawia pod znakiem zapytania jej wiarygodność, że, jak się okazało, min. Gowin bezpodstawnie zrobił z Mateusza Kijowskiego "resortowe dziecko", że wiceminister Jaki musiał publicznie przepraszać jednego z posłów PO, z którego z kolei zrobił sutenera, że wreszcie PiS tak się zapętlił w sprawie 20 milionów dotacji dla szkoły ojca Rydzyka, że teraz to opozycja może sobie w reakcji na to zapętlenie zdrowo porechotać. To wszystko cieszy, bo władza, która sama się ośmiesza, zawsze jest trochę mniej groźna i łatwiej zneutralizować jej propagandę.


Pamiętajmy jednak, że w ostatnim sondażu PiS dostał 37 procent poparcia, wyprzedzając o kilka długości całą resztę, i tym razem nie był to sondaż rządowego CBOS-u. Pamiętajmy, że w KOD-zie nie dzieje się najlepiej, ruch ma problemy z przywództwem i wewnętrzną spoistością, a do tego nadal nie potrafi przyciągnąć młodzieży. Trochę śmiesznie wyglądają w tym kontekście tu i ówdzie wznoszone przez niektórych publicystów okrzyki "wiosna nasza!". Ani ta, ani następna wiosna nie będzie wiosną społeczeństwa obywatelskiego, Prezes jest zbyt zdeterminowany i zbyt mocno siedzi w siodle, szeregi "obozu patriotycznego" zbyt silne, młodzież zbyt prawicowa i wroga liberalnemu establismentowi, aby antypisowska rewolucja odbyła się już teraz, i to pod ledwie skrywanymi hasłami powrotu do tego, co już było, i przeciw czemu zaprotestowali wyborcy PiS-u, Kukiza, Korwina i Razem, a do pewnego stopnia nawet część wyborców Nowoczesnej.
Marsz do prawdziwej, demokratycznej dobrej zmiany będzie długi i mozolny, a w trakcie tego marszu trzeba będzie wymyślić Polskę na nowo. Wymyślić Polskę sprawiedliwszą i przyjaźniejszą obywatelom niż upadła III RP, Polskę równoważącą interes publiczny i prywatny, dobro pracownika i pracodawcy, szacunek dla własnych tradycji z poszanowaniem niezbywalnych praw różnych grup społecznych.

Jeśli opozycja i ruchy obywatelskie ulegną iluzji słabości władzy, jeśli beneficjenci systemu neoliberalnego nadal nie zadadzą sobie trudu zrozumienia, skąd wzięła się rewolta antysystemowa roku 2015, jeśli przeciwnicy obecnej władzy odpuszczą lub się zniechęcą, a ich jedyną ofertą na przyszłość będzie postbalcerowiczowski projekt posła Petru, obalić rządów Prezesa po prostu się nie da.
A wtedy Wielcy Bracia zostaną z nami na długie lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz