Komitet
Obrony Demokracji ogłosił właśnie odezwę „do wszystkich
Polaków”, wzywającą naród do masowego wyjścia na
ulice 13 grudnia i „wypowiedzenia posłuszeństwa tej [tzn. „dobrze
zmienionej” – przyp. WDO] władzy”. Odnoszę jednak – i
chyba nie tylko ja – wrażenie, że jeśli członkowie i zwolennicy
KOD-u nie powściągną swoich języków przed wypowiadaniem
treści co najmniej głupich, o ile nie szkodliwych, szybko dojdzie
do sytuacji, w której mało który Polak będzie chciał
wypowiadać posłuszeństwo obecnym władzom w ramach tej organizacji
lub we współpracy z nią. W ostatnich dniach po raz kolejny
okazało się, że nikt tak nie umie szkodzić koderom, jak sami
koderzy, co zawsze po mistrzowsku wykorzystuje prorządowa
propaganda.
***
Cenię
i szanuje redaktora Jacka Żakowskiego, między innymi za to, że był
jednym z pierwszych ludzi w obozie liberalno-demokratycznym,
którzy mieli chęć i odwagę wskazywać na zagrożenia
związane z wyrodnieniem neoliberalnego systemu gospodarczego i
chorobami liberalnej demokracji. Zgadzam się z nim co do oceny
ostatnich zatrzymań, oskarżeń i wszelkich innych działań władzy
wobec osób zaangażowanych po stronie obecnej opozycji. Zbyt
to wszystko jest wybiórcze i nastawione na efekt, żeby nie
śmierdziało stronniczością.
Ostatnio
jednak red. Żakowski wypowiedział myśl, z którą –
właśnie jako demokrata – absolutnie zgodzić się nie mogę. Otóż
pan redaktor pozwolił sobie na zaprzeczenie twierdzeniu, jakoby
wszyscy obywatele byli równi wobec prawa. „Tradycja kultury
europejskiej jest taka, że jednych się wiesza, a innych
rozstrzeliwuje ze względu na honory. Jednak jest coś takiego jak
wdzięczność, jak uznanie, jak szacunek” – rzekł p. Żakowski,
po czym dodał, że „to jest skrajnie populistyczne patrzenie, że
wszyscy jesteśmy równi wobec prawa” i że „jednym jednak
bardziej ufamy i mamy powód to zaufanie okazywać, również
organy państwa”. Przyznam, że słysząc coś takiego z ust
„lewackiego” ponoć publicysty omal nie spadłem z krzesła. Nie
wiem, skąd się wziął w Jacku Żakowskim duch konstytucji
kwietniowej (która prawa polityczne różnicowała
według „zasług i wykształcenia”) i atencja dla zasad życia
społecznego co najwyżej dziewiętnastowiecznych, ale widać nie
tylko u kaczystów obowiązuje zasada, że jak się broni
swoich, to można powiedzieć każde głupstwo, byleby uzasadniało
tę obronę.
Owszem,
było w tradycji europejskiej coś takiego jak wieszanie jednych i
rozstrzeliwanie drugich. Należałoby jednak panu Żakowskiemu
przypomnieć, że jest to element tradycji europejskiej wywodzący
się z czasów, gdy istniały prawnie ustanowione stany
społeczne o różnych prawach i obowiązkach. „Chamów”,
„łyków” i „żydków” wieszano, jaśnie
wielmożnych panów rozstrzeliwano (a wcześniej ścinano),
przypisując im wyłączne prawo do honoru. Ludzi „podłej
kondycji” torturowano w śledztwie, aby wydobyć z nich –
przynajmniej takie było założenie – prawdziwe zeznania (lub
potwierdzić, że nie kłamią – nie kłamał ten, kogo tortury nie
złamały), szlachcica się nie torturowało, bo przecież szlachcic,
człek honoru, z zasady mówił prawdę sam z siebie, ówczesne
organa ścigania miały więc z zasady większe do niego zaufanie.
Stany wyższe swoich większych uprawnień pilnowały aż do drugiej
połowy XIX wieku, powołując się właśnie na „przyrodzony”
honor i zasługi dla kraju. W kodeksach honorowych zasady te
potwierdzano jeszcze w początkach dwudziestego stulecia, choćby u
naszego Boziewicza.
Jest
to więc ten element europejskiej tradycji, który – jak się
przynajmniej do niedawna wydawało – Europa szczęśliwie
odrzuciła. Nie wiem, skąd u red. Żakowskiego, opowiadającego się
przecież za modernizacją naszego społeczeństwa, nagły przypływ
miłości do kategorii, które oczywiście mogą być nadal
przestrzegane w stosunkach prywatnych (nie mamy obowiązku podawać
ręki człowiekowi, o którym wiemy, że jest złodziejem,
oszustem, malwersantem finansowym, czynnym pedofilem, wolno nam
okazywać szczególny szacunek bohaterom narodowym, wybitnym
naukowcom, czy też przywódcom państwa, o ile ci ostatni
zachowują się w sposób godny i honorowy, czołowym twórcom
kultury itp.), ale absolutnie nie powinny wpływać na decyzje
organów państwa, z wyjątkiem decyzji o przyznaniu jakiejś
nagrody czy wyróżnienia! Jeśli bowiem uznamy, że osobie
zasłużonej i honorowej należą się względy większe, niż
przeciętnemu zjadaczowi chleba, dojdziemy do sytuacji, w której
żadna osoba mająca udokumentowaną chwalebną przeszłość nie
mogłaby być tymczasowo aresztowana, nawet jeśli prokurator
zajmujący się sprawą działałby w dobrej wierze i w stu
procentach zgodnie z prawem i wiedzą fachową. Od razu bowiem
odezwałyby się głosy, że nie wypada tak zasłużonego człowieka
zamykać w areszcie, choćby nawet był podejrzany o najohydniejsze
czyny. Oczywiście – powtarzam – abstrahuję w tym momencie
całkowicie od konkretnej sprawy i konkretnego czasu, chodzi mi o
zasadę.
Nie
rozumiem co właściwie tak gorszy Jacka Żakowskiego w postępowaniu
Prawa i Sprawiedliwości, skoro uważa on, że zasługi dla Polski i
zaufanie organów państwa ma według niego być przesłanką
do łagodniejszego traktowania przez prokuratorów niektórych
obywateli podejrzewanych o przestępstwa.
Gdyby
podstawowym problemem naszego wymiaru sprawiedliwości było
przesadne przestrzeganie zasady równości obywateli wobec
prawa, nie byłoby jeszcze z Polska tak źle. Niestety, problemem
jest u nas właśnie nieprzestrzeganie tej zasady, widoczne już w
III RP, a obecnie przyjęte wręcz za oficjalny element polityki
państwa.
Próbuje
się złapać w sieć prokuratorską senatora Piniora (były senator
PO, dawny działacz podziemia), odwiesza się postępowanie w sprawie
willi pp. Kwaśniewskich (były „establishmentowy” prezydent
wystawiony przez SLD), próbuje się przyklepać cokolwiek
prezydentom Lublina i Łodzi (oboje z PO), składa się donos na
„niemieckiego szpiega” redaktora Krzymowskiego („Newsweek”),
a kierownictwo „narodowego” radia straszy sądem protestujących
dziennikarzy Trójki (których obecne władze nie znoszą
za flirtowanie poprzedniej dyrekcji stacji z ekipą poprzedniego,
platformerskiego prezydenta). Wysyp działań lub zapowiedzi działań
policyjno-prokuratorskich i sądownych wobec osób związanych
z dawnym establishmentem mamy większy niż grzybów w
najurodzajniejszym sezonie, a to zapewne nie koniec. Zwolennik
ministra Ziobry i jego urzędu powie oczywiście, że to dobrze, że
wreszcie państwo ściga przestępców ze wszystkich sfer, w
przeciwieństwie do „państwa teoretycznego” platformy, które
ścigało tylko niektórych.
Problem
w tym, że… państwo PiS w nieściganiu tych, w których
nieściganiu grupa rządząca nie ma interesu, już dawno
przekroczyło standardy platformerskie. Można w Polsce, idąc w
„słusznej” demonstracji obrzucać butelkami „niesłuszną”
kontrdemonstrację - i nie narazić się nawet na słowną
reprymendę ze strony policji. Można rozkładać na meczu piłkarskim
transparenty jednoznacznie zapowiadające mordowanie ludzi o innych
poglądach – i uzyskać umorzenie z braku znamion przestępstwa.
Można przepędzić przedstawicieli opozycji z państwowego,
otwartego dla wszystkich pogrzebu – i uzyskać czynne wsparcie
organów porządku publicznego! Można być podejrzewanym o
nieprawidłowości finansowe dużo większe niż prezydenci Łodzi i
Lublina – i żadnego zainteresowania prokuratury nie wzbudzać.
Wystarczy, że się ma zaufanie organów rewolucyjnego państwa
Dobrej Zmiany lub zasługi dla niego.
Nie
wiem więc, skąd oburzenie red. Żakowskiego. Przecież Dobra Zmiana
w stu procentach realizuje jego postulaty! Tych których ona i
jej zwolennicy uważają za osoby godne zaufania, zasłużone dla
ojczyzny lub wyjątkowo honorowe i prawe, traktują łagodniej, o
wiele łagodniej niż resztę szarego tłumu. Jacek Żakowski zgłosił
postulat wydzielenia z ogółu Polaków specjalnie
traktowanego lepszego sortu, organy państwowe zrobiły to samo,
tylko że akurat to one, a nie red. Żakowski mają siłę sprawczą,
więc w ich przypadku postulat stał się rzeczywistością. A że
lepszy sort według p. Żakowskiego nie pokrywa się z lepszym sortem
według p. Ziobry? No cóż, samego postulatu to przecież nie
zmienia. Rząd Dobrej Zmiany robi dokładnie to, o co poprosił
opozycyjny dziennikarz, co ten ostatni powinien przyjąć z
zadowoleniem. Nie namawiam Jacka Żakowskiego do wstąpienia w
szeregi kaczystów, ale jakieś podziękowania za wprowadzenie
w czyn jego teorii o pożądanym stosunku państwa do obywateli
lepszego sortu powinien im chyba przekazać.
***
O
ile jednak słowa Jacka Żakowskiego można uznać za głupią wpadkę
mądrego człowieka, o tyle to, co wygadywał niejaki pułkownik
rezerwy harcmistrz Mazguła podczas demonstracji w obronie esbeckich
emerytur to coś więcej niż głupota. Wypowiedź pana pułkownika
zawiera w sobie mieszankę podłości i idiotyzmu, a w ustach osoby
walczącej ponoć o demokrację i prawa obywatelskie nabiera posmaku
jakiegoś podejrzanego rozdwojenia politycznej jaźni.
Otóż
pan pułkownik Mazguła stwierdził ni mniej, ni więcej, że stan
wojenny był „kulturalnym wydarzeniem”. „Przeżyłem stan
wojenny i nie pamiętam jakichś szczególnych prześladowań –
stwierdził p. Mazguła. - Oprócz tego, że ludzie byli
internowani… no, ale byli internowani… no, oczywiście, były tam
jakieś bijatyki, jakieś ścieżki zdrowia, ale przecież w
większości przypadków została zachowana jakaś kultura!”
No cóż, albo pan pułkownik ma już kłopoty ze sklerozą,
albo po prostu wstydzi się tego, że jako żołnierzowi LWP przyszło
mu brać udział w zamachu przeciwko własnemu społeczeństwu, i po
prostu wypiera z pamięci to co niewygodne, czyli wszystko, co się
działo oprócz tych „kulturalnych” internowań.
Nie
przed ludźmi mojego i następnego pokolenia powinien się spowiadać
pan pułkownik, bo w roku 1981 albo byliśmy małymi dziećmi, albo
wcale nas jeszcze nie było. Ale jeśli ma on faktycznie choć trochę
honoru i odwagi właściwych oficerowi, to powinien stanąć przed
tymi, którzy „kultury stanu wojennego” doświadczyli na
własnej skórze. Łatwo jest bronić stanu wojennego podczas
demonstracji milicyjnych emerytów, w obecności ludzi, którzy
byli wówczas po tej samej stronie.
Powinien
więc pan Mazguła stanąć twarzą w twarz z żyjącymi krewnymi
Grzegorza Przemyka i powiedzieć im, że tego młodego człowieka
zatłuczono na komisariacie z pełną kulturą. Niech stanie przed
Cezarym Filozofem, świadkiem tego mordu, i powie, że przecież
Grzesia tylko zatłukli, a mogli mu wcześniej połamać kości albo
powyrywać paznokcie, jak to robiono za Bieruta. I że Filozofa to
nawet za jego idiotyczne nazwisko mogliby urządzić tak samo jak
kolegę, a przecież żyje i ma się dobrze. Niech spotka się z
ludźmi z pogotowia, których wrobiono w sprawę Przemyka i
wsadzono do więzienia, i powie im, że przecież to był wyraz
kulturalnego, humanitarnego podejścia, bo mógł ich ktoś
przecież zabić. Fakt – w Argentynie w tym samym czasie
skończyliby pewnie jako „zniknięci”. Tylko czy to powinien być
argument sympatyka Komitetu Obrony Demokracji? Czy w ogóle
sympatykowi KOD-u przystoi bronić działań dyktatury, jakakolwiek
by nie była i czymkolwiek by tych działań nie uzasadniała?
Dlaczego
pan pułkownik nie stanie przed krewnymi księdza Popiełuszki? Albo
przed lekarzami ratującymi górników z „Wujka”,
których milicjanci bili i na ich oczach wyrywali rannym
wenflony? Dlaczego swoich mądrości o tym, że służby mundurowe
były po stronie narodu, a naród po stronie służb, nie
wypowie przed Jarosławem Hykiem, który cudem uniknął
śmierci, wzięty pod koła milicyjnej ciężarówki, przed
internowanymi z Kwidzyna i Wierzchowa, katowanymi przez Służbę
Więzienną, w obecności internowanych z Iławy, podtruwanych
chemikaliami dosypywanymi do jedzenia? Dlaczego nie powie tego
wszystkiego przed rodzinami prawie stu osób, „kulturalnie”
zakatowanych przez milicję? Przecież powinni zrozumieć, że nawet
zabijając im krewnych, funkcjonariusze byli po ich stronie.
W
całej tej sprawiei nie chodzi o to, czy generał Jaruzelski miał,
czy nie miał racji, czy wiedział o planowanej interwencji
radzieckiej, czy tylko się jej bał i był przekonany, że nastąpi,
choć planowana nie była, czy może jednak wiedział, że planowana
nie była, ale postanowił strach przed Rosjanami wykorzystać do
uzasadnienia zamachu. Zwolennicy pułkownika Mazguły uparcie kierują
dyskusję na ten tor – to, że zamach Jaruzelskiego był
usprawiedliwiony, ma według nich usprawiedliwiać słowa Mazguły.
Nie
chodzi też o to, czy obecne władze słusznie odbierają emerytury
byłym funkcjonariuszom, czy nie. Moim zdaniem zecydowanie
niesłusznie. W 1989 roku władze komunistyczne i związani z nimi
ludzie zawarli z opozycją demokratyczną pewien układ: oddajemy
władzę i włączamy się w normalną grę polityczną w zamian za
gwarancję, że nie będzie samosądów, odpowiedzialności
zbiorowej i państwowego odwetu, z wyjątkiem karania konkretnych
ludzi za konkretne zbrodnie. Pod tym układem podpisał się także
Jarosław Kaczyński. Dziś ten sam Jarosław Kaczyński układ ów
bezceremonialnie łamie, aby utrzymać poparcie gawiedzi żądnej
zemsty. A przy okazji uderza w ludzi, którzy często zupełnie
przypadkiem, przez krótki czas, wykonywali prace cywilne w
jakimś zakładzie pracy podległym MSW, niejednokrotnie nawet nie
zdając sobie sprawy, że stają się w ten sposób
pracownikami „zbrodniczej instytucji państwa totalitarnego”,
takiej jak np. szpital przy ówczesnej ulicy Komarowa w
Warszawie.
Nie
jest wreszcie problemem, czy płk. Mazgule wolno, czy nie wolno
pokazywać się w mundurze. Przepisy, które to określają, są
dość jednoznaczne.
Problem
leży gdzie indziej. Płk Mazguła, wypowiadając tezę o
„kulturalnym stanie wojennym”, obraża zarówno pamięć
ofiar tego wydarzenia i lat późniejszych, jak i uczucia ich
żyjących krewnych. On tymi słowami mówi wdowom po
zastrzelonych górnikach i dzieciom ofiar ZOMO: „Kochani,
przecież nic wielkiego się nie stało, kultura pełna, prawie nie
strzelaliśmy, no raz się zdarzyło, może dwa. Przecież myśmy w
zasadzie tylko bili, a mogliśmy jak u Pinocheta, prądem po jajach,
za łeb do samolotu i zrzut do morza, myślicie, że byśmy nie
potrafili? I co to jest te marne kilkadziesiąt ofiar przy paru
tysiącach w Chile czy paru milionach w stalinowskiej Rosji?! Ot, u
nas tylko czasem ktoś za bardzo się rozmachał, pech po prostu.
Poza tym w tamtych krajach wojsko i policja były przeciw
społeczeństwom, a myśmy zawsze byli po waszej stronie, doceńcie
to wreszcie. I przestańcie pieprzyć o stanie wojennym, raczej
wyjdźcie razem z nami 13 grudnia na ulicę obalać rząd Kaczora,
który zabiera nam emerytury, bo to są prawdziwi oprawcy i
wrogowie narodu”.
Wypowiadając
pochwałę siłowego (ale kulturalnego!) zdławienia pierwszej
„Solidarności”, pan pułkownik jednocześnie mówi o
potrzebie walki o wolność, konstytucję, demokrację, prawa
człowieka i obywatela, honor żołnierza i policjanta wolnej Polski,
możliwość dochowania przysięgi wojskowej i podobne sprawy. I
głośno krzyczy o wstrętnym Kaczorze-dyktatorze. Jednym słowem:
dyktatura, która lubiła pana Mazgułę i płaciła mu
oficerską pensję, co prawda biła i zabijała, ale była kulturalna
i działała w imieniu narodu, natomiast dyktatura, która pana
Mazguły nie lubi i chce mu obniżyć emeryturę, co prawda nie bije
i nie zabija, ale jest co najmniej niekulturalna i działa przeciwko
narodowi. Tamci – pełna kultura i troska, ci – oprawcy i
przestępcy. A wszystko zależy od tego, po której stronie
akurat stoi płk Mazguła.
***
Nie
wiem, czy płk Mazguła ma świadomość tego , jak bardzo szkodzą
sprawie walki o demokrację jego występy publiczne. Człowiek w
mundurze, który a to wzywa wojsko do zademonstrowania
nieposłuszeństwa wobec władz, a to chwali kulturę i
proobywatelskość władz PRL i podległych im formacji wojskowych i
policyjnych, nawet ludziom z obozu demokratycznego wydaje się co
najmniej niepoważny, o ile nie niebezpieczny, ludzie Prezesa
traktują go zaś jako bardzo poręcznego pożytecznego idiotę,
któremu wydaje się, że wzmacnia swoich, a w rzeczywistości
pomaga PiS-owi.
O
ile jednak można wybaczyć pułkownikowi rodem z PRL, że nie zawsze
zdaje sobie sprawę ze skutków swoich słów i działań,
o tyle trudno to wybaczyć liberalnemu intelektualiście Żakowskiemu.
Jego nagłe odwołanie się do wartości elitarystycznych stało się
bowiem dla mediów „niepokornych (wobec opozycji)”
prawdziwym samograjem. W artykułach i komentarzach portali takich
wPolityce.pl, Niezależna.pl czy DoRzeczy.pl mogliśmy przez kilka
dni czytać, że „według Żakowskiego ludzie nie są równi
wobec prawa”, że „Jacek Żakowski uważa, że niektórym
Polakom wolno w ięcej niż innym”, i że jego słowa to
„kwintesencja filozofii III RP”.
Bracia
Karnowscy i reszta towarzystwa powinni red. Żakowskiemu podziękować.
Propaganda
PiS-u opiera się w dużej mierze na dwóch filarach:
antyelitaryzmie, skierowanym przeciwko wszystkim, których
wyborcy i władze Prawa i Śprawiedliwości uważają za nieuczciwie
wywindowanych na szczyt i wzbogaconych beneficjentów III RP,
tudzież wbijanej do głów ludu smoleńskiego koncepcji,
jakoby cały ten obalony „magdalenkowy establishment", wszystkie
te „kwiczące świnie odcinane od koryta” i „Polacy najgorszego
sortu” byli mieszaniną zdrajców idei solidarnościowej z
dawnymi funkcjonariuszami reżimu komunistycznego, wzajemnie
wspierającymi się przez lata w kolonizowaniu ojczyzny i oddawaniu
jej w pacht fałszywym sojusznikom ze zgniłego Zachodu.
Pożyteczne
(dla Prezesa) idiotyzmy wygadywane przez pp. Żakowskiego i Mazgułę
doskonale się w ten schemat wpisały i dostarczyły maszynie
propagandowej Dobrej Zmiany doskonałego paliwa na czas co najmniej
do Bożego Narodzenia. Najpierw media prorządowe wałkowały sprawę
„filozofii III RP według Żakowskiego”, od jakichś dwóch
dni trwa natomiast ofensywa propagandowa przeciwko Komitetowi Obrony
Demokracji i wszystkim innym organizacjom i osobom wzywającym do
przyjścia na marsz antyrządowy 13 grudnia. W ofensywie tej
uczestniczą już nie tylko dziennikarze w typie pani redaktor Nykiel
i osób redagujących wiadomości telewizji „narodowej”,
ale również politycy partii rządzącej z Prezesem włącznie.
Amunicji do tej ofensywy dostarczył zaś… pułkownik Mazguła,
najpierw podpisując odezwę KOD-u „Do wszystkich Polaków”,
a później wygadując to, co wygadywał.
Podczas
obchodów 80. Miesięcznicy Smoleńskiej posłanka Czarnecka
odczytała np. apel do zwolenników rządu, w którym
padają wezwania do masowego stawiennictwa na marszu pisowskim z
okazji rocznicy stanu wojennego. Marsz ma się zacząć o godzinie
18, zwolenników Dobrej Zmiany wzywa się jednak już na
godzinę 16, a więc w czasie, gdy będzie jeszcze trwała
demonstracja kodowska. Wszystko po to, aby dać odpór
„funkcjonariuszom SB, ZOMO i innych zbrodniczych organizacji”,
którzy „zapowiadają przewrócenie demokratycznego
porządku w dniu 13 grudnia”. Szeregi zwolenników Prezesa
mają się więc pojawić wcześniej i „demokratyczny porządek”
obronić, przy okazji zapobiegając zawłaszczaniu stolicy i rocznicy
przez „komunistycznych zbrodniarzy i ich popleczników”. W
podobnym tonie wypowiadają się od jakiegoś czasu Wiadomości TVP.
We wszystkich komentarzach, artykułach, przemówieniach i
odezwach obozu rządzącego kodowcy i przywódcy partii
opozycyjnych zlewają się w jedno z ubekami, zomowcami i tajnymi
współpracownikami reżimu PRL.
Co
gorsza, propaganda ta jest skuteczna, i podobny proces zaczyna
przebiegać także w głowach zwolenników Prezesa-Naczelnika.
Zomowcy, TW Bolek, wypowiedzi płk Mazguły, były prezydent
Kwaśniewski, były premier Cimoszewicz, pozbawieni emerytur byli
esbecy, szef KOD-u Kijowski, popierający KOD Jerzy Urban, podstępem
zmuszony do publicznego opowiedzenia się za KOD-em zbrodniarz
stalinowski, będący na nieszczęście obozu opozycyjnego przyrodnim
bratem red. Michnika, Grzegorz Schetyna łączony z tzw. akcją
„Widelec” (dużą grupę kibiców Legii i sporo
przypadkowych przechodniów zatrzymano w roku 2008 na ulicy, po
czym groźbą i biciem wymuszano na nich samoobciążające
zeznania), milioner od upadłych sklepów „Alma”
podejrzewany o bycie tajnym agentem SB, nielubiący Prezesa Ryszard
Petru, progenderowa profesor filozofii Magdalena Środa, tajny
współpracownik Maleszka i „przez lata tolerująca jego
obecność gazeta Michnika”, - wszyscy oni powoli zaczynają w
umysłach zwolenników władzy tworzyć amalgamat. Pulpę
niebieską jak mundur zomowca. „Ci, którym wolno więcej niż
innym” redaktora Żakowskiego przenikają się w nim z „tymi,
którzy byli kulturalni” pułkownika Mazguły, a to wszystko
miesza się z samym redaktorem i samym pułkownikiem.
***
Planowaną
na 13 grudnia demonstrację opozycji wprost nazywa się w mediach
prawicowych „manifestacją esbecko-kodziarską”. I wzywa się do
walki przeciwko niej wszystkich tych, którzy popierają
„partię wolności”, jak raczył sam Pan Prezes określić swoje
ugrupowanie. Lektura blogów i komentarzy przez nich pisanych
nie pozostawia wątpliwości, że wielu z nich święcie uwierzyło w
istnienie spisku establishmentowo-komunistycznego, mającego obalić
rząd PiS-u, a przy okazji w ogóle polską demokrację.
Niestety,
nie ma wątpliwości, że wypowiedzi pp. Żakowskiego i Mazguły
wydatnie się przyczyniły do umocnienia ich w tej wierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz