Media
elektroniczne obiegły na początku stycznia zdjęcia z imprezy
kibolskiej, którą dla niepoznaki nazwano, uwaga, IX
Patriotyczną Pielgrzymką Kibiców na Jasną Górę.
Pątnicy, z szalikami klubów piłkarskich (a może należałoby
mówić: „przy szalikach”, tak jak „przy szablach”,
wszak to element uniformu i coś w rodzaju osobistego sztandaru,
którego utrata jest plamą na honorze, a nie zwyczajna część
garderoby chroniąca przed zimnem), przyjechali z różnych
stron kraju, aby zaprezentować swoją wiarę chrześcijańską, co
czynili pod bardzo chrześcijańskimi hasłami w rodzaju zawołania
„śmierć wrogom ojczyzny”. Największe wzięcie wśród
reporterów portali internetowych miały chyba obrazki z Jasną
Górą pięknie podświetloną racami, wyglądało to bowiem
dość groźnie, a jednocześnie, nie da się ukryć, efektownie. Co
by złego nie mówić o racach, mocno one ubarwiają każde
widowisko, nie tylko sportowe.
Nieco
mniejsze zainteresowanie wzbudziło zdjęcie pleców pewnego
dżentelmena, który we Mszy Świętej nabożnie uczestniczył,
mając na sobie czarny polar z napisem, uwaga: „cały nasz
chuligański trud Tobie, ukochana Ojczyzno”. Tak, tak –
chuliganić też można patriotycznie! Nawet jeśli podczas tego
chuliganienia jeden chuligan-patriota musi wybić zęby innemu
chuliganowi-patriocie. Zadeklarowani patrioci tej samej ojczyzny
lejący się do upadłego po pyskach (a czasami rżnący się
maczetami na śmierć), a jednocześnie uważający się nawzajem za
członków awangardy patriotyzmu? Logika ludzi normalnych
potraktowana czymś takim leży i kwiczy, ale „środowiska
kibicowskie” najwyraźniej hołdują jakiejś innej logice. Z
pewnością wyższej, bo w stu procentach patriotycznej.
***
Hasło
o „chuligańskim trudzie” powstało zapewne jako parodia
komunistycznych sloganów typu „cały nasz robotniczy
(rolniczy, górniczy itp.) trud Tobie, ludowa Ojczyzno” czy
wymyślonego bodajże za Gierka, bardziej ogólnonarodowego
hasła „nasze serca, myśli i czyny Tobie, socjalistyczna
Ojczyzno”. Nie jestem jednak przekonany, czy ludzie noszący je
dzisiaj na ubraniach o tym wiedzą, i czy przynajmniej niektórzy
z nich nie traktują go zupełnie poważnie, faktycznie uważając
mordobicie pod stadionem, leśne ustawki i demolowanie pociągów
(bo chyba na tym, a nie na kibicowaniu, polega chuligaństwo?) za
czyny patriotyczne. Wszak – jak niekiedy można usłyszeć –
kibole zaprawiają się w ten sposób do ewentualnej obrony
kraju przed wrogiem. W środowiskach prawicowych modna jest teza,
jakoby to właśnie bywalcy różnych „Kotłów” i
„Żylet” byli tymi, którzy w razie czego pierwsi ruszą na
wojnę. Z takiego właśnie przekonania wynika niemal bałwochwalczy
stosunek Dobrej Zmiany do tej grupy społecznej i ciche przyzwolenie
na przeróżne chuligańskie ekscesy, z ustawkami na drogach
publicznych i obijaniem twarzy obcokrajowcom włącznie.
Jednak
przyczyna, dla której obecny obóz rządzący lubi
młodzież odpalającą race na stadionach i na Jasnej Górze,
jest głębsza niż tylko wsparcie, jakiego od dawna udzielają
szalikowcy polskiej prawicy. Trudno bowiem uciec od myśli, że słowa
„cały nasz chuligański trud Tobie, ukochana Ojczyzno” powinna
sobie obecna władza wypisać na niebieskiej ściance, pod którą
prezentują się pani premier i ministrowie, wyhaftować wokół
orła na chorągwi prezydenckiej, a nawet wykuć na fasadzie biurowca
przy Nowogrodzkiej i zawiesić na furtce pewnej żoliborskiej willi.
Hasło to jest bowiem kwintesencją sposobu działania Dobrej Zmiany.
Ludzie
Jarosława Kaczyńskiego zachowują się bowiem od czasu wygranych
wyborów dokładnie tak, jak zachowują się na co dzień
chuligani-pielgrzymi, chuliganiący w imię ukochanej Ojczyzny, a raz
na rok ofiarujący owoce swojego chuligańskiego trudu Najświętszej
Panience. Rewolucjoniści z Nowogrodzkiej przyszli oto ławą do
warszawskich pałaców władzy, wzięli ze sobą co kto tam
miał pod ręką, pogonili każdego, kto im się nie spodobał,
zabrali i schowali flagi, których nie lubią, i zaczęli mniej
lub bardziej skutecznie demolować wszystko, co się nawinęło pod
rękę: sąd konstytucyjny, obyczaje i procedury parlamentarne, media
publiczne, politykę zagraniczną, parki narodowe, przedsiębiorstwa
z udziałem państwowym, stadniny… I demolują tak do dzisiaj, w
przerwach klęczą zaś u stóp „Tej, która dana jest
ku obronie Narodu Polskiego” i wmawiają nam i Jej, że wszystko,
co robią, robią tylko i wyłącznie dla dobra Polski.
I
tak, jak kibole tłumaczą swoje ekscesy tym, że skoro inni kibole
robią to samo, to oni nie mogą być gorsi, tak nasi rządzący na
wszelkie uwagi krytyczne odpowiadają, że przecież Platforma robiła
to samo. „Ci z sąsiedniej wsi zaczęli, myśmy skończyli”, jak
śpiewał dwie dekady temu Kazik Staszewski.
Zawłaszczanie
Trybunału? Ależ to Platforma zaczęła!
Misiewicze?
Platforma też wpychała swoich, gdzie się dało.
Wyrzucanie
hurtem dziennikarzy mediów publicznych? Przecież tamci
naszych też wyrzucali!
Wojna
marszałka Kuchcińskiego z opozycją? Wicemarszałek Niesiołowski
też wojował, a nawet groził posłowi opozycji, że skończy jak -
już wtedy martwy – Lepper.
Policja
w Sejmie i na ulicach? No to co, teraz tylko stoi, a za Platformy
biła. Premier i prezydent jako szmacianki w rękach Prezesa? Oj tam,
A Komorowski i Kopacz to akurat byli samodzielni!
I
tak dalej, i tak dalej. Gdyby polegać tylko na tym, co mówią
politycy PiS-u, Dobra Zmiana w zasadzie nie jest żadna zmianą, bo
obecne rządy niczym się od platformerskich nie różnią,
poza oczywistą oczywistością, że Dobra Zmiana z definicji ma
rację, a Platforma jej z definicji nie miała. Co gorsza, narację
tę bezrefleksyjnie przyjmują wyborcy rządzącej prawicy i nie
tylko oni. Zadziwiające, jak wielu ludzi, nieraz wykształconych i
przynajmniej na pierwszy rzut oka inteligentnych, nie widzi różnicy
pomiędzy grzechami władzy poprzedniej, a tym, co wyprawia władza
obecna. Całe rzesze ludzi nie odróżniają drużyny, która
grała z opozycją i obywatelami w piłkę nożną, nawet jeśli
często przy tym faulowała, od zespołu, który podczas meczu
piłkarskiego gremialnie założył rękawice i zaczął nagle, bez
ostrzeżenia, uprawiać na boisku futbolowym boks.
Ba,
nawet kibole Legii, ofiary niesławnej „akcji Widelec”, nie widzą
różnicy między postępowaniem grupy funkcjonariuszy
państwowych bezprawnie wymuszających biciem zeznania od
zatrzymanych osób, a postępowaniem ministra Ziobry, który
przeforsował w parlamencie ustawę o prokuraturze, czyniącą takie
metody przynajmniej w niektórych wypadkach zgodnymi z prawem.
nie rozumieją, że jeśli po latach upadają przed sądami wysmażone
na podstawie tych wytłuczonych z nich zeznań akty oskarżenia, to
właśnie dlatego, że nikomu za Tuska nie przyszło do głowy, by
taki sposób przesłuchiwania oficjalnie legalizować.
Platforma
czasami niezbyt elegancko rozpychała się w ramach istniejącego
systemu demokratycznego, niektórzy jej politycy i kierowani
przez nich urzędnicy łamali prawo, w niektórych wypadkach
dochodziło przy tym nawet do naruszeń praw obywatelskich, jednak
podstawy prawno-ustrojowe liberalnej demokracji traktowano jako rzecz
nienaruszalną. Ci, którzy w czasach PO nadużywali władzy,
ustawiali przetargi i robili inne nieciekawe rzeczy, doskonale
wiedzieli, że łamią zasady. PiS tymczasem od samego początku
konsekwentnie rozmontowuje podstawy systemu, który konstytucja
nakazuje mu chronić, a posłowie, ministrowie i sam Prezes tej
partii absolutnie nie mają poczucia łamania jakichkolwiek zasad,
ponieważ zasady te uznawali tylko wtedy, gdy były im one potrzebne.
A były im one potrzebne jedynie w czasie działalności opozycyjnej
i podczas procesu zdobywania władzy. Obecnie zaś podstawową zasadą
ustrojową RP uczyniono… brak jakichkolwiek zasad. A gdy zasad
brakuje, zasadą staje się słowo Najwyższego Arbitra, w tym
wypadku pewnego posła mieszkającego z kotką Fioną w willi na
Żoliborzu.
Z
tzw. „środowiskiem kibicowskim” łączy obecną władzę jeszcze
jedno: jedni i drudzy, gdy ogarnia ich amok świętej walki w obronie
honoru i barw, stają się absolutnie niezdolni do zauważenia szkód,
jakie ta walka może uczynić osobom i rzeczom postronnym. Gdyby na
warszawskim Dworcu Centralnym spotkały się niepilnowane grupy
fanatycznych zwolenników miejscowej Legii i Lecha Poznań,
zapewne rzuciłyby się one na siebie, wykorzystując do walki
wszystko, co byłoby pod ręką: ławki, kosze na śmieci, automaty
telefoniczne, tablice informacyjne i wszystkie inne przedmioty na
tyle duże i ciężkie, żeby można było nimi komuś przyłożyć
lub celnie w kogoś rzucić. Zapewne nie przetrwałyby tej bitwy
mocno przeszklone ściany dworca, chuligani zaś biliby się do
momentu, w którym jedna z grup nie uciekłaby pokonana z pola
walki. Wszystko to oczywiście, a jakże, „za nasze barwy i za to
miasto”.
Nikogo
z walczących nie obchodziłyby oczywiście straty, jakie poniósłby
właściciel dworca, czyli państwowa spółka PKP, prywatni
ajenci punktów handlowych czy usługowych umiejscowionych na
terenie obiektu, nie liczyłby się też ewentualny uszczerbek na
zdrowiu osób postronnych, koszty przywrócenia obiektu
do stanu używalności i tym podobne duperele. Wszystkie te sprawy są
przecież absolutnie drugorzędne wobec honoru barw klubowych, który
nie pozwala nie stanąć do walki z grupą ubraną w inne barwy,
szczególnie jeśli dane ekipy mają ze sobą tak zwaną kosę.
Podobny
sposób myślenia i działania charakteryzuje Dobrą Zmianę,
która w swoim pojęciu broni honoru Polaków,
biało-czerwonych barw powstającej z kolan Rzeczypospolitej i
słusznych praw gnębionego przez okrutny establishment zdrowego,
ludowo-katolickiego trzonu Narodu Polskiego. I jeśli nawet w walce o
ten honor, barwy i trzon trzeba będzie porozbijać na kawałki
demokratyczne państwo prawne, zadeptać dopiero co kiełkujące
społeczeństwo obywatelskie, uniemożliwić ochronę podstawowych
praw konstytucyjnych i obywatelskich, zniszczyć i tak w Polsce słabą
tkankę kultury prawnej, zatruć powietrze dymem węglowym, powycinać
lasy i pozwolić myśliwym polować na co tylko chcą i gdzie tylko
chcą, to się to zrobi, bo są to przecież sprawy drugorzędne
wobec Sprawy.
Nic
to, że obsadzenie państwowych firm i instytucji niekompetentnymi
„misiewiczami” może skończyć się milionowymi stratami, że
masowe dymisje oficerów osłabiają zdolność obronną
państwa, że straty w środowisku naturalnym spowodowane likwidacją
przepisów proekologicznych mogą być nieodwracalne, że
wreszcie władza, która bezczelnie łamie prawo, i która
nie potrafi komunikować się ze społeczeństwem bez ciągłego
samoośmieszania się, nie tylko nie zbuduje nigdy własnego
autorytetu, ale zniszczy dopiero co częściowo odbudowany autorytet
państwa polskiego. Tak jak w peerelu, ludzie będą się
jednocześnie państwa bać i z niego śmiać, nie będą go
natomiast za grosz szanować. Potrzeba będzie wielu lat, milionów
złotych i tysięcy godzin ludzkiej pracy, aby po zniknięciu
kaczyzmu naprawić szkody moralne i materialne, a instytucjom
niepodległej Polski przywrócić szacunek ze strony jej
własnych obywateli.
***
Wszystkie
te koszty jednak ani polityków, ani wyborców Prawa i
Sprawiedliwości nie interesują, tak jak chuliganów nie
interesują koszty przywracania porządku po ich wystąpieniach w
obronie barw klubowych. Bo tak jak dla piłkarskiego fanatyka cały
świat jest po prostu mniej lub bardziej wygodnym polem bitwy o honor
klubowego sztandaru, tak dla fanatyka Dobrej Zmiany cały świat
istnieje tylko po to, żeby miał on gdzie walczyć w obronie
polskiej tradycji i chrześcijańskiej cywilizacji.
Kibole
w imię udowodnienia swojej wyższości potrafią niekiedy zdemolować
stadion swojego klubu, kaczyści w imię przeforsowania swoich racji
są w stanie zdemolować własne państwo. Jedni i drudzy oburzają
się na krytykę, zarzucając przeciwnikom swojego sposobu
postępowania w najlepszym razie ignorancję, w najgorszym –
działanie celowe i inspirowane przez wrogów. Jedni i drudzy
odmieniają przez wszystkie przypadki słowa „honor” i „zasady”,
choć ich działania często nie mają nic wspólnego ani z
honorem, ani z zasadami. I zarówno jedni, jak i drudzy
uważają, że – jak głosi popularne kibolskie hasło - tylko Bóg
ma prawo ich sądzić, sądy bowiem są złe, skorumpowane i
zaprzedane establishmentowi.
Nie
ma się więc co łudzić i oczekiwać, że Dobra Zmiana się
zatrzyma. Dostaliśmy się w ręce ludzi, którzy są
mentalnymi braćmi „środowiska kibicowskiego”, ludzi, którzy
w imię dziwacznie pojętego honoru, patriotyzmu i zasad moralnych są
w stanie bez zmrużenia oka niszczyć budowane przez lata normy i
instytucje, łamać przepisy, cynicznie kłamać i krzywdzić innych.
I którzy – podobnie jak ich sojusznicy w dresach i szalikach
– nie widzą w swoim postępowaniu absolutnie nic złego.
Z
jednej strony mamy więc politycznych chuliganów, z drugiej -
zdemobilizowaną, ośmieszoną, skłócona wewnętrznie i
niewiarygodną w oczach wielu obywateli opozycję. PO i Nowoczesna
nie potrafiły nawet konsekwentnie doprowadzić do końca swojego
sejmowego protestu, choć były już bardzo blisko do sprowokowania
marszałka Kuchcińskiego do użycia siły, co dla Dobrej Zmiany
byłoby dużą strata wizerunkową, a całemu procesowi politycznemu
mogłoby nadać zupełnie inna dynamikę. Niestety, szansa została
zmarnowana. Co więcej, składając płomienne deklaracje walki do
końca, by zaraz potem wywiesić białą flagę i dobrowolnie wyjść
z okupowanej sali posiedzeń, obie partie nie tylko ośmieszyły się
w oczach zwolenników PiS-u, ale także zawiodły wielu ludzi
we własnych szeregach
O
Komitecie Obrony Demokracji wstyd nawet pisać. Organizacja ta nie
tylko nie potrafiła uniknąć wpadki z fakturami Mateusza
Kijowskiego, ale też kompletnie nie potrafiła sobie z tą sprawą
poradzić, ani politycznie, ani wizerunkowo. Propaganda Jacka
Kurskiego dostała zaś kolejną porcję pożywki, z której
oczywiście skwapliwie skorzystała.
Gdy
przeciwko zdeterminowanym ludziom Prezesa występuje taka opozycja,
trudno nie przyznać racji Panu Prezydentowi, który
zapowiedział ostatnio w Żaganiu, że „nic, żadne demonstracje,
żaden jazgot, nie powstrzyma programu Dobrej Zmiany”.
Trudno
bowiem powstrzymać chuliganów, gdy do walki z nimi wysyła
się bezładną gromadę tak zwanych pikników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz