„Prezes
PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział kary dla posłów
opozycji okupujących mównicę” – taka informację
usłyszałem przedwczoraj w wiadomościach „narodowej” Trójki,
w przerwie pomiędzy „poczekalnią” i głównym notowaniem
Listy Przebojów Programu Trzeciego. Absurdalność tego zdania
dotarła do mnie dopiero po chwili, uświadamiając mi po raz
kolejny, jak nienormalnym krajem stała się Polska w ciągu
ostatniego roku. Szef jednego z klubów parlamentarnych mówi
o karach dla posłów innych klubów w taki sposób,
jakby sam mógł je nakładać, prezenter czytający radiowe
wiadomości informuje o tym dokładnie w taki sam sposób, i w
zasadzie w pierwszej chwili nawet mnie to nie zdziwiło…
I
było to dopiero preludium do tego, co stało się później.
***
Po
piatkowo-sobotniej nocy nie ma już żadnych wątpliwości co do
tego, czym jest Dobra Zmiana. Do piątku można było się jeszcze
łudzić, że ludzie Prezesa uszanują jakiś minimalny zakres form
demokratycznych przynajmniej wewnątrz parlamentu. Dziś już wiemy,
że nie uszanowali.
Trudno
powiedzieć, czy prezes Kaczyński całą awanturą sterował, czy
też wymknęła mu się ona spod kontroli i zaczęła żyć własnym
życiem, fakt pozostaje faktem: w odpowiedzi na opozycyjną blokadę
mównicy większość rządząca ostentacyjnie i bezwstydnie
złamała najbardziej podstawowe procedury parlamentarne. Na ulicach
przed Sejmem zastosowano zaś siłę policyjną wobec protestujących
obywateli. Wszystko odbyło się dość delikatnie, bez pałek i
gazu, ale jednak szarpanie demonstrantów, przyciskanie do
ziemi i wykręcanie rąk miało miejsce, niektórzy uczestnicy
wydarzeń nabawili się od tego siniaków, i te siniaki zostały
pokazane w telewizji.
Prawdziwe
uderzenie w demokrację nastąpiło jednak wewnątrz budynków
sejmowych. Po raz pierwszy po 1989 roku nie dopuszczono opozycji na
salę obrad. Już samo to według wielu ekspertów czyni część
wczorajszego posiedzenia odbytą w Sali Kolumnowej nielegalną.
Marszałek Prezesa zastosował metody podobne do tych, które
lubiła stosować sanacja (jeszcze zanim tak zmieniła ordynację,
żeby opozycję zupełnie zneutralizować, i zanim dla opornych
wybudowała specjalnego rodzaju wczasowisko w Berezie Kartuskiej). W
tamtych czasach, bywało, Straż Marszałkowska musiała krnąbrnych
opozycjonistów z sali obrad wynosić. Tym razem wybrano metodę
łatwiejszą: zmieniono pomieszczenie i niewygodnych posłów
po prostu do niego nie wpuszczono.
Posiedzenie
samo w sobie było tragifarsą. Głosowano nad budżetem i ustawą
dość idiotycznie zwaną dezubekizacyjną (która żadnej
„dezubekizacji” nie przeprowadza, bo znikąd – zresztą niby
skąd by miała? – żadnych „ubeków” nie usuwa, tylko
usuwa „ubekom” pieniądze z kieszeni). Głosowano ręcznie, w
kompletnym chaosie, w którym trudno było odróżnić
posłów od osób z obsługi Sejmu, posłów
głosujących od tych, którzy robili filmy dokumentujące całe
wydarzenie, gdyby zaś któryś nieposeł postanowił poczuć
się posłem i sobie pogłosować, to niewykluczone, że sekretarze
liczący głosy taki głos by zaliczyli, bo liczyli ręce (również
te z telefonami), nie patrząc zbyt uważnie na ich właścicieli.
Marszałek
Kuchciński nie dopuszczał do głosu tych posłów opozycji,
którym udało się dostać na salę, trzysta poprawek do
budżetu przeszło w jednym zbiorczym głosowaniu, a część posłów
Dobrej Zmiany stała w drzwiach i nie wpuszczała do środka
opozycjonistów. Po przyjęciu ustawy „ubeckiej”
wykrzyczano okolicznościowe hasła i zaintonowano hymn narodowy. Na
koniec całego tego cyrku posłowie obecni w Sali Kolumnowej
odśpiewali kolędę „Przybieżeli do Betlejem”, co jedynie
dopełniło i wzmocniło wrażenie kompletnego surrealizmu. Wszystko
razem przypominało obrady Sejmu przedrozbiorowego skrzyżowane z
komedią Stanisława Barei.
Ciekawie
było też poza Salą Kolumnową. Opozycja pozostała w Sali
Posiedzeń, w której wyłączono światło. Posłanka Pomaska,
znana z tego, że lubi robić amatorskie filmy dokumentalne, goniła
z telefonem komórkowym za „zwykłym posłem” Kaczyńskim,
który podobno tak się zdenerwował, że aż wytrącił jej
ten telefon z ręki. Według niektórych relacji urządzenie
zostało potem podeptane przez funkcjonariusza Straży
Marszałkowskiej. Na korytarzach sejmowych widziani byli policjanci
wyposażeni w sprzęt do rozpędzania demonstracji.
Tymczasem
zwołana pod Sejm demonstracja w obronie wolności pracy dziennikarzy
w parlamencie przerodziła się w manifestację przeciwko metodom
zastosowanym przez PiS w stosunku do opozycji. Oburzeni ludzie
zablokowali parlament i nie chcieli go odblokować nawet na wezwania
przywódców organizującego zgromadzenie Komitetu Obrony
Demokracji. Tymczasem posłowie większości rządzącej, po
wykonaniu zadań postawionych przez Centralny Ośrodek Dyspozycji
Politycznej, nagle bardzo zapragnęli opuścić miejsce pracy i udać
się na spoczynek nocny, w czym blokujący wyjazd demonstranci w
sposób oczywisty im przeszkadzali. Utorowano więc drogę przy
pomocy policji. Zdjęcia odciąganych przez funkcjonariuszy,
przyciskanych do jezdni manifestantów poszły w świat.
I
nie ma znaczenia, że policjanci zachowywali się nawet jak na
standardy Polski demokratycznej dość łagodnie. Wizerunkowo PiS i
tak na tym stracił, bo obiecywał, że nie będzie używał siły
wobec uczestników jakichkolwiek protestów,
odblokowywanie wyjazdu z Sejmu wygląda też fatalnie na tle
podobnych wydarzeń z roku 2012, gdy rząd Platformy Obywatelskiej
poradził sobie z blokadą parlamentu bez odciągania demonstrantów
siłą.
***
16
grudnia 2016 roku rząd Dobrej Zmiany przekroczył granicę, za którą
kończy się normalna walka polityczna, a zaczyna marsz w kierunku co
najmniej półdyktatury. Tym razem nic już się nie liczyło:
ani procedury sejmowe, ani obietnice, że „ten rząd na pewno nie
będzie wysyłać policji przeciwko demonstrantom”, ani nawet
wątpliwości marszałka Kuchcińskiego, który chciał podobno
pójść z posłami opozycji na jakiś kompromis. Wszystko to
okazało się całkowicie bez znaczenia wobec woli Suwerena wcielonej
w osobę posła z Żoliborza. Osobie tej zależało na upokorzeniu
opozycji i pokazaniu, że w tym Sejmie i w tym kraju to ona dyktuje
warunki, i osoba ta udowodniła to w sposób dobitny i aż
nadto widoczny.
Niektórzy
komentatorzy przekonują, że Jarosław Kaczyński po raz pierwszy
przestraszył się szybkości, z jaką wskutek uruchomionych i
podgrzewanych przez niego samego nastrojów rewolucyjnych
drobny incydent na trybunie zmienił się w sejmowy rokosz i
sprowokował uliczne manifestacje. Zapominają oni jednak o tym, że
wyjeżdżając z Sejmu drogą oczyszczoną chwilę wcześniej przez
mundurowych, Pierwszy Prezes Rzeczypospolitej pokazał światu
przerażający, bezzębny uśmiech gnoma z kiepskiego filmu fantasy.
Uśmiech nie pozostawiający żadnych wątpliwości, że kto jak kto,
ale on z całego zamieszania jest niesłychanie zadowolony.
***
Prezydent
Duda wygłosił dość koncyliacyjne oświadczenie, marszałek
Karczewski spotkał się z dziennikarzami, od których cała
awantura się zaczęła. Jednak pomimo tych pojednawczych gestów
ze strony kaczystów (są to zresztą w dużej części gesty
pozorne, Andrzej Duda na przykład co prawda zaapelował o
powściągnięcie emocji i zaoferował mediację, jednocześnie
jednak powtórzył rytualną krytykę pod adresem opozycji),
trudno nie mieć dziś obaw o przyszłość. Obie strony przekroczyły
wczoraj granice nawet w tym konflikcie dotychczas nieprzekraczalne.
Przeciwnicy rządu po raz pierwszy zastosowali na dużą skalę
obstrukcję parlamentarną w Sejmie i okazali nieposłuszeństwo
wobec poleceń służb policyjnych poza Sejmem. Obóz rządowy
po raz pierwszy wydał tym służbom rozkaz użycia siły wobec
uczestników demonstracji i po raz pierwszy jawnie pogwałcili
prawo opozycji do udziału w posiedzeniach Sejmu. Władza pokazała,
że nic jej nie powstrzyma przed forsowaniem swojej koncepcji Polski,
choćby siłą i z pogardą dla prawa, opozycja zrozumiała, że
tylko masowy nacisk ulicy połączony z aktami nieposłuszeństwa
obywatelskiego jest w stanie powstrzymać posłów i przywódców
Prawa i Sprawiedliwości. Zarówno wystąpienia opozycyjnych
polityków podczas wczorajszych i dzisiejszych manifestacji w
Warszawie, jak i wystąpienie premier Szydło, która połączyła
w nim retorykę Gierka z retoryką Jaruzelskiego, nie pozostawiają
wątpliwości co do intencji przywódców obu stron konfliktu.
Po
27 latach demokracji i roku kaczystowskiej rewolty Polska wkroczyła
właśnie w najbardziej niebezpieczny moment swojej historii od
czasów Okrągłego Stołu. Po tym, co stało się wczoraj,
żaden myślący i świadomy człowiek w naszym kraju nie może już
z czystym sumieniem zajmować postawy obojętnej wobec tego, co
dzieje się w Sejmie i na ulicach polskich miast. W chwili, gdy na
teren parlamentu wpuszczana jest uzbrojona policja, ustawę budżetową
przegłosowuje się z naruszeniem reguł parlamentarnych, a z ust
przedstawicieli najwyższych władz padają w kierunku opozycji i
demonstrujących obywateli oskarżenia o próbę zamachu stanu,
w czasach, gdy sąd konstytucyjny staje się narzędziem realizacji
interesów partii władzy, a dziennikarzy wolnych mediów
wypędza się z Sejmu, nikomu nie wolno stać z boku i twierdzić, że
nie rozumie, o co idzie gra i na czym zależy jednej i drugiej
stronie konfliktu. Obojętność jest w tym wypadku w istocie aktem
akceptacji dla działań Prezesa. Im więcej wśród nas ludzi
obojętnych, tym szerszy jest jego tryumfalny uśmiech.
Nie
powinniśmy się też dać nabrać na wyjątkową łagodność
działań policyjnych, na to, że demonstracji się dziś nie
rozgania, a jeśli nawet dochodzi do starcia, funkcjonariusze starają
się działać w sposób jak najmniej dolegliwy. Kaczyzm
najwyraźniej stara się działać według zasady „krew wypić,
dziury nie zrobić”, Prezes wie także zapewne, że policjanci
przyjęci do służby w demokratycznej Polsce niekoniecznie mieliby
ochotę stać się bezwzględnymi żołnierzami Dobrej Zmiany. Jednak
sam fakt, że Jarosław Kaczyński nie dysponuje (jeszcze?)
faktycznym odpowiednikiem dawnego ZOMO, nie może nam przesłaniać
prawdy o obecnej władzy jako o grupie ludzi dążących do obalenia
systemu liberalno-demokratycznego.
***
Dziś
nie ma już czasu na zastanawianie się, kogo wspierać, za kim się
opowiadać i na kogo – gdy przyjdzie czas - głosować. Jeszcze
wolno nam mówić i pisać, co chcemy, jeszcze nikt nikogo nie
pałuje i nie wsadza za poglądy. Ba! – jest przecież jeszcze
szansa na demokratyczne odsunięcie Prezesa od władzy. Będzie to
jednak możliwe tylko wtedy, gdy większość Polaków pokona w
sobie pokusę obojętności. Bo to, że dzisiejsza polska rewolucja
ma twarz Jarosława Kaczyńskiego, jest w ogromnej części winą
tych, którzy co prawda go nie popierają i PiS-u u władzy nie
chcieli, ale do wyborów pójść im się nie chciało.
Za trzy lata, być może pod rządami sprytnie zmienionej przez
kaczystów ordynacji, cena obojętności może być jeszcze
wyższa.
Dziś
podstawowy i najważniejszy wybór każdego świadomego
obywatela to wybór między demokracją i Europą a
autorytaryzmem i cywilizacją Wschodu. Między utrzymaniem obecności
w świecie Zachodu, a ustawieniem się w jednym szeregu z krajami
takimi jak Białoruś, Kazachstan i Chiny.
Każdy,
kto opowiada się dziś po stronie demokracji i praw konstytucyjnych,
stoi po stronie tych, którzy przez lata walczyli, a nieraz
ginęli za polską wolność. Ci, którzy nadal wspierają
władzę mającą demokrację i konstytucyjne prawa w pogardzie,
czynią zaś z siebie stronników i następców
wszystkich tych, którzy niejednokrotnie w naszej historii
próbowali polską wolność zdusić. To nie jest prosty wybór
między dwiema opcjami w ramach tego samego, demokratycznego
porządku. To wybór między tradycją Wałęsy, Frasyniuka i
Kuronia a tradycją Gomułki, Moczara i Jaroszewicza. Osąd historii
wobec jednych i drugich doskonale znamy.
Pamiętajmy
o tym, gdy będziemy dokonywać wyboru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz