Dzisiejszy
wpis jest swego rodzaju apelem do Prezesa Rzeczypospolitej. Jak
wiadomo, Pan Prezes czuwa nieustannie, aby Rada Ministrów
pracowała rzetelnie i nie zaniedbywała żadnej z dziedzin życia
naszego kraju. Jesienią zarządzono nawet w tym celu pewne zmiany w
układzie ministerstw. Jednym one się podobają, innym nie –
zależy to najczęściej od tego, czy ktoś lubi Prezesa, czy go nie
lubi. Tym, którzy lubią, z reguły podoba się wszystko, co
Prezes zarządzi, a tym, którzy nie lubią, marszałek
Kuchciński zwykł ograniczać możliwość wypowiadania swojego
zdania z trybuny sejmowej, więc rząd nie ma się o co martwić.
Za
to – w obliczu rosnącej liczby działań i wypowiedzi różnych
osób publicznych w Polsce, wywołujących swoją formą i
treścią co najmniej zdziwienie nawet u średnio inteligentnego
odbiorcy – zwykli obywatele czują się zaniepokojeni brakiem w
gabinecie p. Szydło jednego ważnego ministerstwa, które by
tymi wszystkimi wypowiedziami i działaniami zarządzało i może
jakoś je nawet umiało wykorzystać dla dobra kraju.
Coraz
bardziej potrzebne nam jest utworzenie Ministerstwa Głupoty
Narodowej. Ministerstwo takie nie tylko zajęłoby się coraz
większym obszarem wyjętym spod kontroli centrum dyspozycji
politycznej nowej Polski, ale mogłoby również stanowić
swego rodzaju most pojednania między zwolennikami kaczyzmu a
opozycją, gdyż kandydaci do pracy w tej instytucji obrodzili gęsto
po obu stronach barykady. Praca w MGN powinna bowiem być nagrodą za
zasługi w produkcji materiału, którym instytucja ta miałaby
zarządzać.
Na
miejscu posła Kaczyńskiego zarekomendowałbym oddelegowanie do
pracy w MGN dwóch ministrów od służb mundurowych i
kilkorga innych ministrów od spraw cywilnych. Na ich miejsce z
pewnością kogoś by szybko znaleziono, jak bowiem powszechnie
wiadomo, znać na swojej robocie to się ostatecznie muszą
dyrektorzy departamentów, a tak naprawdę to ich zastępcy,
ale ministrowie to już niekoniecznie. Za pp. Błaszczaka,
Macierewicza i kilka innych osób można uczynić ministrami
kogokolwiek. Byle z partii rządzącej, tak bowiem postanowił
Suweren.
Ministra
Błaszczaka skierowałbym do nowego resortu w uznaniu jego zasług na
polu tropienia macek gejostwa światowego wśród osób
rysujących kredkami kwiatki na chodnikach. Co prawda minister
odniósł się do kredek francuskich, ale przecież i u nas na
każdym osiedlu można spotkać na trotuarach kolorowe malunki kredą
(często są to właśnie kwiatki!), najprawdopodobniej złośliwie
wykonywane przez osoby z ruchu LGBT niecnie się podszywające pod
niewinne dzieci. Należy również docenić twórczy
wkład ministra Błaszczaka w teorię zapobiegania aktom
terrorystycznym. Otóż p. Błaszczak uważa, że
najskuteczniej uchroni nas przed nimi powrót do
chrześcijaństwa. W sumie racja: jeśli minister spraw wewnętrznych
ma takie podejście do tematu, uratować może nas chyba tylko
solenna modlitwa i kilka mszy, najlepiej odprawionych co najmniej w
katedrze wawelskiej.
Ministra
Macierewicza przyjąłbym do MGN za całokształt jego politycznej
działalności. Pan Antoni uparcie doszukuje się znamion zamachu
tam, gdzie ich nie ma i nigdy nie było, kilka razy zmienił zdanie
na temat brzozy, która raz mogła, a raz nie mogła rozbić
samolotu, deklaruje publicznie wiarę w istnienie broni
elektromagnetycznej, stworzył komisję do spraw zbadania zbadanej
już na wszystkie strony katastrofy, wpadł wreszcie na pomysł
wygłaszania tzw. apelu smoleńskiego podczas każdej oficjalnej
uroczystości upamiętniającej cokolwiek, choćby to coś miało
miejsce przed wynalezieniem samolotu. Już nawet osoby życzliwe
Dobrej Zmianie próbują wytłumaczyć ministrowi obrony, że
jest to pomysł bezsensowny i samemu PiS-owi przynosi więcej szkody
niż pożytku. Doszło do tego, że głos zabrała córka
„brata poległego”, postać ikoniczna religii smoleńskiej, która
kulturalnie, ale stanowczo skrytykowała mieszanie ofiar katastrofy w
Smoleńsku z ludźmi rzeczywiście poległymi i zamordowanymi w
różnych tragicznych okolicznościach. Po p. Macierewiczu
spłynęło to jednak jak woda po gęsi – uparł się, że będzie
przekonywać powstańców warszawskich, którzy apelu nie
chcą, żeby go zechcieli. Problem w tym, że powstańcy są tak samo
uparci, jak minister, i prędzej zrezygnują z asysty wojska, niż
dadzą sobie wepchnąć apel poległych według koncepcji szefa MON.
Należałoby
również skierować do MGN w trybie natychmiastowym
dotychczasową minister edukacji, p. Zalewską, która mimo
usilnych podpowiedzi ze strony redaktor Olejnik, nie umiała jej
odpowiedzieć na proste pytanie, kto zabijał Żydów w
Jedwabnem i Kielcach. Pani minister zachowywała się jak uczeń,
który nie przygotował się na lekcję i żadne naprowadzanie
na odpowiedź mu nie pomoże. Przy okazji twórczo wpłynęła
na rozwój polszczyzny, nazywając Jedwabne „faktem
historycznym, w którym doszło do wielu nieporozumień”.
Nikt dokładnie nie wie, co to wyrażenie właściwie znaczy (bardzo
przepraszam, ale kto z kim się nie mógł porozumieć „w
fakcie historycznym”: mordowani z mordującymi???), ale dzięki
pani minister powstało i zapewne będzie w przyszłości poręcznym
kluczem zamykającym dyskusje nad innymi tego typu wydarzeniami.
Do
pani minister edukacji powinien też dołączyć nowy prezes IPN,
Jarosław (Jarosław!) Szarek, który z kolei jest przekonany,
że sprawcami zbrodni jedwabieńskiej byli Niemcy, którzy
jedynie „posłużyli się grupką Polaków”. W tym samym
pokoju powinien też wykonywać swoje obowiązki jego kontrkandydat
podczas wstępnej rekrutacji, nauczyciel historii z Puław, Marek
Chrzanowski, który stwierdził, że IPN powinien po raz drugi
zbadać sprawę jedwabieńską, bo on biedak nie wie, co ma mówić
uczniom na ten temat. Najwyraźniej do pana nauczyciela nie dotarło,
że powinien przekazywać istniejącą wiedzę historyczną, opartą
przecież już nie na słynnej książce prof. Grossa, tylko właśnie
na badaniach IPN!
W
jednym pokoju z nimi dwoma powinien pracować nowy szef telewizyjnej
Dwójki, niegdyś satyryk (i to naprawdę inteligentny i
ceniony satyryk!), a dziś orędownik Dobrej Zmiany, Marcin Wolski.
Stwierdził on ostatnio, że w Polsce rządzonej przez PO nie był
zapraszany do mediów głównego nurtu, wskutek czego
„czuł się jak Żyd w III Rzeszy”. Podczas rozmowy
kwalifikacyjnej do MGN należałoby zapytać p. Wolskiego, co takiego
z nim robili prześladowcy z Platformy: kazali nosić żółtą
przypinkę z napisem „pisior”, powybijali mu szyby w oknach,
otoczyli jego dom murem z tabliczkami „pisowski obszar
mieszkaniowy, wstęp wzbroniony” i zabronili wychodzić na
zewnątrz, czy może policjanci reżimu Tuska próbowali go
zatrzymać i zastrzelić na ulicy za to, że należy do PiS-u? Bo
właśnie tego typu rzeczy robiono Żydom w III Rzeszy, i nie wydaje
mi się, żeby red. Wolski tego nie wiedział.
Obok
pokoju pp. Wolskiego, Szarka i Chrzanowskiego powinien znaleźć się
jakiś pokoik dla luminarza „dobrze zmienionej” elity
intelektualnej, red. Ziemkiewicza, który raczył był ostatnio
po zamachu w Monachium obrazić jego ofiary wpisem o Niemcach, którzy
nie są przygotowani na bycie zabijanymi, bo do tej pory to oni
zabijali. Jakoś panu Rafałowi umknęło, że ostatni raz to Niemcy
zabijali kogokolwiek 70 lat temu, po czym dostali taką nauczkę, że
dziś są jednym z najbardziej pokojowo nastawionych narodów
europejskich. Do kanciapy red. Ziemkiewicza dokooptowałbym jeszcze
posłankę Pawłowicz, która co i rusz generuje teksty
predestynujące ją do wyższych stanowisk w nowym resorcie –
zamach monachijski też ją do tego natchnął.
Całym
tym zbiorem wybitnych niemcoznawców powinna zarządzać w
randze kierownika pani doktor Ewa Kurek, która powiedziała
ostatnio w TVP, że w Jedwabnem nie mogli nikomu robić krzywdy
Polacy, bo nie istniało wtedy państwo polskie. Zastanawiam się
tylko, czy p. Kurek wie, że po pierwsze swoją wypowiedzią
zakwestionowała istnienie rządu emigracyjnego i Polskiego Państwa
Podziemnego, po drugie najwyraźniej uważa, że rzezi wołyńskiej
nie dokonali Ukraińcy (bo państwa ukraińskiego nie było wtedy
dużo bardziej niż polskiego), a po trzecie – na co zwróciło
uwagę wielu użytkowników Twittera – takiego Sienkiewicza
oddała bez walki Rosjanom, Przybyszewskiego – Austriakom a
Drzymałę – Niemcom.
Powinno
się też skierować do MGN obecnego ministra sprawiedliwości, który
wymyślił dostępną dla każdego państwową listę pedofilów,
kompletnie się nie troszcząc o to, że w ten sposób zachęca
obywateli do samosądów, a przy okazji naraża na
niebezpieczeństwo Bogu ducha winne osoby podobne do pokazanych w
internecie przestępców. Nietrudno sobie wyobrazić dziarskich
młodzieńców dokonujących przy aplauzie tłumu – i w
imieniu zdrowej moralnie masy Narodu, rzecz jasna! - linczu np. na
bracie bliźniaku jakiegoś pedofila. Nikt przecież w takich
sytuacjach nie patrzy w dowód osobisty, tak samo jak żadna z
osób wybijających zęby tak zwanym „ciapatym” nie
zastanawia się, jakiego rodzaju „ciapatością” legitymuje się
ofiara. Agresywna grupa czy jednostka po prostu bije i już,
szczególnie jeśli czuje przyzwolenie społeczne, które
w przypadku linczu na osobniku uznanym za pedofila byłoby z
pewnością jeszcze większe niż w przypadku linczu na osobniku
uznanym za Araba.
W
nowym resorcie absolutnie konieczne byłoby zatrudnienie
dotychczasowego szefa MSZ p. Waszczykowskiego. Nasz szef dyplomacji,
w przeciwieństwie do min. Błaszczaka, kredek się nie boi, za to z
jego wypowiedzi wynika, że co prawda od syryjskich uchodźców
wymaga odwagi żołnierskiej i wstępowania do legionów
maszerujących na Damaszek, ale za to sam ma ochotę schować się
do mysiej dziury na widok najbardziej nawet chuderlawego
wegetarianina na rowerze. Ma też osobliwe poglądy na temat zakresu
terytorialnego działania Komisji Europejskiej, która według
niego nie powinna wtrącać się w sprawy należącej do UE Polski,
za to absolutnie powinna to robić w przypadku nienależącej do tej
organizacji Turcji.
W
MGN dobrze czułby się także minister Szyszko. Jak wiadomo, jest to
polityk, według którego słowo „stodoła” oznacza
drewniany dom mieszkalny, i który najchętniej uciekłby do
schronu atomowego w wypadku zauważenia na niebie smug chemicznych, a
za najskuteczniejszy sposób ochrony parków narodowych
przed szkodnikami uważa ich stopniowe wycinanie. Szkodników
drzewostanu pan minister nienawidzi tak bardzo, że gotów jest
zezwolić Polakom na wycięcie bez zezwoleń wszystkich drzew w
kraju, byleby tylko wredne korniki i inne brudnice nie mogły ich
dopaść.
Opiekę
duchową nad resortem należałoby zaś powierzyć osobie, która
dokonała ostatecznej redakcji listu Episkopatu na Światowe Dni
Młodzieży. W liście tym ów anonimowy twórca trzy
razy wymienił papieża nieżyjącego od ponad dekady, ani razu zaś
tego, który żyje, aktualnie sprawuje urząd, i za kilka dni
przyjeżdża do Polski.
***
Żeby
jednak nie obarczać pracą w Ministerstwie Głupoty Narodowej
jedynie członków i zwolenników „biało-czerwonej
drużyny Dobrej Zmiany”, miałbym postulat nieco rewolucyjny, ale
pożyteczny. Ponieważ Dobra Zmiana oskarżana jest bez przerwy o to,
że pogardza opozycją i nie pozwala jej pracować dla dobra kraju,
proponuję właśnie do Ministerstwa Głupoty Narodowej przyjąć
niektórych polityków i członków zaplecza
intelektualnego szeroko pojętej opozycji. Ba! – nawet powinno to
być ich obowiązkiem, bo przecież i oni produkują sporo masy
przerobowej dla tego urzędu.
Dlaczegóżby
nie mógł tam pracować sam Lech Wałęsa, który
chciałby po ewentualnym upadku obecnych rządów „wyrywać z
korzonkami” wszystkich pisowców „od ministra do sołtysa”,
chociaż sołtysi mogą być wybierani i odwoływani jedynie przez
mieszkańców swoich wiosek i nic do nich żadnej zmianie, ani
dobrej, ani niedobrej? I który tak udatnie i zgrabnie bronił
się przed oskarżeniami o donoszenie na kolegów do SB, że
zdecydowanie bardziej mu to zaszkodziło, niż pomogło? Jego
obecność w resorcie stanowiłaby najpiękniejszy przykład
zasypywania przez Prawo i Sprawiedliwość politycznych i
historycznych podziałów.
Rzecznikiem
prasowym MGN powinna zostać p. Agata Młynarska, zwolenniczka KOD i
była dziennikarka TVP. Pojechała ona ostatnio nad morze i bardzo ja
zdziwiło i zniesmaczyło, że przedstawiciele grup społecznych
innych niż jej własna wypoczywają inaczej, niż jej się wydaje,
że powinni. Utyskiwaniem na zły gust w kwestiach mody, odżywiania
się i muzyki wczasowiczów z ludu pani Młynarska znakomicie
wpisała się w kreowany przez obecną władzę obraz byłego
establishmentu jako bandy pasożytów pogardzających ciężko
pracującą i przez nich wyzyskiwaną resztą społeczeństwa, ale
samo to mieściłoby się jeszcze w normie głupoty strony
opozycyjnej, wszak pogardliwie w stosunku do warstw niższych
„sprzedających wolność za 500+” wypowiadali się ostatnio
różni publicyści.
Pani
redaktor zapomniała jednak, że sama przez całe lata jako wpływowy
pracownik TVP przyczyniała się do wyrabiania złego gustu w tych
masach, które teraz tak krytykuje, a w różnego rodzaju
galach biesiadnych i festiwalach czy imprezach plenerowych z udziałem
artystów w rodzaju Dody niekiedy sama brała udział jako
konferansjerka. Okazała więc pogardę wobec tych, dzięki którym
do niedawna, jako gwiazda telewizji publicznej, miesiąc w miesiąc
zarabiała więcej pieniędzy, niż niejeden krytykowanych przez nią
miłośników disco polo zarabia przez rok. Więcej takich pań
Młynarskich, a PiS, napędzany poczuciem upokorzenia tych, którzy
mają pecha nie być elitą, będzie rządził wiecznie.
Z
pewnością powinna zająć jakieś stanowisko w ministerstwie osoba,
która wymyśliła system zapisywania się do Komitetu Obrony
Demokracji. Głównymi cechami tego systemu są: konieczność
osobistego dostarczania deklaracji członkowskich koordynatorom i
konieczność akceptacji kandydata przez dwóch członków
wprowadzających. Oczywiście, można i tak przyjmować, ale do loży
masońskiej albo towarzystwa wzajemnej adoracji, a nie do masowego
ruchu społecznego, którym podobno KOD ma być. Póki co
łatwiej zapisać się do PiS-u niż do KOD-u, a chyba nie o to w tym
wszystkim chodzi. Na obronę Komitetowi należy zaznaczyć, że i tak
nie przebił nieboszczki PZPR, która wymagała jeszcze
rocznego tzw. stażu kandydackiego.
Przydałaby
się też w ministerstwie jakaś siła naukowa. Proponuję
warszwskiego filozofa, profesora Mikołejkę, który jakiś
czas temu uznał wszystkie polskie matki więcej niż jednego dziecka
za „armię Kaczyńskiego” i zgraję pogardy godnych osobniczek,
które „zostały kupione za 500 plus i mają w nosie naszą
wolność”. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że gdyby
dotychczasowy establishment nie dopuścił do sytuacji, w której
duża część społeczeństwa pozbawiona jest – często nawet
pomimo stałego wykonywania pracy zarobkowej – elementarnego
poczucia bezpieczeństwa socjalnego, nie byłoby w Polsce aż tylu
osób skłonnych do takiej transakcji.
Z
boku przy jakimś biureczku siadłby zaś sobie skromnie redaktor
Żakowski, który pochwalił ostatnio przewodniczącego
Schetynę za czystki w PO, stwierdzając, że były potrzebne, bo
Platforma musi być silna, zwarta i gotowa, żeby móc…
wygrać najbliższe wybory i urządzać nam Polskę po PiS-ie. O ile
pamiętam, Platforma już raz urządzała nam Polskę po PiS-ie, i
urządzała ją tak mądrze i skutecznie, że obywatele woleli
głosować na dowolnego diabła, niż na Platformę. Redaktorowi nie
przyszło do głowy, że gdyby partia p. Schetyny dostała kolejne
lata w celu podobnie mądrego urządzania kraju na modłę
neoliberalną, suweren wybrałby później następnego diabła,
tylko byłby to diabeł jeszcze gorszy niż PiS.
Opiekun
duchowy MGN powinien zaś otrzymać specjalnego asystenta do spraw
opozycyjnej części ministerstwa. Najlepiej pasowałby tam ksiądz
Stryczek, któremu wydaje się, że biedni w Polsce tak
naprawdę nie są biedni, bo całkiem dobrze „żyją z tego, że
wyglądają jak biedni”. W kontekście takiego stwierdzenia
autorska akcja charytatywna ks. Stryczka pod nazwą „Szlachetna
Paczka” wydaje się bezsensowna, bo jej pokazywani w telewizji
beneficjenci z reguły na pierwszy rzut oka wyglądają jak biedni,
czyli w rzeczywistości na pewno biedni nie są, więc ani
szlachetne, ani nieszlachetne, ani żadne inne paczki nie są im do
szczęścia potrzebne.
A
ponieważ każde ministerstwo musi być wyposażone w portiernię i
siedzącego w niej cerbera, proponuję na to stanowisko posła Dobrej
Zmiany, p. Pyzika. Do jego obowiązków należałoby
wpuszczanie lub niewpuszczanie osób chcących wejść do
budynku. Swoje decyzje oznajmiałby im przy pomocy podstawowego
zestawu gestów powszechnie zrozumiałych w całym świecie
euroatlantyckim.
***
Pozostaje
pytanie najważniejsze: kto miałby zostać ministrem głupoty
narodowej?
Jedno
jest pewne - powinna być to osoba wyjątkowa, która umiałaby
całe to towarzystwo natchnąć do pracy dla dobra Ojczyzny, pracy na
tym akurat odcinku walki o Dobrą Zmianę wyjątkowo ciężkiej, bo
zarządzanie głupotą w kraju takim jak Polska jest zajęciem
naprawdę trudnym i skomplikowanym. Musiałby to być człowiek
obdarzony charyzmą i poparciem społecznym, a także nie ustępujący
swoim podwładnym w umiejętności mówienia rzeczy
kontrowersyjnych, nietuzinkowych i niepoprawnych politycznie. Ot,
choćby ktoś, kto ma odwagę twierdzić, że szefem pierwszej
„Solidarności” była inna osoba, niż ta, która była nim
naprawdę.
Tylko
czy Prezes Rzeczypospolitej zgodziłby się na takiego kandydata?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz