Miałem
tu pisać o ministrze Glińskim i jego nagłym przypływie rycerskich
uczuć wobec gwałconych przez Dobrą Zmianę organizacji
pozarządowych. Jednak, wobec wydarzeń zeszłego tygodnia,
spekulacje na temat tego, czy ministra kultury ubodło to, że TVP
zaatakowała fundację, w której radzie zasiada jego małżonka,
czy może cała sprawa była ustawką na zlecenie Prezesa, stają się
po prostu niewiele warte. Być może minister Gliński, jak to ładnie
ujął Jan Hartman, „zrobi fru fru” ze swojej posady, a być może
nie zrobi – to, jak i wszystko inne, co się stanie w tym kraju
przynajmniej w ciągu najbliższych 36 miesięcy, będzie zależało
od humoru p. Kaczyńskiego, ewentualnie od tego, reprezentanci której
pisowskiej koterii będą akurat mieli wygodniejszy przystęp do
Prezesowego ucha.
Nie
to jest dziś najważniejsze, nie będzie tego ministra kultury,
będzie inny, może będzie to osoba bardziej koncyliacyjna, a może
na odwrót – gabinet naprzeciwko pałacu p. Dudy zajmie jakiś
patriotyczny hunwejbin z kręgu „niepokornych (wobec opozycji)”
dziennikarzy lub twórców. Ogólnego kierunku
wydarzeń w kraju z pewnością nie zmieni ani jedno, ani drugie.
Dobra Zmiana idzie przez Polskę z łomem, i tym łomem wyważa
wszystkie drzwi: te, które powinno się otwierać kluczem i
te, które wystarczy tylko pchnąć, bo są otwarte.
Pani
Stanisławczyk-Żyła, prezes Polskiego Radia, osoba bez żadnego
radiowego doświadczenia, która ma ponoć zwyczaj rzucania
kubkami o ściany i kanapkami we współpracowników,
wyrzuca po kolei wszystkich dziennikarzy, którzy mają odwagę
sprzeciwić się przekształcaniu publicznego radia w propagandowy
afisz dźwiękowy Prawa i Sprawiedliwości. Wyrzucanie to odbywa się
pod pretekstami tak absurdalnymi (kierownictwo PR daje np. do
zrozumienia, że publiczne apele radiowych związkowców o
konstruktywne rozmowy są… złośliwym nękaniem tegoż
kierownictwa, które uniemożliwia mu pracę!), że po cichu
śmieją się z nich chyba nawet niektórzy zwolennicy rządów
Prezesa. Pisowscy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego biorą
zbiorowe zwolnienie lekarskie (na wszelki wypadek jednak każdy
wyzdrowieje innego dnia), zrywając kworum potrzebne do wyboru
kandydatów na nowego prezesa tej instytucji. Ci, którzy
pozostali, mimo braku kworum kandydatów wybierają, zmuszeni,
jak twierdzą, terminami ustawowymi. Bałagan wokół TK
powiększa się. W ogóle bałagan w Polsce powiększa się w
każdej sferze, mimo że teoretycznie zwiększanie autorytaryzmu
powinno skutkować wprowadzaniem większego niż do tej pory
porządku.
Bałagan
ten na pierwszy rzut oka może śmieszyć. Krewni i znajomi
rządzących nami królików, jak i same króliki,
z uporem godnym lepszej sprawy dbają o to, żeby ośrodek śmiechu w
naszych mózgach nie uwiądł z braku używania. Trudno się
bowiem nie śmiać z prasowych wynurzeń ojca Pana Prezydenta,
profesora (!) Uniwersytetu Jagiellońskiego (!!!), który
najpierw stawia dziennikarzom warunek, że wywiad ma być o
miłosierdziu, po czym mówi głównie o
homoseksualistach, podważając przy okazji ustalenia Światowej
Organizacji Zdrowia, wyrażając pogląd, jakoby homoseksualizm można
było wywołać przy pomocy działań propagandowych, a także
zachęcając młodzież do czytania Biblii „od deski do deski” i
stosowania się do wszystkich zawartych w niej nakazów. Śmiech
pusty bierze, gdy okazuje się, że widząca wszędzie spiski i
obcych agentów wpływu władza nie zauważyła agenta
amerykańskiego wywiadu we własnych szeregach. Rozśmiesza nas
minister Macierewicz, który upatruje siły polskiej armii w
„wierze narodu i krzyżu Jana Pawła II”, „tysiącach dronów”
(które to tysiące skurczyły się w magiczny sposób do
dziesiątek) i zbieraninie półamatorów-ochotników,
którzy w razie czego mają pogonić, dogonić i nakryć
czapkami komandosów ze specnazu.
Rozrywki
dostarcza policja ministra Błaszczaka, która ma stuprocentową
pewność, że spalony przez „patriotycznych” manifestantów
płat materii w kolorach żółtym i niebieskim (lub, jak kto
woli niebieskim i żółtym) był flagą górnośląską,
a nie ukraińską, mimo iż na nagraniach wideo wyraźnie słychać,
że manifestanci owi wykrzykiwali hasła typu „je..ć UPA i
Banderę!”. Dba o nasz dobry humor Pan Prezydent, który
uświetnia swoja obecnością galę prymitywnego tabloidu, a potem
jest nieco zaskoczony, że obowiązują na niej prymitywne obyczaje,
łącznie z publicznym okazywaniem przez niektórych gości
tych części ciała, które ludzie cywilizowani miewają z
reguły zakryte, przynajmniej w miejscu publicznym i w obecności
nominalnej głowy własnego państwa.
Wesoło
jest więc, że hej. A raczej było wesoło do tej pory. Śmieszni
ludzie śmiesznego Prezesa, wedle legendy miejskiej odurzanego
jakimiś ziółkami przez równie śmieszną
przyjaciółkę, ze śmieszną nieporadnością zarządzali
Polską. Robili przy tym groźne miny, zapowiadali rozliczenia i
deklarowali, że „nie oddadzą Dobrej Zmiany za nic w świecie”,
ale nikogo nie aresztowali, pozwalali do woli demonstrować wszystkim
chętnym, od anarchistów po neofaszystów, a jak się
zebrała odpowiednio duża liczba pań z parasolkami, to nawet cofali
się przed ich naporem i byli zmuszeni głosować przeciwko czemuś,
co sami chwilę wcześniej gorąco popierali. I jeszcze tak śmiesznie
plątali się potem w zeznaniach i uzasadnieniach.
Najbardziej
byli jednak zajęci „odzyskiwaniem” wszystkiego, co się da:
urzędów i instytucji, mediów publicznych,
przedsiębiorstw z państwowym wkładem udziałowym, ambasad i
stadnin końskich. Oprócz tego ich energię pochłaniały
kolejne celebracje: świąt państwowych i religijnych, pogrzebów
bohaterów wojennych i powojennych, jubileuszów
instytucji kościelnych, a także rocznic (a przede wszystkim
miesięcznic!) ważnych wydarzeń historycznych. Wydawali się więc
raczej władzą głupią niż groźną, dążącą może do jakiejś
formy autorytaryzmu, ale autorytaryzmu bardzo łagodnego, o kantach
wygładzonych jeszcze ową nieporadnością i śmiesznością czynów
i wykonawców, pozbawionego przemocy a nawet powstrzymującego
się przed aresztowaniami czy nękaniem policyjnym. Owszem, budził
niepokój choćby tryb wchodzenia prokuratorów IPN do
prywatnych mieszkań i dokonywania konfiskaty znajdujących się w
nich dokumentów, ale że rzecz dotyczyła domów byłych
komunistycznych dygnitarzy, niewielu było publicystów i
dziennikarzy, którzy otwarcie skrytykowaliby takie
postępowanie. Krytykowano cel – utrącenie autorytetu Lecha Wałęsy
metodą insynuacji i manipulacji dokumentami – ale formę już
niekoniecznie.
W
polskiej tragikomedii element komiczny wydawał się górować
nad tragicznym. Więcej było parskania śmiechem, niż okrzyków
przerażenia, w najgorszym razie jednych i drugich było po połowie.
W zeszłym tygodniu Centralny Ośrodek Dyspozycji Politycznej najwyraźniej
stwierdził, że ma już dość tych bezczelnych heheszków.
Instytucje są już „odzyskane” (oczywiście w imieniu i dla
Suwerena), potrzeba celebracji zwycięstwa sił rewolucyjnych została
zaspokojona, tryby polityki historycznej kręcą się pełna parą…
Jedni się nacieszyli, drudzy dostali stanowiska, kibolstwo poczuło
się docenione, „tak zwani uchodźcy” na sam dźwięk słowa
„Polska” uciekają gdzie pieprz rośnie, „gorszy sort” trochę
się pooburzał, a trochę porechotał, a wszyscy mogli sobie do woli
pochodzić po ulicach i powrzeszczeć. W zależności od poglądów
o „komunistach i złodziejach” lub o „Kaczorze-dyktatorze”.
Rewolucja
ma jednak swoje prawa, i nie są to prawa miłe i łagodne. Żarty
się skończyły. Nie po to ma się w arsenale ziobroludki i CBA,
żeby ich nie używać, albo używać nie wiadomo, po co, nie po to
się przepychało ustawy policyjno-prokuratorskie, żeby były
martwe. Dobra Zmiana musi wejść w drugą fazę. Suweren żąda
czynów i Suweren będzie je miał.
I to
już naprawdę nie będzie śmieszne.
***
Przejście
do drugiego etapu Dobrej Zmiany odbywa się najwyraźniej dwutorowo.
Z jednej strony mamy przyspieszoną ofensywę gabinetową,
parlamentarną i trybunalską, z drugiej – zaczęło się polowanie
z nagonką, organizowane przy pomocy służb. Jedni psują prawo i
łamią kolejne ograniczenia konstytucyjne, drudzy donoszą, jeszcze
inni oskarżają, a nawet zatrzymują i wnioskują o areszty. Wyciąga
się zarzuty z przeszłości, wznawia postępowania już umorzone,
wyszukuje preteksty do niby uzasadnionych uderzeń w ludzi szeroko
pojętego obozu demokratycznego, w tym działaczy dawnej opozycji
antykomunistycznej, usiłuje (często – jak to w Polsce – w
sposób wzięty z królestwa absurdu i groteski)
zastraszać niektórych dziennikarzy.
Z
instytucji demokratycznych ma zostać wydmuszka, z ludzi zasłużonych
dla pierwszej „Solidarności” usiłuje się zrobić co najmniej
krętaczy i cwaniaków, a czasem po prostu przestępców,
media mają zostawić w spokoju „narodowe” przedsiębiorstwa i
instytucje.
W
ciągu tego tygodnia uchwalono w Sejmie kilka ustaw, które
ostatecznie zlikwidują w Polsce gwarancje przestrzegania
konstytucyjnych praw i możliwość nieskrępowanego żądania ich
egzekucji.
Kolejne
„naprawcze” prawo o Trybunale Konstytucyjnym unieważnia
wszelkie decyzje dotyczące wyboru kandydatów na nowego
prezesa TK. Nawet gdyby ciężko chorzy „dobrze zmienieni”
sędziowie nie zachorowali, i zebrałoby się kworum potrzebne do
stuprocentowo legalnego ustanowienia kandydatów, nowa ustawa i
tak by ten wybór unieważniła. Przepisy napisano w taki
sposób, żeby partia rządząca uzyskała pełny wpływ na
sposób i wynik wyboru prezesa bez względu na wszelkie
okoliczności. Oczywiście, zrobi się z tego bałagan
nieprawdopodobny, gdyż ci sędziowie, którzy w niepełnym
składzie wybrali w tym tygodniu trzech kandydatów, zapewne
unieważnienia (jak i całej ustawy) nie będą uznawać, inni
sędziowie nie będą z kolei uznawać ich wyboru, a gdy prezes
Rzepliński odejdzie, nowa pani p.o. prezesa, Julia Przyłębska,
wpuści do składu trójkę pisowskich nominatów nie
uznawanych przez opozycję i przy ich pomocy przeforsuje wybór
nowego szefa Trybunału.
Przyjęto
też ustawę o reformie oświaty, która nie tylko zmieni
strukturę szkolnictwa (tu akurat można się długo spierać, czy to
dobrze, czy to źle, i każda ze stron będzie miała za sobą
racjonalne argumenty), ale i sposób kształtowania postaw i
przekonań młodego pokolenia. Nowa podstawa programowa z historii
nie uwzględnia nazwiska Lecha Wałęsy. Nie było takiego przywódcy
„Solidarności”, nie było takiego lidera podziemia, nie było
takiego prezydenta. Po prostu nie było takiej osoby w historii
Polski.
Prawdziwym
hitem jest jednak ustawa o zgromadzeniach. Nie dość, ze wprowadza
ona coś takiego jak „manifestacja cykliczna” (pojęcie chyba
nieznane demokratycznym systemom prawnym), która zawsze ma
pierwszeństwo przed innymi, to jeszcze daje rządowi i związkom
wyznaniowym pierwszeństwo w organizowaniu wszelkich zgromadzeń,
decyzje zaś uzależnia od wojewody – w domyśle wojewody
pisowskiego. Dodatkowo kontrdemonstrację będzie można zorganizować
sto metrów od demonstracji, czyli w taki sposób, żeby
uczestnicy obu zgromadzeń nawet nie mieli szansy się zobaczyć.
Pierwszeństwo rządu i Kościoła polega zaś na tym, że obie te
instytucje będą mogły zgłosić manifestację w dowolnym miejscu i
czasie, a jeśli ktokolwiek inny wcześniej zarejestrował tam swoją,
będzie musiał ustąpić miejsca. W ten sposób władza i
zaprzyjaźnieni z nią księża i biskupi będą mogli zablokować w
zasadzie każdą manifestację opozycyjną: wystarczy, że w
ostatniej chwili niby przypadkiem wpadnie im do głowy pomysł, że
chcą np. zorganizować pod gmachem KPRM wiec poparcia dla premier
Szydło akurat w tym samym terminie, w którym mieli tam
demonstrować, dajmy na to, niezadowoleni z polityki władz górnicy,
żeby ci ostatni musieli przesunąć się sto metrów dalej
albo w ogóle zrezygnować danego dnia z wyrażania poglądów
na ulicy.
W
ten sposób Dobra Zmiana będzie w stanie – sama lub przy
pomocy życzliwego księdza – utrącić każdą demonstrację
strony przeciwnej. Wystarczy, że miejscowy proboszcz nagle zapała
chęcią uczczenia procesją jakiegoś nikomu nieznanego świętego
(a przecież codziennie jacyś święci mają swój dzień), i
już trzeba będzie ustąpić mu miejsca.
Wszystkie
te przepisy wprowadza się jeszcze w sytuacji, gdy Trybunał
Konstytucyjny jest co prawda mocno skrępowany, ale nadal częściowo
niezależny. Przynajmniej na tyle, żeby się takim ustawom
sprzeciwić. Póki instytucja ta będzie wydawała niezależne
wyroki, każdy jej wyrok, nawet ten nieuznawany przez kaczystów
i ich rząd, będzie miał swoją wagę, szczególnie w oczach
zwolenników obozu liberalnego, a zapewne i w oczach tych
sędziów sądów powszechnych, którzy jeszcze nie
dali się zastraszyć. Skoro jednak pomimo to Dobra Zmiana nie ma
specjalnych oporów przed tworzeniem ustaw jawnie naruszających
prawa obywatelskie i konstytucję, to aż strach pomyśleć, jakie
prawa zaczną wymyślać i wprowadzać kaczyści w momencie przejęcia
Trybunału! Czyżby następna możliwa nowelizacja prawa o
zgromadzeniach miała nam zafundować – jak za cara (a i Putin
stosuje podobne metody) – możliwość rozganiania przez policję
każdej stojącej na ulicy grupy ludzi większej niż trzy osoby?
***
Posłowie
obradują z reguły jawnie, materiały z posiedzeń są dostępne w
internecie, póki co stenogramów sejmowych jeszcze się
nie cenzuruje, nie robiono zresztą tego nawet w najgorszych latach
tzw. Polski Ludowej. W stenogramie ze słynnego posiedzenia Sejmu
PRL, podczas którego rechocząca pezetpeerowska horda
miażdżyła posła Zawieyskiego po jego interpelacji w sprawie
brutalnego stłumienia pierwszych demonstracji Marca 1968, mamy owo
miażdżenie i ów rechot, zwany eufemistycznie „wesołością
na sali”, ale mamy także samo przemówienie posła Znaku ze
wszystkimi jego „nieprawomyślnymi” fragmentami. W Sejmie Dobrej
Zmiany zasada ta na szczęscie też działa. Był przypadek, że
jeden z posłów PiS-u pokazywał opozycji środkowy palec,
poseł Kaleta wielokrotnie obrażał i prowokował opozycjonistów
ze swojej ławy - i to także uwzględniono w stenogramach, podobnie
jak chamskie i aroganckie odzywki wielu jego kolegów. Całą
butę i arogancję obecnej większości parlamentarnej mamy tam
ukazaną bez żadnych osłonek.
Jednocześnie
jednak w szarym cieniu, po cichu, w pokojach, do których wstęp
mają tylko urzędnicy i funkcjonariusze, powoli kręcą się tryby
machiny policyjno-prokuratorskiej. Centralne Biuro Antykorupcyjne,
Ministerstwo Sprawiedliwości, Prokuratura Generalna i jej wypustki w
każdym województwie i powiecie… Tam, w ukryciu, bez
zbędnych spojrzeń gawiedzi, a w szczególności „elementu
animalnego” i lewackich dziwolągów w rodzaju organizacji
prawnoczłowieczych, dokonuje się rzecz dużo groźniejsza i
znacznie skuteczniejsza w dziele, nazwijmy to delikatnie,
przekonywania społeczeństwa do Dobrej Zmiany. Ci funkcjonariusze
Rzeczypospolitej, którzy już dali się zaprząc do rydwanu
nowych czasów, po cichutku gną w owych gabinetach i łamią
tych, którzy mają jeszcze jakieś obiekcje i
pięknoduchowskie, pseudodemokratyczne wątpliwości. Wszyscy
widzieliśmy, jak wyglądał i co mówił prokurator zmuszony
do przekazania informacji o wniosku o areszt dla byłego senatora z
Wrocławia i działacza podziemia solidarnościowego, Józefa
Piniora.
Nie
wierzę, żeby Dobra Zmiana, której prokuratorzy od roku ryją
w archiwach i szufladach instytucji śledczych III RP i PRL, nie
miała już od dawna specjalnie przygotowanego spisu osób,
którym w dogodnej dla siebie chwili będzie mogła coś
prokuratorsko zarzucić. Nawet jeśli – jak to miało miejsce w
przypadku Piniora – zarzuty okażą się tak wątłe, że sąd
podejrzanego wypuści, rzucone błoto już do niego przylgnie.
Senator Pinior, z racji chwalebnej opozycyjnej karty i nienagannej
moralnie postawy w latach próby, ma wielu przyjaciół,
którzy są w stanie go wesprzeć, a także spróbować
choć część tego błota wyczyścić. Inni, mniej znani lub mniej
lubiani, mogą tyle szczęścia nie mieć.
Serię
polowań rozpoczęło jeszcze w zeszłym tygodniu oskarżenie
prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej o oszustwo bankowe i wyłudzenie
kredytu. Potem przyszła akcja CBA u byłego wrocławskiego senatora,
radośnie pokazana tego samego dnia wieczorem przez „narodowe”
wiadomości telewizyjne. Wznowiono również sprawę dotyczącą
willi byłego prezydenta Kwaśniewskiego.
Tuż
po tych wydarzeniach tygodnik „Newsweek” poinformował w sieci,
że jeden z jego dziennikarzy, Michał Krzymowski, może być
podejrzany o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Według relacji pisma,
podejrzenie miało się wziąć z donosu… Państwowej Wytwórni
Papierów Wartościowych. Wytwórnia wywnioskowała
bowiem z treści artykułu dotyczącego jej samej, że był on
świadomą i celową „próbą zaszkodzenia jej interesom”,
czego „beneficjentami byłyby firmy niemieckie”. A przecież
wszyscy w Polsce wiedzą, że niemiecki wydawca „Newsweeka” „jest
podmiotem tradycyjnie realizującym interesy Berlina”. Ergo
dziennikarz tego pisma także działa w niemieckim interesie, być
może za niemieckie pieniądze. Wszystko to wykoncypowano na
podstawie specjalnie zamówionych ekspertyz, których
autorami byli dwaj dawni pracownicy służb specjalnych, w tym jeden
były esbek. Byłym esbekom Dobra Zmiana co prawda obniża emerytury,
ale ich ekspertyzy najwyraźniej traktuje poważniej niż na przykład
konstytucję Rzeczypospolitej.
Przy
okazji PWPW doprowadziła do wszczęcia postępowania w sprawie
udzielania dziennikarzowi informacji tajnych przez dziesiątki byłych
pracowników wytwórni, zwolnionych przez Dobrą Zmianę,
pozwała tygodnik do sądu o gigantyczne odszkodowanie, a jej „dobrze
zmieniony” szef wytoczył proces cywilny o zniesławienie samemu
red. Krzymowskiemu. W ten sposób państwowa fabryka pieniędzy
i dokumentów stała się strażą przednią walki o Polskę
podnoszącą się z ruiny i wstającą z kolan. I będzie tak
walczyć, aż się rozpadnie w proch i pył germańska zawierucha.
Cała
ta nagła ofensywa prokuratorsko-policyjna skierowana przeciwko
ludziom kojarzonym z szeroko pojętą obecną opozycją ruszyła w
sytuacji, w której jednocześnie te same ziobroludki i ta sama
policja robią wszystko, aby unikać zatrzymywania i oskarżania osób
sprzyjających władzy, choćby nawet osoby te publicznie wzywały do
mordowania przeciwników politycznych, paliły na ulicy flagę
obcego państwa czy dewastowały z przyczyn politycznych cmentarne
nagrobki. Wydaje się, że ta zezowatość organów ścigania
nie jest przypadkowa. Ci, którzy są po właściwej stronie,
mogą liczyć na pobłażanie. Ci, którzy stoją po stronie
„komunistów i złodziei”, będą rozliczani z
najdrobniejszego potknięcia.
***
Mamy
więc już nie tylko pompę i patos władzy, która codziennie
rysuje na oczach społeczeństwa swoją własną karykaturę, nie
tylko chamstwo i niekompetencję „misiewiczów”, nie tylko
godne średniowiecza pokazy sojuszu ołtarza z tronem, absurdalne
wypowiedzi polityków i inne preteksty do tworzenia
internetowych memów. To wszystko od biedy byłoby jeszcze do
zniesienia, nasz naród jest przyzwyczajony do tego, że w
Polsce nigdy nie jest do końca normalnie. Polska zawsze była trochę
z Mickiewicza, a trochę z Barei.
Oprócz
tego dostaliśmy jednak w ostatnich siedmiu dniach nowy pakiet:
ograniczenie prawa do zgromadzeń, plan indoktrynacji ideowej uczniów
szkół i ostatni akt blokady Trybunału Konstytucyjnego przed
ostatecznym przejęciem go przez ludzi Prezesa. A do tego pakietu
dostaliśmy jeszcze bonus. Ten bonus to zamaskowani mundurowi,
wyciągający z domu zasłużonego działacza pierwszej „S”,
aktywnego uczestnika opozycyjnych demonstracji. To bardzo naciągane
zarzuty wobec opozycyjnej prezydent dużego miasta. To państwowa
firma, rzucająca wobec dziennikarza opozycyjnego pisma oskarżenia o
ciężkie przestępstwo na podstawie fragmentów tekstu
prasowego. To wreszcie prokurator, który zachowuje się
przedziwnie podczas wypełniania polecenia służbowego, a po jego
wypełnieniu podaje się do dymisji.
Oto
tragiczny dodatek do serwowanej nam przez kaczystów komedii.
Dodatek, który sprawia, że śmiech zamiera na ustach.
Już
za chwilę stracimy – my, obywatele, również ci z nas,
którzy nadal popierają PiS - ochronę Trybunału. Już za
chwilę Sejm będzie mógł uchwalić dosłownie wszystko, i
nikt mu w tym nie przeszkodzi. Władza będzie mogła wyprowadzać o
szóstej rano i oskarżać o różne rzeczy każdego,
kogo będzie chciała, będzie też mogła bez przeszkód
podporządkować sobie sądy, aby móc także skazywać.
Będzie
też brnąć w absurdy, prawdopodobnie jeszcze większe, niż
zabrnęła do tej pory, bo im mniej kontroli społecznej nad
rządzącymi, tym mniej są oni zdolni do samokontroli. Będzie więc
straszniej, ale będzie też śmieszniej. Nie wiadomo tylko, czy
będzie się jeszcze wolno z tego śmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz