Ostatni
weekend wakacji. Weekend pogrzebu Inki i Zagończyka. Biało-czerwone
flagi na trumnach, zielone sztandary ONR w kondukcie. Kibolskie ryki
i przepędzanie grupki opozycjonistów z KOD-u, którzy
próbowali zaświadczyć, że Żołnierze Wyklęci nie są
własnością tylko jednej opcji politycznej. Pan Prezydent
pokrzykujący z trybuny o bohaterach i zdrajcach. I Pierścinie Inki,
przyznawane przez kapitułę pod przewodnictwem biskupa Sławoja
Leszka Głodzia, pierścienie z wyrytym w kruszcu napisem „Tak
trzeba”. Pierścienie, które na początek dostali prezydent,
premier i szef „Solidarności”.
Nie
wiem, czy Inka byłaby zadowolona z takiego wyboru, i nie wydaje mi
się, żeby biskup Głódź i jego współpracownicy z
kapituły przesadnie się nad tym zastanawiali. Nagroda przyznawana
jest za „krzewienie patriotyzmu i pamięci o Żołnierzach
Wyklętych”. Nie wiem, jak to wygląda u przewodniczącego „S”
ale obojgu głównym reprezentantom Prezesa we władzach
wykonawczych Rzeczpospolitej trudno odmówić zainteresowania
patriotyzmem (fakt, że dość wąsko rozumianym) i pamięcią
Wyklętych. Krzewią oni przecież ten patriotyzm i tę pamięć z
takim zacięciem, że nie starcza im czasu na tak przyziemne sprawy,
jak zarządzanie państwem.
Pani
premier na przykład dopiero teraz się zorientowała, że w kasie
publicznej zaczyna brakować pieniędzy na program 500+, bo ktoś źle
policzył albo przewidywane wydatki, albo wpływy, albo jedno i
drugie. Nikomu najwyraźniej nie przyszło do głowy sprawdzić tych
wyliczeń przed ostatecznym zatwierdzeniem programu, a może komuś
przyszło, ale w gorącej atmosferze kampanii wyborczej i
instalowania nowego porządku wolał się nie wychylać.
Żeby
było jeszcze ciekawiej, Dobra Zmiana dała sobie ostatnio wykraść
z ewidencji dane osobowe połowy dorosłych obywateli Najjaśniejszej.
Kaczyści śmiali się kiedyś z rządu Tuska, który dał się
podejść kilku kelnerom, teraz sami pozwolili złamać
zabezpieczenia najlepiej podobno chronionej państwowej bazy danych
grupce komorników. Co prawda słyszymy dziś zapewnienia, że
dane w ostatniej chwili uratowano przed ostatecznym wyciekiem, ale i
tak niepokój pozostał.
Pogrzeb
spadł więc Dobrej Zmianie jak z nieba, tak samo jak pojawienie się
na nim Mateusza Kijowskiego i Lecha Wałęsy. Ten pierwszy został
przepędzony przez starszych i młodszych „patriotów” ku
uciesze prawicowego internetu, ten drugi przyszedł ubrany jak na
działkę i ostentacyjnie opuścił gdańską katedrę na początku
przemówienia Andrzeja Dudy. Wszystko to całkowicie przykryło
medialnie i sprawę 500+, i aferę masowym z wyciekiem danych
osobowych.
Jednak
sens tego, co działo się w niedziele w Gdańsku jest znacznie
głębszy, niż tylko doraźny efekt propagandowy. Tym pogrzebem,
tymi pierścieniami i, jak to określili prawicowi internauci,
„pogonieniem kodziarstwa” po raz kolejny coś nam powiedziano.
***
Pochówek
dwojga Wyklętych został zorganizowany chyba z jeszcze większą
pompą, niż niedawny pogrzeb majora Łupaszki, i nie jest to
przypadek. Inka jest obecnej władzy potrzebna bardziej niż
którykolwiek inny Żołnierz Wyklęty, a nadaniem sobie
odznaczeń jej imienia władza ta najwyraźniej próbuje coś
nam przekazać.
Inka
jest Prezesowi potrzebna, ponieważ ze stawianiem innych Wyklętych
za wzór dla współczesnych Polaków niemal w
każdym przypadku może on mieć mniejsze lub większe problemy. Bo
przecież całe to wredne, zdradzieckie, oszalałe lewactwo nie śpi,
tylko łazi po bibliotekach, archiwach i internecie, i złośliwie
niucha. A jak coś wyniucha, to szczeka. Temu wyciągnie jakąś
spaloną i wyciętą w pień białoruską wioskę, komuś innemu
przypomni jakichś zamordowanych Żydów, fanom Brygady
Świętokrzyskiej wypomni kolaborację tej formacji z Niemcami, a
wszystko to oczywiście nie po to, żeby odkrywać jakieś rzekome
białe plamy historii, ale po to, żeby oczerniać i opluwać
patriotów. Lewactwo po prostu już tak ma, że jak akurat nie
jeździ na rowerach i nie żre jarmużu, to nic innego nie robi,
tylko cały czas oczernia i opluwa. I gdyby Najwyższy szczęśliwie
nie zesłał nam w ostatniej chwili Dobrej Zmiany, już dawno
wszystko dookoła byłoby czarne jak sadza i mokre od plwociny.
Do
Inki jednak owi straszni cykliści i weganie się nie przyczepią, bo
nie mają do czego. Inka nie zabijała Białorusinów, Niemca
na swojej drodze nie spotkała ani jednego, a wziętych do niewoli
komunistycznych zdrajców narodu nie tylko nie mordowała, ale
nawet opatrywała im rany. Inka jest czysta jak łza, a do tego miała
zaledwie siedemnaście lat, doskonale nadaje się więc na wzór
dla nowej, patriotycznej młodzieży polskiej. Inką można się
posługiwać w propagandzie i polityce historycznej bez żadnego
ryzyka, ba, lewactwo i gorszy sort też ją na swój sposób
do pewnego stopnia doceniają.
Nawet
tej władzy trudno byłoby pisać na bilbordach „bądź jak
Bury-Rajs”, czy „bądź jak Ogień-Kuraś” ale hasło „bądź
jak Inka-Siedzikówna” takich kontrowersji by nie budziło.
Naród wychowany w kulcie Małego Powstańca nie zastanawia się
przecież w swojej masie, czy aby na pewno siedemnastolatka powinna
iść do skazanej na klęskę partyzantki. Naród, zgodnie z
polskim paradygmatem kulturowym, docenia jej poświęcenie dla
Sprawy. A poza tym tej młodej, ładnej, pełnej życia dziewczyny po
prostu mu szkoda.
Nie
wiem tylko, jak ów kult Inki – tej sanitariuszki, która
nawet wrogom bandażowała głowy i wyjmowała kule – mogą obecni
władcy kraju łączyć z właściwą sobie nienawiścią wobec
wszystkich tych, którzy nie wyrażają entuzjazmu dla Dobrej
Zmiany, i których kaczyzm usilnie stara się powiązać ze
stalinowskimi komunistami. Dobitnie wybrzmiało to w przemówieniu
prezydenta Dudy. Pan Prezydent stwierdził, że są w Polsce jacyś
„oni”, którzy jakoby walczą z pamięcią Żołnierzy
Wyklętych. Płynnie przy tym powiązał owych „onych” ze
zbrodniarzami, którzy antykomunistycznych partyzantów
mordowali, po czym rzekł: „jest coś takiego, jak chluba bohatera,
która spływa na pokolenia, ale jest też piętno zdrajcy, i
ono też jest bardzo trwałe”. I uśmiechnął się w sposób,
który mroził krew w żyłach. Była w tym uśmiechu jakaś
przerażająca mieszanka pychy i pogardy.
Ludzie
myślący kategoriami w miarę racjonalnymi mogą się na takie
dictum albo roześmiać, albo przerazić, trudno byłoby im się zaś
z myśleniem formalnej głowy państwa zgodzić. Problem w tym, że
słowa najwyższego przedstawiciela Prezesa w Pałacu Prezydenckim
oddają znakomicie sposób myślenia obecnej władzy o
Polakach. Dla kaczystów Polska nie jest przecież areną
normalnego w demokracji (a podobno nadal mamy demokrację!) konfliktu
politycznego, ale terenem walki absolutnego dobra z absolutnym złem,
sporu pomiędzy wspomnianymi dziećmi bohaterów namaszczonymi
ich chlubą i dziećmi zdrajców z wypalonym piętnem. Boju
ostatniego pomiędzy tymi od Boga, Honoru i Ojczyzny z tymi od
szatana komunizmu i demoliberalnego zepsucia. Wojny prawdziwych
dzieci Najjaśniejszej i „komunistycznych bękartów”. A
skoro to nie Kaczyński walczy z Petru, Schetyną i Kijowskim, ale
Niebo z Piekłem, zwolennikom Nieba na żadne kompromisy iść nie
wolno. Ze zdrajcami się nie rozmawia, zdrajcom nie daje się równych
praw, zdrajców się wyklucza, nawet jeśli próbują
uczcić bohaterów, bo tak naprawdę ich nie czczą, a jedynie
urządzają szatańskie, lewackie prowokacje. Dlatego należało
Kijowskiego przepędzić z pogrzebu Inki i Zagończyka.
„Czas
zdrajców się skończył” – podsumowała to wydarzenie
Marzena Nykiel, redaktor naczelna portalu wPolityce, kobieta o
czarującym, dziewczęcym uśmiechu kryjącym jadowite zęby
doświadczonej propagandzistki. A stugębny, anonimowy, internetowy
głos Suwerena dodawał w różnych miejscach Sieci: „niech
się cieszą, że ich nie ukamienowano”. I podobne frazy, przepojone
chrześcijańską miłością bliźniego.
I to
nam właśnie powiedziano tym pogrzebem i jego okolicznościami.
***
„Powiedzcie
mojej babci, że zachowałam się jak trzeba” – pisała
Inka-Siedzikówna w ostatnim grypsie z komunistycznego
więzienia. To stąd wziął się napis „Tak trzeba” umieszczony
na pamiątkowych Pierścieniach Inki, których podobno ma
zostać przyznanych tylko pięćdziesiąt. Trójkę pierwszych
posiadaczy tych odznaczeń nazwano już nawet w mediach „Drużyną
Pierścienia”, przy czym, co ciekawe, określenia tego używają
środki masowego przekazu nie tylko opozycyjne, ale również
niektóre prorządowe.
Na
Twitterze niektórzy internauci zareagowali wzmożoną dawka
ironii. „Nie przyjął ślubowania od trzech legalnych sędziów
TK. Dostał pierścień z napisem „tak trzeba”” – napisał
bloger Piotr Maciej B.C.
Rzecz
cała w tym, że te pierścienie są pewnego rodzaju symbolem
podejścia Dobrej Zmiany do wszystkiego, co już nawyprawiała i
jeszcze będzie wyprawiać. Dobra Zmiana mówi do nas tymi
pierścieniami, że nie mamy co liczyć na zmianę sposobu
przeprowadzania pisowskiej rewolucji.
„Nie
zmienimy się – mówią tymi pierścieniami swoim oponentom i
całemu społeczeństwu ludzie Prezesa. – Nie zmienimy swojego
postępowania, bo choć codziennie słyszymy, jak piszczycie w swoich
mysich dziurach, że się wam ono nie podoba, my wiemy że robimy to,
co robimy, bo… tak trzeba! Może wam się nie podobać założenie
knebla Trybunałowi, może was zniesmaczać przeczołgiwanie opozycji
sejmowej przez naszych marszałków, możecie być zdruzgotani
naszym skokiem na urzędy, media i formalnie apolityczne instytucje,
ale my i tak będziemy robić swoje, bo tak trzeba. Skoro nie da się
szybko w ramach dotychczasowego systemu stworzyć Polski takiej, jaką
być powinna, będziemy te ramy naginać, przesuwać i zwyczajnie
łamać – bo tak trzeba. Bo to my wiemy, jak powinna wyglądać
Polska, a nie wy, zgrajo komunistów i złodziei. To my służymy
Bogu, Prawdzie i Ojczyźnie, i dlatego będziemy robić to, co
robimy, bo jeśli się działa w imię wyższych celów i
racji, w imię dobra Narodu, a my i tylko my właśnie tak działamy
– to tak trzeba!”
Nie
przypadkiem właśnie Wyklętych wzięła sobie na sztandary Dobra
Zmiana. Tło powstania i działalności powojennej partyzantki
doskonale koresponduje z tym, co się dzieje obecnie z PiS-em i wokół
PiS-u. Tak jak Wyklęci, tak i Prawo i Sprawiedliwość czuje się w
obowiązku łamać zasady i prawa, uznawane przez tę partię za
narzucone i sprzeciwiające się interesom narodu. PiS nadaje sobie
prawo ignorowania wszystkich elementów istniejącego porządku,
skazujących go na zawieranie kompromisów z tymi, których
uznaje za zewnętrznych i wewnętrznych nieprzyjaciół Polski.
Leśne
oddziały złamały zarówno rozkaz rządu londyńskiego o
zaprzestaniu walki zbrojnej w kraju, jak i podobne rozporządzenia
rządu komunistycznego. Ekipa Prezesa łamie zarówno
najważniejsze krajowe regulacje prawne, jak i postanowienia i
zalecenia organizacji międzynarodowych, do których
Rzeczpospolita dobrowolnie przystąpiła. Podobnie jak Wyklęci,
kaczyści decydują się pogwałcić prawa pisane w imię wartości
uważanych przez nich za nie podlegające dyskusji – i w tym sensie
czują się czynnymi spadkobiercami tamtej tradycji. We własnych
oczach są jak Inka – są w stu procentach przekonani, że
zachowują się jak trzeba, a każda inna forma działania byłaby
zdradą ideałów i zdradą ojczyzny.
I
dlatego świecą nam prosto w oczy złotymi literami mówiącymi:
„tak trzeba”.
***
Jest
wreszcie rzecz trzecia, bezpośrednio związana z „wypędzeniem
kodziarstwa spod świątyni”. To nie bezpośredni zwolennicy partii
Prezesa próbowali zrobić krzywdę Mateuszowi Kijowskiemu.
„Inni szatani byli tu czynni”. Nie należy jednak zapominać, że
nie mogliby być czynni, gdyby Prezes im na to nie pozwolił.
Po
raz kolejny ujrzeliśmy w oficjalnym, państwowym kondukcie
pogrzebowym sztandary ruchów faszyzujących w rodzaju Obozu
Narodowo-Radykalnego, i sztandary te znowu nie przeszkadzały ani
Panu Prezydentowi, ani członkom rządu, ani żadnemu z obecnych na
miejscu katolickich duchownych. Ot, taką mamy nową świecką (i
kościelną) tradycję: prochom bohaterów narodu bezlitośnie
tępionego niegdyś przez faszystów oddają hołd
neofaszystowskie bojówki. Łysi chłopcy z zielonymi flagami z
falangą byli doskonale widoczni w relacjach telewizyjnych i na
zdjęciach udostępnianych w internecie przez najważniejsze
instytucje państwowe z Kancelarią Prezydenta włącznie! Oprócz
młodzieńców narodowo-radykalnych byli w Gdańsku obecni
młodzieńcy wszechpolscy. Ich obecność także nikomu nie wadziła,
mam zresztą wrażenie, że gdyby doszły jeszcze widoczne delegacje
Ruchu Narodowego oraz grup Kowalskiego i Brauna, także byłyby
przyjęte z otwartymi ramionami.
Na
pierwszy rzut oka stosunek Dobrej Zmiany do ruchów
totalitarnych jest bez sensu. Ta sama władza, która z ogromną
powagą podchodzi do spraw walki z prawie nieistniejącym w
dzisiejszej Polsce komunizmem, która komunizmu boi się do
tego stopnia, że pozwala „młodzieży patriotycznej” bezcześcić
groby jego dawnych funkcjonariuszy i ustawą specjalną walczy z
ciekawostkami w rodzaju ulicy Dwudziestolecia Państwa Ludowego w
Ćmielowie (jest taka, osobiście po niej chodziłem!), nie widzi
jednocześnie absolutnie nic złego w niemal oficjalnym sojuszu z
pogrobowcami drugiego totalitaryzmu – i to tego, który
akurat w Polsce zabił kilkakrotnie więcej osób niż
komunizm! Ale – jak to zwykle bywa u Dobrej Zmiany – pozorny
bezsens jest objawem politycznej kalkulacji. W tym przypadku
kalkulacji niemoralnej i – szczególnie w polskich warunkach
historycznych i politycznych – po prostu obrzydliwej.
Na
pogrzebie Inki i Zagończyka nikt na szczęście nie wykonywał
„gestu zamawiania piwa”, wiadomo jednak, że w ostatnich latach
tzw. hajlowanie zdarzało się niektórym przedstawicielom
zdrowych sił narodu nawet przed Grobem Nieznanego Żołnierza i
podczas czczenia Godziny W. Nie wierzę, że Pan Prezes i Pan
Prezydent tego nie wiedzą, a jeśli oni nie wiedzą, to na pewno
świadomość tych wydarzeń mają ich lepiej zorientowani w
rzeczywistości współpracownicy. Nie wydaje mi się także
możliwe, żeby o podobnych ekscesach (a także o treści programów
organizacji neoendeckich i neofaszystowskich) nie wiedzieli
przynajmniej niektórzy wysoko postawieni duchowni katoliccy.
Jednak przewodniczący nabożeństwu biskup Głódź ani się
nie zająknął nad niestosownością obecności flag z falangą w
kościele.
Wiele
się za to następnego dnia mówiło i pisało o niestosowności
obecności przed kościołem flag Komitetu Obrony Demokracji. O
Mateuszu Kijowskim jako bezczelnym prowokatorze i zdrajcy ojczyzny,
który, jak napisał red. Jerzy Jachowicz, „wdzierał się ze
swoimi brudnymi kopytami w sferę narodowego sacrum”. O tym, że
KOD i opozycja nie mają prawa przychodzić na „nasze pogrzeby”,
bo „my” – w domyśle: prawdziwi Polacy – mamy własnych
bohaterów, a „oni” – w domyśle: komuniści i złodzieje
– własnych. Internauci popierający obecny rząd chwalili
wszechpolaków i oenerowców, którzy zastraszyli i
zmusili do ucieczki działaczy KOD-u, za „patriotyczną postawę”.
Najbardziej
haniebnie zachowała się jednak w całej sprawie policja. Otóż
nie podjęła ona żadnej próby uspokojenia agresywnych
prawicowych młodzieńców, ani tym bardziej umożliwienia
delegacji Komitetu wzięcia udziału w uroczystościach.
Funkcjonariusze ograniczyli się do… prośby o opuszczenie terenu i
trzeba przyznać - umożliwili pp. Kijowskiemu, Szumeldzie i innym w
miarę bezpieczne opuszczenie zgromadzenia. Służba, której
obowiązkiem jest ochrona osób będących obiektem agresji,
wzięła stronę agresorów, funkcjonariusze Rzeczypospolitej
do spółki z przedstawicielami skrajnej prawicy dokonali
fizycznego podziału Polaków na tych, którym wolno brać
udział w pogrzebie bohaterów narodowych, i tych, którym
tego robić nie wolno. A także na tych, którym wolno robić
burdy na pogrzebach, i tych, których wolno na pogrzebach bić
i zastraszać.
Do
konkretnych funkcjonariuszy trudno mieć pretensje, robili zapewne,
co im kazano, a sami nikogo nie bili i nie byli agresywni. Działali
z polecenia i w imieniu władz, które tym działaniem po raz
kolejny coś nam powiedziały.
Po
pierwsze: powiedziały, że w państwie Prezesa o tym, komu wolno
chodzić na pogrzeby państwowe, decydują neofaszyści. Ich decyzję
być może jest w stanie zmienić sam Prezes, ale i to nie jest
pewne, bo się jeszcze nie zdarzyło.
Po
drugie: dały do zrozumienia, że w państwie Dobrej Zmiany
jakiejkolwiek ochronie policyjnej przed agresywnymi przeciwnikami
politycznymi podlegać mogą jedynie zwolennicy Dobrej Zmiany.
Przeciwnicy Dobrej Zmiany takiej ochronie podlegają jedynie wtedy,
gdy opuszczą miejsce, w którym się znajdują, choćby nawet
znajdowali się w nim legalnie i nie popełniali żadnego czynu
zabronionego.
Po
trzecie: de facto przyznały, że działaczy neofaszystowskich uznają
za patriotów, a ich obecność podczas uroczystości
państwowych za pożądaną, działaczy demokratycznych zaś – za
osoby niegodne w nowej Polsce miana patriotów i podczas
oficjalnych uroczystości absolutnie niepożądane.
W
ten sposób dano nam do zrozumienia, że istnienie obywateli
równych i równiejszych stało się w Polsce
kaczystowskiej faktem.
***
Najwyższe
władze polskie zamieniły pogrzeb bohaterów narodowych w
uroczystość tylko dla swoich zwolenników. Przemówienie
prezydenta Dudy, pierścienie na palcach najważniejszych ludzi
Prezesa, oddanie na wyłączność „młodzieży patriotycznej”
decyzji o tym, komu wolno uczcić dwoje Wyklętych – wszystko to
budzi smutek, lęk i niesmak.
Obóz
rządzący i jego „narodowi” sojusznicy idący w kondukcie za
trumnami bohaterów zbrojnego podziemia, pokazali wyraźnie, że
to ich uroczystość, ich bohaterowie i ich Polska – i że według
nich właśnie tak trzeba
I
tylko Inki szkoda…
”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz