Piszę
to dzień po meczu z Portugalią, i wciąż nie mogę się otrząsnąć.
Półfinał był na wyciągnięcie ręki. O jeden rzut karny od
nas.
Było
prawie – prawie! - jak ze Szwajcarią. Znów strzeliliśmy za
mało bramek z gry, znów sprokurowaliśmy sobie piłkarski
horror do samego końca, ale tym razem niestety okrucieństwo futbolu
ostatecznie dopadło nas, a nie przeciwników. Odpadliśmy.
„Prawie” zrobiło w tym wypadku różnicę ogromną.
Porażka
w karnych to najbardziej bolesny rodzaj przegranej, ale jednocześnie
to najniższa porażka, jakiej można doznać na piłkarskim boisku.
Odpadliśmy z tych mistrzostw, ale tym razem była to porażka bez
wstydu. Odpadliśmy, ale wszyscy, tam, na stadionie i tu, przed
telewizorami, czuliśmy po meczu nie tylko smutek, ale i dumę.
Takiej Polski dawno na żadnych mistrzostwach nie oglądano.
Oczywiście, wielu z nas ma po wczorajszym wieczorze bolesnego
futbolowego kaca, ale to jest kac zupełnie inny od tego, który
nam fundowano cztery, osiem, dziesięć, czternaście i trzydzieści
lat temu.
Polski
kibic ma po tym meczu oczywiste poczucie straty, ale nie upokorzenia.
Można
wybrzydzać na indolencje strzelecką Milika, na to, że Lewandowski
pierwszego gola strzelił dopiero teraz, że Krychowiak, próbując
wybijać strzał Sancheza, bardziej nam zaszkodził, niż pomógł
– ale to wszystko tak naprawdę detale. Jest w tej drużynie wiele
rzeczy do poprawki, nie ukrywa tego zresztą sam trener Nawałka.
Jednak nie zmienia to faktu podstawowego: po latach rozczarowań, po
całych dziesięcioleciach niemocy, po obejrzeniu całej galerii
osobliwości na ławce trenerskiej i gwiazdorów z
przerośniętym ego na boisku, mamy wreszcie trenera na miarę
oczekiwań i grupę ludzi, którzy swoje indywidualne sympatie,
antypatie i ambicje chowają do kieszeni w imię dobra drużyny. Bo
to jest drużyna. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
Porażka dopiero w rzutach karnych oznacza, że z tym trenerem i tym
zespołem ludzkim mogliśmy przy odrobinie szczęścia zajść
jeszcze przynajmniej o szczebelek wyżej. Choćbyśmy nie wiem jak
krytykowali tego czy innego zawodnika, nie zmieni to faktu, że
Polska osiągnęła na seniorskim turnieju mistrzowskim największy
sukces od 1982 roku.
Porównania
dotyczące ludzi działających w różnych warunkach i w
różnych epokach historycznych zawsze są obarczone ryzykiem
błędu i popełnienia anachronizmu, ale jeśli już można trenera
Nawałkę porównywać do któregoś z poprzedników,
to legendarny Kazimierz Górski pasuje tu chyba najbardziej.
Nawałka, tak jak Górski, ma nieprawdopodobny instynkt,
swoisty trzeci zmysł selekcjonerski, który pozwala mu
dostrzegać diamenty nawet tam, gdzie inni widzą tylko popiół
(przykład Pazdana mówi sam za siebie). Ma naturalną
charyzmę, jednocześnie nie przejawiając ani krzty gwiazdorstwa. To
wszystko pozwala mu nie tylko właściwie dobierać skład
reprezentacji, ale także pozytywnie wpływać na stosunki
międzyludzkie w zespole, tworzyć z tych piłkarzy drużynę, grupę
ludzi połączonych wspólnym celem, wspólnymi emocjami
i gotowych do wzajemnego wspierania się na boisku, umiejących
przejść do porządku dziennego nad urazami i własnym interesem.
Nawałka
dokonał rzeczy niezwykłej: stworzył reprezentację na ćwierćfinał
Euro w kraju, w którym nadal kuleje system szkolenia, brakuje
chętnych do pracy z młodzieżą, a osiedlowe placyki i boiska w
imię ekonomicznej opłacalności sprzedano deweloperom i zabudowano
blokami. Orliki, choćby najpiękniejsze i otwarte całą dobę, nie
zastąpią tego wszystkiego, co zostało zlikwidowane. Jako dzieciak
mieszkałem na najmniejszym ursynowsko-natolińskim osiedlu w
Warszawie. Gdy przyszła mi ochota na ganianie za piłką, do
dyspozycji miałem osiem boisk. Były tam koślawe bramki, w
większości bez siatek, w ciepłym półroczu biegało się w
kurzu, w chłodnym – po błocie lub śniegu, ale miejsca do gry nie
brakowało. Dziś na tym osiedlu jest jeden Orlik, pełniący
dodatkowo funkcję boiska szkolnego i chyba nic więcej, a dzieci
pewnie mieszka tam tyle samo, bo co prawda przyrost naturalny spadł,
ale liczba ludności osiedla wzrosła co najmniej o jedną trzecią.
Dawno tam nie byłem, ale podejrzewam, że na podwórkach wiszą
tabliczki z napisami „zakaz gry w piłkę”. Tak jak na większości
podwórek jak Polska długa i szeroka.
Stworzył
więc Nawałka dobrą reprezentację w kraju, gdzie dziecko grające
w piłkę jest traktowane przez dorosłych niemal na równi z
chuliganem niszczącym kosze na śmieci i wybijającym szyby, gdzie
dostęp do boisk dla młodzieży jest de facto reglamentowany, gdzie
kluby sportowe w większości zatrzymały się w rozwoju na poziomie
ostatniej dekady ubiegłego wieku, a eksportowe drużyny regularnie
dostają lanie już w rundach wstępnych europejskich pucharów.
Ostatni klubowy półfinał zaliczyliśmy w roku 1991, ostatnią
rundę grupową – w 1996. W europejskiej piłce klubowej nas po
prostu nie ma. Stan ten przez lata bywał traktowany jako
usprawiedliwienie kolejnych porażek drużyny narodowej. Zwalniani po
nieudanych eliminacjach i turniejach trenerzy, gdy już wykorzystali
wszystkie inne argumenty, powtarzali jak mantrę, że „jaka liga,
taka reprezentacja”, więc jeśli ktoś ma jakieś pretensje, to
proszę bardzo, ale nie do nich. Bo przecież w kraju z taką
ekstraklasą się po prostu nie da. Rekord dziwacznych
usprawiedliwień pobił zaś Leo Beenhakker, który winę za
swoje porażki zrzucił na… polską mentalność, z którą
nie da się podobno osiągać sukcesów. Jakbyśmy w 1974 czy
1982 roku pożyczali sobie mentalność od innych narodów.
Obecny
trener pokazał, że jednak się da, i nie przeszkodzi w tym ani
słaba liga (tak naprawdę nie jest to sprawa najważniejsza:
Hiszpanie przez całe lata mieli słabą reprezentację przy bardzo
silnej lidze, Duńczycy wygrali Euro w roku 1992, nie mając w
składzie ani jednego zawodnika z marniutkiej rodzimej ekstraklasy),
ani polska mentalność, ani nawet deficyty systemu szkolenia i
zasobu boisk. I że nie trzeba mieć w drużynie całego zastępu
Lewandowskich i Błaszczykowskich, żeby dojść do ćwierćfinału,
wystarczy dwójka egzemplarzy oryginalnych, uzupełnionych
odpowiednio wybraną i zmotywowaną resztą. Aż strach pomyśleć,
dokąd by ten zespół doszedł, gdyby nie katastrofalna forma
strzelecka Milika.
Oczywiście,
byłoby bardzo niedobrze, gdyby zaczęto teraz pisać o naszej
reprezentacji tylko teksty pochwalne wymieszane z hagiografiami
trenera. Można i należy zadawać pytania o Milika (może potrzebny
był psycholog – strasznie dziwna była ta nagła utrata
umiejętności celowania w światło bramki, którą ten
zawodnik przecież posiada i pokazywał ją w eliminacjach), o
taktykę (czy aby jednak w drugiej połowie nie była zbyt
defensywna), o Kapustkę (czy z Portugalczykami nie należało go
wpuścić wcześniej), wreszcie o rzuty karne i przygotowanie
bramkarzy w tym względzie (Fabiański, fantastyczny w grze, przy
karnych zachowywał się tak, jakby w ogóle ich nie ćwiczył
na treningach).
Można
i należy naciskać na PZPN, który pod kierownictwem Zbigniewa
Bońka co prawda się zmienia, ale wolniej, niż powinien, trzeba
krytykować poziom ekstraklasy, panujące w niej nieporządki i kult
pieniądza, całkowicie nieraz przesłaniający aspekt sportowy, a
także rozpanoszenie się w niektórych klubach tzw. ruchów
kibicowskich, często oskarżanych o dość szemrane powiązania.
Wręcz bezwzględnie należy się przyczepiać do systemu szkolenia
dzieci i młodzieży, który nie dość, że od najmłodszych
grup jest nastawiony bardziej na wyniki, niż na rozwijanie
umiejętności, to jeszcze grzęźnie w patologiach czasem
przypominających te znane ze szkolnictwa, z kiepskimi
wynagrodzeniami, miękkim terrorem rodziców i religią
sprawozdawczości na czele, a czasem te znane z dorosłej piłki i
wymienione tu wcześniej. To wszystko utrudnia rozwój
polskiego futbolu, a często odstrasza rodziców od posyłania
maluchów na zajęcia piłkarskie, wielu osobom nasza piłka
kojarzy się bowiem z bagnem pełnym dziwnych ludzi, dziwnych
interesów i działającym na dziwnych zasadach, bagnem od
którego należy trzymać się z daleka, bo może młodego
człowieka wciągnąć i zatopić.
Powinni
więc dziennikarze, blogerzy i kibice robić wszystko, aby zarówno
nasza federacja piłkarska, jak i ministerstwo sportu (niechże się
na coś przyda cała ta Dobra Zmiana!) z większym zapałem zwalczały
sportowe patologie, a trenerowi Nawałce, jak każdemu innemu
selekcjonerowi, należy patrzeć na ręce i zadawać pytania.
Wszystko
to jednak nie może nam przesłonić najważniejszego: wydostaliśmy
się z ciemnego lasu. Gole Błaszczykowskiego i rajdy Kapustki,
bezbłędne interwencje Pazdana i wspaniałe parady Fabiańskiego,
mrówcza praca Lewandowskiego, piękna, godna sportowców
i reprezentantów kraju postawa całej drużyny, a także to,
co piłkarze i trener prezentowali poza boiskiem, świadomość
własnej wartości przy jednoczesnej skromności i świadomości
braków i niedociągnięć – wszystko to budzi nadzieję na
następne lata i turnieje.
Należy
się tej drużynie od nas wielki hołd, podziękowanie i wyrazy
uznania za twardość, nieustępliwość, odwagę i determinację w
dążeniu do celu, za piękny, biało-czerwony karnawał, który
oby był tylko przedsmakiem tego, co przynieść nam mogą kolejne
eliminacje i mistrzowskie turnieje. Należy im się nasza wdzięczność
nie tylko za tegoroczny wynik, za chwile radości, za pierwszy od 34
lat ćwierćfinał, ale być może przede wszystkim za przywrócenie
nam futbolowej godności, za powrót nadziei, że nasze miejsce
na piłkarskiej mapie świata znów będzie miejscem wśród
walczących o strefę medalową, a nie wśród piłkarskich
pariasów.
Za
radość i nadzieję, za emocje i walkę, za przywróconą dumę
polskich kibiców – za wszystko to Wam dziś, Panowie,
dziękujemy.
I
wierzymy, że to nie koniec, ale dopiero początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz