Zaczynam
tę notkę w Boże Ciało. Za moim oknem idzie procesja. Śpiewom
księdza i wiernych towarzyszą grzmoty, soczysta majowa zieleń
kontrastuje z kobaltowymi chmurami. Coś jakby Polska roku 2016 w
pigułce: katolicki obrzęd wpisany w narodową tradycję, a w tle
akompaniament pomruków ledwo wstrzymywanej przemocy.
***
Wiosna
w pełni, w mieście rozkwitają ozdobne krzewy i drzewa, na wsi
cieszą oko łąki umajone, domagając się chwalenia. U stóp
wiejskich kapliczek kolejne pokolenie kobiet wznosi wieczorami modły
do Królowej Polski, która wedle kościelnej pieśni
„była cicha i piękna jak wiosna”. Jak polska wiosna, rzecz
jasna, bo ta pieśń przecież nasza.
W
tym roku polska wiosna zakwitła… bombami, niemal cudem w porę
unieszkodliwionymi. Na szczęście wybuchła tylko jedna, na
szczęście kosztowało nas to wszystko tylko jedną osobę lekko
ranną. Ale i tak przeraża fakt, że niewiele brakowało, aby wiosna
zakwitła w tym roku krwią.
We
wrocławskim tramwaju ładunek podłożył podobno młody sympatyk
skrajnych libertarian, w Warszawie anarchiści nie lubiący kaczyzmu
chcieli wysadzić komendę policji. Piszę „podobno”, bo w
dzisiejszej Polsce nie ma żadnej pewności, że informacje
przekazywane przez któregokolwiek z uczestników życia
publicznego są faktycznie informacjami, a nie elementem gry
propagandowej. W przypadku warszawskich anarchistów historia
wydaje się nawet logiczna, choć samo działanie dowodzi
piramidalnej głupoty, bo terroryzm, a raczej wywoływany przezeń
strach, wzmacnia władzę Prezesa zamiast ją osłabiać. Zamachowcy
odnieśli więc skutek odwrotny od zamierzonego, a gdyby bomby
wybuchły i zrobiły komuś krzywdę, byłby on dodatkowo
zwielokrotniony. W przypadku tzw. „kuca” z Wrocławia mamy
zagadkę, bo wiadomo o nim tyle, że bomb wyprodukował kilka, a w
planach miał atak na Światowe Dni Młodzieży. Znów
należałoby do tego dopisać „podobno”.
Daleki
jestem od podpisywania się pod teoriami spiskowymi, jakoby oba
zamachy były w rzeczywistości prowokacjami służb, mającymi
pokazać społeczeństwu, że w Polsce jest bezwzględnie potrzebna
ustawa antyterrorystyczna w brzmieniu proponowanym przez rząd – a
jest to brzmienie takie, że na jego podstawie za niniejszy wpis
można by było uziemić Wolnego Drona na pięć dni, gdyby tylko
komuś bardzo na tym zależało, i uzasadnić to walką z
terroryzmem. Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że nagłe
„wzmożenie terrorystyczne” spadło kaczystom jak gwiazdka z
nieba. Opozycja i organizacje „prawnoczłowiecze” od tygodni
przekonują, że działania podejmowane z mocy nowej ustawy
przypominały będą strzelanie z armaty do myszy, i to do myszy
pojedynczych albo w ogóle nieistniejących. Teraz minister
Błaszczak będzie mógł stwierdzić, że po pierwsze myszy
właśnie pokazały, że jednak istnieją, po drugie to nie myszy,
tylko słonie, a po trzecie trudno zabić słonia przy pomocy pułapki
na myszy, ergo armata jest niezbędna, a kwestionować to mogą
tylko, jak się ostatnio wyraził minister Ziobro, „lekkoduchy
mówiące o prawach człowieka”.
***
Fantastyczny
prezent dostał też od zamachowców prezes Kurski i cała
reszta telewizyjnych propagandzistów. Dowiedzieliśmy się oto
z „Wiadomości”, że skoro anarchiści chcieli wysadzić
komisariat z pobudek antyrządowych, a największą organizacją
antyrządową jest KOD, to właśnie KOD jest przynajmniej pośrednio
winien temu, że doszło do próby zamachu. Bo jątrzy,
podburza i judzi, taka to już jego wredna natura. Przy okazji po raz
kolejny pokazano zmanipulowaną wypowiedź red. Żakowskiego o
KOD-zie i Hamasie, oskarżono opozycję o szerzenie języka
nienawiści (trochę bez sensu, bo sam Prezes powiedział przecież
niedawno, że mowa nienawiści jest OK, ba, źrenicą polskiej
wolności jest!), zacytowano zwolenników opozycji
ubolewających, że prezydent Duda przeżył wypadek samochodowy, i
pokazano kilka antykaczystowskich transparentów. Wszystko to
miało sprawić wrażenie, ze oto Komitet, którego sympatycy
oskarżają Dobrą Zmianę o dążenie do przemocy, sam podburza
obywateli do jej stosowania, a kończy się to terroryzmem.
Co
ciekawe, nie zacytowano na poparcie tej tezy żadnych oficjalnych
dokumentów Komitetu wzywających do obalania władzy siłą,
ani nawet żadnych wypowiedzi p. Kijowskiego i innych przywódców
organizacji, które w jakikolwiek sposób zachęcałyby
do podkładania bomb pod cokolwiek. Nie zacytowano, bo takowe po
prostu nie istnieją, ale nie przeszkadza to TVP w przekonywaniu
widzów, że to Komitet jest winien zamachowi na policjantów.
W alternatywnej rzeczywistości prezesa Kurskiego jest rzeczą
oczywistą, że anarchiści nie mogli wymyślić takiej akcji sami z
siebie. Wszak wszelkie zło od KOD-u pochodzi.
***
Kto
sieje wiatr, zbiera burzę. Telewizyjne zaklęcia o winie KOD-u nie
przesłonią ludziom myślącym oczywistości: jeśli zamachy nie
były prowokacją, mamy do czynienia z burzą będącą efektem
wielomiesięcznego siania wiatru przez obóz rządzący. Tę
burzę zbiera dziś sama władza, bo to jej funkcjonariusze omal nie
padli ofiarą ataku bombowego. Wyżsi urzędnicy tej władzy będą
nam teraz zapewne pokazywać przez parę tygodni marsowe oblicza,
grzmiąc o determinacji rządu w walce z osobami łamiącymi prawo,
pracownicy frontu propagandowego będą stawali na głowie, aby
utrwalić wśród odbiorców przekonanie o tym, że za
wszystkim stoją „tak zwani przywódcy opozycji” i Mateusz
Kijowski – ale rzeczywistości nie zakrzyczą.
Nie
da się na dłuższą metę utrzymać porządku i bezpieczeństwa w
kraju, w którym prawo i zasady współżycia społecznego
są permanentnie lekceważone nie tylko przez zwykłych obywateli,
ale także przez władze państwowe. Przykład idzie z góry.
Jeśli na podstawie działań i ustaw uznanych za niekonstytucyjne
podejmuje się kolejne działania niekonstytucyjne, a kwestionujących
je wyroków Trybunału Konstytucyjnego po prostu się nie
publikuje, to jest rzeczą naturalną, że w podobny sposób
zaczną postępować – na swoim poziomie prawnym i społecznym –
niektóre osoby prywatne. Tym bardziej, że od momentu
ogłoszenia niekonstytucyjności ustawy o Trybunale mamy w Polsce
prawny duopol, i za parę miesięcy nikt już nie będzie wiedział,
których przepisów należy przestrzegać, a których
nie trzeba.
Prezes
zapomniał, że jak się chce robić rewolucję, to trzeba wziąć na
siebie całą odpowiedzialność za jej skutki. Jeśli władza
przyklaskuje marszałkowi-seniorowi Sejmu, głoszącemu oficjalnie ze
swojej trybuny hasła o woli narodu stojącej ponad prawem, to rodzi
to określone skutki. Skutki takie, że coraz większa grupa
obywateli stwierdza, że skoro każdy z nich jest elementem
zbiorowości narodowej, to wola każdego z nich stoi ponad prawem.
Jeśli kaczyści myśleli, że uda im się przeprowadzić rewolucję
bez uaktywnienia elementu anarchicznego, to znaczy, że nic nie
wiedzą o naturze rewolucji jako takiej, jeśli zaś rozumieli od
początku, że taki element uaktywnić się musi, i że nawet należy
go podsycać, to znaczy, że - z rozmysłem lub z głupoty - działają
na szkodę kraju. Jest rzeczą bardzo łatwą zaczadzić
ideologicznie członków tej czy innej grupy społecznej,
sfanatyzować, wzbudzić w nich najniższe instynkty i przerobić na
motłoch, ale zrobić z tego motłochu na powrót normalne,
przestrzegające cywilizowanych praw i obyczajów jednostki
jest już dużo trudniej. Za radosne eksperymenty socjopolityczne
Dobrej Zmiany będziemy jako społeczeństwo płacili dużo dłużej,
niż potrwa sama Zmiana.
Prawna
dezynwoltura PiS-u jest groźna, jeszcze groźniejsza jest coraz
większa tolerancja dla społecznych przejawów anarchii.
Stworzono w Polsce dziwaczną hybrydę współczesnej
węgierskiej demokratury i sarmackiego bałaganu z epoki najgłębszego
rozkładu I RP. Z jednej strony mamy wszechwładnego posła
Kaczyńskiego, który ruga panią premier jak nauczyciel
kiepską uczennicę, demonstracyjnie okazuje wyższość prezydentowi
Rzeczypospolitej, a opozycję wyzywa od komunistów i złodziei,
z drugiej zaś – erupcję ulicznej rasstowskiej przemocy jawnie
tolerowanej przez organy państwa.
Z
jednej strony władza poszerza zakres uprawnień wszelkich służb
policyjnych i pokrewnych ponad wszelkie granice przyjęte w krajach
cywilizowanych, z drugiej – darowuje się kary osobom czynnie
atakującym funkcjonariuszy tych służb. W kaczystowskiej Polsce
policjanci mogą sobie do woli grzebać w prywatnych danych
informatycznych obywateli, a już za chwilę władze będą mogły
pod byle pretekstem zakazywać manifestacji, blokować strony
internetowe i wyganiać cudzoziemców z kraju. Ale w tej samej
kaczystowskiej Polsce każdy może podejść na ulicy do Murzyna,
Roma czy geja i dać mu w twarz, a informacji o wyrokach skazujących
jakoś nie słychać. Mowa nienawiści stała się czymś normalnym,
obrażanie, poniżanie i wyśmiewanie drugiego człowieka stało się
wręcz modne, nikt się już specjalnie nie dziwi padającym
publicznie z różnych stron groźbom karalnym, nikt też ich
nazbyt energicznie nie ściga.
Można
u nas uczestniczyć w blokadzie legalnej demonstracji, dać się
złapać policji – i to policjanci mogą mieć kłopoty. Można w
Polsce być posłem, pochwalać wzywanie do wieszania konkretnych
osób, i zebrać poklask wyborców, można być innym
posłem i ostrzegać przed powtórką wieszania targowiczan –
i także otrzymywać publiczne wsparcie. Można być prezydenckim
ministrem, sugerować w telewizji rozpędzenie parlamentu, i nie
pociąga to za sobą żadnej publicznej reakcji prezydenta.
Można
być posłanką obozu władzy, bredzić o stryczku dla zdrajców
„donoszących na Polskę”, i doczekać się poparcia w mediach
prorządowych, z niechętnym zastrzeżeniem, że u nas niestety
musiałoby to być co najwyżej dożywocie, i z sugestią, że
pierwszym kandydatem do skazania jest przywódca KOD. Można
być radną PiS-u, nazwać posłankę opozycji „tym czymś”,
zaproponować, aby „to coś złapać i ogolić na łyso” – i
nie doczekać się krytyki ze strony swoich kolegów. Można
wynieść na zewnątrz katalog zbiorów IPN, opublikować
wymieszane dane osobowe funkcjonariuszy PRL i ich ofiar, można
nazwać ten zbiór listą agentów - i dostać po
dziesięciu latach Order Orła Białego, nie wiadomo właściwie za
co. Można łazić z faszystowskimi symbolami po ulicach i
kościołach, nosić koszulki z hasłem „śmierć wrogom ojczyzny”,
można bezkarnie wyzywać ludzi inaczej myślących od zdrajców,
gorszego sortu, drugiej kategorii, targowiczan, lewactwa, elementu
animalnego, ladacznic, wrogów Polski i donosicieli – i nie
obawiać się żadnych konsekwencji.
***
Rozpleniły
się u nas słowa wzywające do przemocy, pachnące krwią. I trzeba
z całą mocą podkreślić, że rozpleniły się przede wszystkim
przy bierności lub wręcz poparciu władzy. Opozycja bowiem, w
przeciwieństwie do obozu rządzącego, nie wzywa do „wieszania
Kaczora”, nie nazywa posłów PiS bandytami ani wrogami
Polski, nie krzyczy o Polsce dla Polaków i nie bije na ulicach
ludzi ubranych w „patriotyczne” koszulki. KOD, choć ma swoje
wady i popełnia błędy, jest organizacją wyrzekającą się
nienawiści i przemocy. Internetowy i uliczny hejt antyrządowy
oczywiście istnieje, ale nie przyłączają się do niego politycy i
dziennikarze, nie wyobrażam sobie, aby na łamach „Wyborczej”
czy „Polityki” ktokolwiek popierał osoby publicznie wyrażające
żal, że prezydent przeżył wypadek samochodowy. Wyskok posła
Niesiołowskiego z podpalaniem Nowogrodzkiej był przypadkiem
jednorazowym, a sam poseł prezentuje się dziś dużo łagodniej niż
w poprzedniej kadencji. Nie zdarzyło mi się w prasie opozycyjnej
czytać gróźb pod adresem posłów PiS-u, nie wyobrażam
sobie red. Żakowskiego czy red. Lisa nazywających Prezesa czy
marszałka Sejmu „glistami ludzkimi”.
W
prasie prorządowej zaś, jak też i w oficjalnych wypowiedziach
przedstawicieli Dobrej Zmiany, obraża się i poniża druga stronę
wręcz nałogowo. Nie słyszałem, aby ktokolwiek te wypowiedzi
potępiał. Przywódcy obozu rządzącego, jego posłowie,
sprzyjający mu dziennikarze i komentujący ich teksty zwykli
zwolennicy nowej władzy stanowią jeden zgodny i wzajemne się
napędzający chór hejterów.
Żyjemy
w kraju de facto ogarniętym rewolucją, częściowo odgórną,
prezesowsko-rządowo-prezydencką, częściowo oddolną, będącą
reakcją sporej części społeczeństwa na błędy poprzedniej ekipy
i systemowe niedostatki polskiego modelu demokracji i kapitalizmu.
Rewolucja zawsze przynosi chaos i tendencje do przemocy, przyniosła
je nawet pokojowa rewolucja roku 1989, która – wbrew
powszechnej opinii – nie była w Polsce ani w stu procentach
pokojowa, ani nawet w stu procentach bezkrwawa, istniały one również
w latach „karnawału Solidarności”. Tendencje takie władze mogą
podsycać lub łagodzić, w zależności od tego, na ile kierują się
odpowiedzialnością za państwo, a na ile własnymi interesami. W
1989 roku zwycięzcy rewolucji, wykazując się rzadko u nas
spotykaną polityczną odpowiedzialnością, zrobili wszystko, aby
nie doszło do wybuchu społecznej furii po żadnej ze stron
wieloletniego konfliktu. W roku 2016 zwycięzcy robią wszystko, aby
atmosferę w kraju rozgrzać do czerwoności, gdyż chaos i groźba
wybuchu przemocy wywołują u wielu zwykłych ludzi tęsknotę do
silnej władzy.
W
takich warunkach pojawienie się ludzi, którzy uznali, że od
słów należy przejść do czynów, było tylko kwestią
czasu. Słowa powtarzane bez przerwy wdrukowują się w ludzkie
mózgi, człowiek słyszący zewsząd nawoływania do przemocy
zaczyna w pewnym momencie odczuwać mniejszą lub większą chęć
jej użycia wobec przeciwnika – nawet jeśli to przeciwnik jest
źródłem mowy nienawiści. Najszybciej radykalizują się ci,
którzy i w normalnych czasach są zwolennikami politycznych
skrajności, i prędzej czy później to ktoś z nich pierwszy
pokłada bombę, tłucze kogoś kijem, używa broni palnej lub
podpala jakiś budynek. Jest więc bardzo prawdopodobne, że istotnie
we Wrocławiu mieliśmy do czynienia z korwinistą, a w stolicy z
anarchistami. W obu przypadkach z ludźmi, którzy uznali, że
ich wola jest ponad prawem i wszelkimi zasadami pokojowego współżycia
***
Władza
– choć pozornie może na przypadkach udaremnionych zamachów
zyskać – w rzeczywistości ma problem. Kaczystom zapewne wydawało
się, że po uruchomieniu różnych rewolucyjnych procesów
będą je w stanie w stu procentach kontrolować. Tymczasem
uruchomili coś, co żyje własnym życiem, bujnie się rozrasta i
wydaje z siebie bardzo trujące owoce. Przekonaliśmy się właśnie,
że trucizna ta zagraża zarówno zwykłym obywatelom, jak i
funkcjonariuszom państwowym.
Jeśli
obóz rządzący nadal będzie podsycał w Polsce konflikt,
jeśli nadal będzie podtrzymywał atmosferę, w której
jednostki niezrównoważone mogą poczuć się upoważnione do
użycia przemocy, jeśli przypadków takich jak w ostatnich
dniach będzie więcej, prędzej czy później komuś uda się
w końcu kogoś zabić. I bez względu na to, do którego obozu
należeć będzie ofiara, odpowiedzialność za tragedię spadnie nie
tylko na tego, kto strzeli lub podłoży bombę.
Spadnie
ona również na tych, którzy z mównic, sprzed
kamer i zza redakcyjnych biurek dzień w dzień uczą nas wszystkich pogardy i
nienawiści wobec drugiego człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz