piątek, 3 lutego 2017

Chuligański trud

Media elektroniczne obiegły na początku stycznia zdjęcia z imprezy kibolskiej, którą dla niepoznaki nazwano, uwaga, IX Patriotyczną Pielgrzymką Kibiców na Jasną Górę. Pątnicy, z szalikami klubów piłkarskich (a może należałoby mówić: „przy szalikach”, tak jak „przy szablach”, wszak to element uniformu i coś w rodzaju osobistego sztandaru, którego utrata jest plamą na honorze, a nie zwyczajna część garderoby chroniąca przed zimnem), przyjechali z różnych stron kraju, aby zaprezentować swoją wiarę chrześcijańską, co czynili pod bardzo chrześcijańskimi hasłami w rodzaju zawołania „śmierć wrogom ojczyzny”. Największe wzięcie wśród reporterów portali internetowych miały chyba obrazki z Jasną Górą pięknie podświetloną racami, wyglądało to bowiem dość groźnie, a jednocześnie, nie da się ukryć, efektownie. Co by złego nie mówić o racach, mocno one ubarwiają każde widowisko, nie tylko sportowe.
Nieco mniejsze zainteresowanie wzbudziło zdjęcie pleców pewnego dżentelmena, który we Mszy Świętej nabożnie uczestniczył, mając na sobie czarny polar z napisem, uwaga: „cały nasz chuligański trud Tobie, ukochana Ojczyzno”. Tak, tak – chuliganić też można patriotycznie! Nawet jeśli podczas tego chuliganienia jeden chuligan-patriota musi wybić zęby innemu chuliganowi-patriocie. Zadeklarowani patrioci tej samej ojczyzny lejący się do upadłego po pyskach (a czasami rżnący się maczetami na śmierć), a jednocześnie uważający się nawzajem za członków awangardy patriotyzmu? Logika ludzi normalnych potraktowana czymś takim leży i kwiczy, ale „środowiska kibicowskie” najwyraźniej hołdują jakiejś innej logice. Z pewnością wyższej, bo w stu procentach patriotycznej.

***

Hasło o „chuligańskim trudzie” powstało zapewne jako parodia komunistycznych sloganów typu „cały nasz robotniczy (rolniczy, górniczy itp.) trud Tobie, ludowa Ojczyzno” czy wymyślonego bodajże za Gierka, bardziej ogólnonarodowego hasła „nasze serca, myśli i czyny Tobie, socjalistyczna Ojczyzno”. Nie jestem jednak przekonany, czy ludzie noszący je dzisiaj na ubraniach o tym wiedzą, i czy przynajmniej niektórzy z nich nie traktują go zupełnie poważnie, faktycznie uważając mordobicie pod stadionem, leśne ustawki i demolowanie pociągów (bo chyba na tym, a nie na kibicowaniu, polega chuligaństwo?) za czyny patriotyczne. Wszak – jak niekiedy można usłyszeć – kibole zaprawiają się w ten sposób do ewentualnej obrony kraju przed wrogiem. W środowiskach prawicowych modna jest teza, jakoby to właśnie bywalcy różnych „Kotłów” i „Żylet” byli tymi, którzy w razie czego pierwsi ruszą na wojnę. Z takiego właśnie przekonania wynika niemal bałwochwalczy stosunek Dobrej Zmiany do tej grupy społecznej i ciche przyzwolenie na przeróżne chuligańskie ekscesy, z ustawkami na drogach publicznych i obijaniem twarzy obcokrajowcom włącznie.
Jednak przyczyna, dla której obecny obóz rządzący lubi młodzież odpalającą race na stadionach i na Jasnej Górze, jest głębsza niż tylko wsparcie, jakiego od dawna udzielają szalikowcy polskiej prawicy. Trudno bowiem uciec od myśli, że słowa „cały nasz chuligański trud Tobie, ukochana Ojczyzno” powinna sobie obecna władza wypisać na niebieskiej ściance, pod którą prezentują się pani premier i ministrowie, wyhaftować wokół orła na chorągwi prezydenckiej, a nawet wykuć na fasadzie biurowca przy Nowogrodzkiej i zawiesić na furtce pewnej żoliborskiej willi. Hasło to jest bowiem kwintesencją sposobu działania Dobrej Zmiany.
Ludzie Jarosława Kaczyńskiego zachowują się bowiem od czasu wygranych wyborów dokładnie tak, jak zachowują się na co dzień chuligani-pielgrzymi, chuliganiący w imię ukochanej Ojczyzny, a raz na rok ofiarujący owoce swojego chuligańskiego trudu Najświętszej Panience. Rewolucjoniści z Nowogrodzkiej przyszli oto ławą do warszawskich pałaców władzy, wzięli ze sobą co kto tam miał pod ręką, pogonili każdego, kto im się nie spodobał, zabrali i schowali flagi, których nie lubią, i zaczęli mniej lub bardziej skutecznie demolować wszystko, co się nawinęło pod rękę: sąd konstytucyjny, obyczaje i procedury parlamentarne, media publiczne, politykę zagraniczną, parki narodowe, przedsiębiorstwa z udziałem państwowym, stadniny… I demolują tak do dzisiaj, w przerwach klęczą zaś u stóp „Tej, która dana jest ku obronie Narodu Polskiego” i wmawiają nam i Jej, że wszystko, co robią, robią tylko i wyłącznie dla dobra Polski.

I tak, jak kibole tłumaczą swoje ekscesy tym, że skoro inni kibole robią to samo, to oni nie mogą być gorsi, tak nasi rządzący na wszelkie uwagi krytyczne odpowiadają, że przecież Platforma robiła to samo. „Ci z sąsiedniej wsi zaczęli, myśmy skończyli”, jak śpiewał dwie dekady temu Kazik Staszewski.
Zawłaszczanie Trybunału? Ależ to Platforma zaczęła!
Misiewicze? Platforma też wpychała swoich, gdzie się dało.
Wyrzucanie hurtem dziennikarzy mediów publicznych? Przecież tamci naszych też wyrzucali!
Wojna marszałka Kuchcińskiego z opozycją? Wicemarszałek Niesiołowski też wojował, a nawet groził posłowi opozycji, że skończy jak - już wtedy martwy – Lepper.
Policja w Sejmie i na ulicach? No to co, teraz tylko stoi, a za Platformy biła. Premier i prezydent jako szmacianki w rękach Prezesa? Oj tam, A Komorowski i Kopacz to akurat byli samodzielni!
I tak dalej, i tak dalej. Gdyby polegać tylko na tym, co mówią politycy PiS-u, Dobra Zmiana w zasadzie nie jest żadna zmianą, bo obecne rządy niczym się od platformerskich nie różnią, poza oczywistą oczywistością, że Dobra Zmiana z definicji ma rację, a Platforma jej z definicji nie miała. Co gorsza, narację tę bezrefleksyjnie przyjmują wyborcy rządzącej prawicy i nie tylko oni. Zadziwiające, jak wielu ludzi, nieraz wykształconych i przynajmniej na pierwszy rzut oka inteligentnych, nie widzi różnicy pomiędzy grzechami władzy poprzedniej, a tym, co wyprawia władza obecna. Całe rzesze ludzi nie odróżniają drużyny, która grała z opozycją i obywatelami w piłkę nożną, nawet jeśli często przy tym faulowała, od zespołu, który podczas meczu piłkarskiego gremialnie założył rękawice i zaczął nagle, bez ostrzeżenia, uprawiać na boisku futbolowym boks.
Ba, nawet kibole Legii, ofiary niesławnej „akcji Widelec”, nie widzą różnicy między postępowaniem grupy funkcjonariuszy państwowych bezprawnie wymuszających biciem zeznania od zatrzymanych osób, a postępowaniem ministra Ziobry, który przeforsował w parlamencie ustawę o prokuraturze, czyniącą takie metody przynajmniej w niektórych wypadkach zgodnymi z prawem. nie rozumieją, że jeśli po latach upadają przed sądami wysmażone na podstawie tych wytłuczonych z nich zeznań akty oskarżenia, to właśnie dlatego, że nikomu za Tuska nie przyszło do głowy, by taki sposób przesłuchiwania oficjalnie legalizować.
Platforma czasami niezbyt elegancko rozpychała się w ramach istniejącego systemu demokratycznego, niektórzy jej politycy i kierowani przez nich urzędnicy łamali prawo, w niektórych wypadkach dochodziło przy tym nawet do naruszeń praw obywatelskich, jednak podstawy prawno-ustrojowe liberalnej demokracji traktowano jako rzecz nienaruszalną. Ci, którzy w czasach PO nadużywali władzy, ustawiali przetargi i robili inne nieciekawe rzeczy, doskonale wiedzieli, że łamią zasady. PiS tymczasem od samego początku konsekwentnie rozmontowuje podstawy systemu, który konstytucja nakazuje mu chronić, a posłowie, ministrowie i sam Prezes tej partii absolutnie nie mają poczucia łamania jakichkolwiek zasad, ponieważ zasady te uznawali tylko wtedy, gdy były im one potrzebne. A były im one potrzebne jedynie w czasie działalności opozycyjnej i podczas procesu zdobywania władzy. Obecnie zaś podstawową zasadą ustrojową RP uczyniono… brak jakichkolwiek zasad. A gdy zasad brakuje, zasadą staje się słowo Najwyższego Arbitra, w tym wypadku pewnego posła mieszkającego z kotką Fioną w willi na Żoliborzu.

Z tzw. „środowiskiem kibicowskim” łączy obecną władzę jeszcze jedno: jedni i drudzy, gdy ogarnia ich amok świętej walki w obronie honoru i barw, stają się absolutnie niezdolni do zauważenia szkód, jakie ta walka może uczynić osobom i rzeczom postronnym. Gdyby na warszawskim Dworcu Centralnym spotkały się niepilnowane grupy fanatycznych zwolenników miejscowej Legii i Lecha Poznań, zapewne rzuciłyby się one na siebie, wykorzystując do walki wszystko, co byłoby pod ręką: ławki, kosze na śmieci, automaty telefoniczne, tablice informacyjne i wszystkie inne przedmioty na tyle duże i ciężkie, żeby można było nimi komuś przyłożyć lub celnie w kogoś rzucić. Zapewne nie przetrwałyby tej bitwy mocno przeszklone ściany dworca, chuligani zaś biliby się do momentu, w którym jedna z grup nie uciekłaby pokonana z pola walki. Wszystko to oczywiście, a jakże, „za nasze barwy i za to miasto”.
Nikogo z walczących nie obchodziłyby oczywiście straty, jakie poniósłby właściciel dworca, czyli państwowa spółka PKP, prywatni ajenci punktów handlowych czy usługowych umiejscowionych na terenie obiektu, nie liczyłby się też ewentualny uszczerbek na zdrowiu osób postronnych, koszty przywrócenia obiektu do stanu używalności i tym podobne duperele. Wszystkie te sprawy są przecież absolutnie drugorzędne wobec honoru barw klubowych, który nie pozwala nie stanąć do walki z grupą ubraną w inne barwy, szczególnie jeśli dane ekipy mają ze sobą tak zwaną kosę.

Podobny sposób myślenia i działania charakteryzuje Dobrą Zmianę, która w swoim pojęciu broni honoru Polaków, biało-czerwonych barw powstającej z kolan Rzeczypospolitej i słusznych praw gnębionego przez okrutny establishment zdrowego, ludowo-katolickiego trzonu Narodu Polskiego. I jeśli nawet w walce o ten honor, barwy i trzon trzeba będzie porozbijać na kawałki demokratyczne państwo prawne, zadeptać dopiero co kiełkujące społeczeństwo obywatelskie, uniemożliwić ochronę podstawowych praw konstytucyjnych i obywatelskich, zniszczyć i tak w Polsce słabą tkankę kultury prawnej, zatruć powietrze dymem węglowym, powycinać lasy i pozwolić myśliwym polować na co tylko chcą i gdzie tylko chcą, to się to zrobi, bo są to przecież sprawy drugorzędne wobec Sprawy.
Nic to, że obsadzenie państwowych firm i instytucji niekompetentnymi „misiewiczami” może skończyć się milionowymi stratami, że masowe dymisje oficerów osłabiają zdolność obronną państwa, że straty w środowisku naturalnym spowodowane likwidacją przepisów proekologicznych mogą być nieodwracalne, że wreszcie władza, która bezczelnie łamie prawo, i która nie potrafi komunikować się ze społeczeństwem bez ciągłego samoośmieszania się, nie tylko nie zbuduje nigdy własnego autorytetu, ale zniszczy dopiero co częściowo odbudowany autorytet państwa polskiego. Tak jak w peerelu, ludzie będą się jednocześnie państwa bać i z niego śmiać, nie będą go natomiast za grosz szanować. Potrzeba będzie wielu lat, milionów złotych i tysięcy godzin ludzkiej pracy, aby po zniknięciu kaczyzmu naprawić szkody moralne i materialne, a instytucjom niepodległej Polski przywrócić szacunek ze strony jej własnych obywateli.

***

Wszystkie te koszty jednak ani polityków, ani wyborców Prawa i Sprawiedliwości nie interesują, tak jak chuliganów nie interesują koszty przywracania porządku po ich wystąpieniach w obronie barw klubowych. Bo tak jak dla piłkarskiego fanatyka cały świat jest po prostu mniej lub bardziej wygodnym polem bitwy o honor klubowego sztandaru, tak dla fanatyka Dobrej Zmiany cały świat istnieje tylko po to, żeby miał on gdzie walczyć w obronie polskiej tradycji i chrześcijańskiej cywilizacji.
Kibole w imię udowodnienia swojej wyższości potrafią niekiedy zdemolować stadion swojego klubu, kaczyści w imię przeforsowania swoich racji są w stanie zdemolować własne państwo. Jedni i drudzy oburzają się na krytykę, zarzucając przeciwnikom swojego sposobu postępowania w najlepszym razie ignorancję, w najgorszym – działanie celowe i inspirowane przez wrogów. Jedni i drudzy odmieniają przez wszystkie przypadki słowa „honor” i „zasady”, choć ich działania często nie mają nic wspólnego ani z honorem, ani z zasadami. I zarówno jedni, jak i drudzy uważają, że – jak głosi popularne kibolskie hasło - tylko Bóg ma prawo ich sądzić, sądy bowiem są złe, skorumpowane i zaprzedane establishmentowi.
Nie ma się więc co łudzić i oczekiwać, że Dobra Zmiana się zatrzyma. Dostaliśmy się w ręce ludzi, którzy są mentalnymi braćmi „środowiska kibicowskiego”, ludzi, którzy w imię dziwacznie pojętego honoru, patriotyzmu i zasad moralnych są w stanie bez zmrużenia oka niszczyć budowane przez lata normy i instytucje, łamać przepisy, cynicznie kłamać i krzywdzić innych. I którzy – podobnie jak ich sojusznicy w dresach i szalikach – nie widzą w swoim postępowaniu absolutnie nic złego.

Z jednej strony mamy więc politycznych chuliganów, z drugiej - zdemobilizowaną, ośmieszoną, skłócona wewnętrznie i niewiarygodną w oczach wielu obywateli opozycję. PO i Nowoczesna nie potrafiły nawet konsekwentnie doprowadzić do końca swojego sejmowego protestu, choć były już bardzo blisko do sprowokowania marszałka Kuchcińskiego do użycia siły, co dla Dobrej Zmiany byłoby dużą strata wizerunkową, a całemu procesowi politycznemu mogłoby nadać zupełnie inna dynamikę. Niestety, szansa została zmarnowana. Co więcej, składając płomienne deklaracje walki do końca, by zaraz potem wywiesić białą flagę i dobrowolnie wyjść z okupowanej sali posiedzeń, obie partie nie tylko ośmieszyły się w oczach zwolenników PiS-u, ale także zawiodły wielu ludzi we własnych szeregach
O Komitecie Obrony Demokracji wstyd nawet pisać. Organizacja ta nie tylko nie potrafiła uniknąć wpadki z fakturami Mateusza Kijowskiego, ale też kompletnie nie potrafiła sobie z tą sprawą poradzić, ani politycznie, ani wizerunkowo. Propaganda Jacka Kurskiego dostała zaś kolejną porcję pożywki, z której oczywiście skwapliwie skorzystała.
Gdy przeciwko zdeterminowanym ludziom Prezesa występuje taka opozycja, trudno nie przyznać racji Panu Prezydentowi, który zapowiedział ostatnio w Żaganiu, że „nic, żadne demonstracje, żaden jazgot, nie powstrzyma programu Dobrej Zmiany”.

Trudno bowiem powstrzymać chuliganów, gdy do walki z nimi wysyła się bezładną gromadę tak zwanych pikników.