środa, 13 stycznia 2016

Ryszard Petru, pomocnik grabarza

Nowoczesna Ryszarda Petru do tej pory znana była przede wszystkim z ładnego, choć bezsilnego przeciwstawiania się z trybuny sejmowej podbijającemu Polskę wojsku Jarosława Kaczyńskiego. Na prawdziwe gwiazdy polskiej polityki wyrosły przede wszystkim dwie osoby: posłanka Gasiuk-Pihowicz i sam poseł Petru. Tego ostatniego tak poniosło nagłe powodzenie, że nagrał i udostępnił w sieci orędzie noworoczne (!), w którym nazwał sam siebie liderem opozycji (całej!), a entourage otaczał go niemal prezydencki: elegancko przybrana choinka plus dwa sztandary, Rzeczypospolitej i Unii Europejskiej. Zagrywka piarowska chyba nieco przedobrzona, bo trąci straszną megalomanią: nawet sam Prezes Jaśnie Nam Panujący nie wpadł jak dotąd na pomysł udawania oficjalnej głowy państwa, choć w jego przypadku byłoby to nawet jakoś uzasadnione, skoro owa oficjalna głowa służy mu de facto jako niewypisywalny długopis do podpisywania aktów prawnych.


Mierzy więc poseł przewodniczący Petru wysoko, marzy mu się któreś z dwóch czy trzech najwyższych stanowisk w państwie. A na razie jest jak mały Rysio, który chciałby w przyszłości zostać strażakiem, a na razie buduje remizę z klocków lego. Nasz Rysio zbudował sobie prezydenckie studio do wygłaszania mów do narodu i zabawił się w Andrzeja Dudę - tamten też może stanąć koło flagi i wygłosić orędzie, i na tym jego faktyczna siła sprawcza się kończy. Posła przewodniczącego różni jednak od Andrzeja Dudy jedno: brak konsekwencji. O ile Pan Prezydent konsekwentnie podpisuje wszystko, co mu każe podpisać "wielki człowiek i wielki patriota absolutnie przekonany do realizacji swojej idei", o tyle szef Nowoczesnej jednego dnia krzyczy na wiecu KOD-u, że demokracja w Polsce jest niszczona, a innego dnia mówi dziennikarzom, że jego partia "nie będzie podsycać nastrojów zagrożenia demokracji".


O Ryszardzie Petru było ostatnio w związku z tym wszystkim dużo i głośno, ale oprócz rosnących słupków poparcia niewiele z tego wynikało. Tymczasem naród za pośrednictwem dziennikarzy pokornych i niepokornych zaczął się od p. Petru domagać jakichś realnych projektów legislacyjnych. Jego partia obiecywała takowe w kampanii wyborczej, ale po wyborach zaczęły one wyglądać równie mgliście jak słynna niebieska teczka pani premier. Do wczoraj.
Wczoraj bowiem Nowoczesna przedstawiła trzy projekty ustaw, z których najbardziej ucieszyli się... przywódcy i propagandziści Prawa i Sprawiedliwości! Najważniejszymi bowiem celami "nowoczesnych" zmian prawnych są: ograniczenie praw związków zawodowych, uzależnienie wysokości państwowej dotacji dla partii politycznych od wysokości wpłat od osób prywatnych oraz likwidacja ciszy wyborczej.

Wszystkie one są potężną porcją wody na młyn Prezesa, który nie będzie miał kłopotu z udowodnieniem na ich podstawie, że Nowoczesna to partia reprezentująca establishment, banksterów, beneficjentów III RP, obcych kapitalistów, słowem wszystkie, jak to zwykły bardzo kulturalnie pisać tzw. media niepokorne, "kwiczące świnie odrywane siłą od koryta". A za tym z pewnością pójdzie powielana setki razy w internecie narracja o antynarodowym i antypracowniczym charakterze całej obecnej opozycji, z wyjątkiem może tej pozaparlamentarnej, do której od czasu do czasu PiS delikatnie puszcza oczko.



Nie trzeba zresztą być zwolennikiem partii rządzącej, żeby mieć poważne wątpliwości co do faktycznego celu przyświecającego projektom Nowoczesnej.


Po pierwsze: mamy tu postulat osłabienia i tak słabych w Polsce związków zawodowych. Odebranie związkom możliwości finansowania działalności osób funkcyjnych ze środków pracodawcy i całkowite uzależnienie ich od dochodu ze składek miałoby może jakiś sens w bogatej Skandynawii czy Niemczech (choć tam nikt by nawet nie proponował takiego układu), ale nie w Polsce, gdzie przeciętne zarobki pracownicze są wciąż niskie. Przy naszych relacjach pracy do płacy i płac do cen trudno by było myśleć o wyraźnym podwyższeniu składek, a bez takiego ruchu związki nie byłyby w stanie zrekompensować strat wywołanych zmianą prawa. Zamiast skoncentrować się na rzeczywistych patologiach ruchu związkowego, których ograniczenie usprawniłoby jego działanie i zwiększyło wiarygodność, Nowoczesna próbuje uderzyć weń finansowo. Trudno nie widzieć w tym chęci wsparcia pracodawców kosztem pracowników i próby utrudnienia tym ostatnim walki o godne warunki pracy i płacy.


Po drugie: jeśli dotacja budżetowa ma być pochodną wysokości wpłat uzyskanych od wyborców i sympatyków danego ugrupowania, to jest to ze strony Nowoczesnej jawna gra pod siebie, niemal równie ordynarna, jak pisowskie eksperymenty prawno-ustrojowe. Jest przecież rzeczą oczywistą, że partie reprezentujące interesy grup zamożniejszych mają o wiele większe szanse na pozyskanie wysokich donacji prywatnych niż te odwołujące się do interesów warstw niższych.  Nowoczesna, choćby się tego nawet próbowała wypierać, jest partią klas wyższych, poseł Petru jest zamożny i reprezentuje interesy ludzi zamożnych. Nie ma w tym nic nagannego, każdy ma prawo założyć partię i walczyć demokratycznymi metodami o interesy tej czy innej grupy wyborców. Dotacje budżetowe wymyślono jednak po to, żeby choć trochę zniwelować różnice majątkowe pomiędzy "targetami" poszczególnych stronnictw i zminimalizować niebezpieczeństwo przerodzenia się demokracji w system oligarchiczny. Propozycje Nowoczesnej chcą tę konstrukcję zniszczyć. Kto zbierze od wyborców sto złotych, łącznie uzyska dwieście, kto zbierze pięćset - zgarnie tysiąc. Najbardziej skorzysta sama Nowoczesna, której z pewnością chetnie pomogą różni biznesowi "króle z panami brzuchatemi", słusznie bowiem uważa się tę partię za ostatnią nadzieję neoliberalizmu polskiego.



Analizując oba wymienione projekty, ludzie Prezesa będą szli torem myślenia podobnym do mojego - i w kwestiach czysto merytorycznych będą mieli rację! Dodadzą tylko do tych przemyśleń trochę kaczystowskiego sosu ("tak bronią się odrywani od koryta bankowi oszuści, szemrani gracze finansowi, reprezentanci obcych korporacji i rodzime kompradorstwo, żyjące z wyzysku polskiego pracownika" itd. itp., inwencję politycy i publicyści "niepokorni" mają w tym względzie nieograniczoną), w obronie związków zawodowych uruchomią Dudę numer dwa, czyli przewodniczącego "Solidarności", postraszą nas "nowym Balcerowiczem" i w ten sposób odwojują cześć utraconego ostatnio poparcia.
Ba - nawet niewinny z pozoru postulat zlikwidowania ciszy wyborczej też może zostać wykorzystany przez rządową propagandę. Mnie on akurat nie wadzi (w internecie i tak w każdy wyborczy weekend można sprawdzać najnowsze ceny dajmy na to ośmiorniczek, swetrów i ciastek), ale nie jest wykluczone, że PiS oskarży Nowoczesną o chęć ułatwienia "niemieckim mediom polskojęzycznym" manipulowania Polakami w dniu elekcji.


Prezesa Kaczyńskiego często oskarża się o mimowolne kopiowanie rozwiązań i zachowań rodem z PRL, co wcale nie jest twierdzeniem bezsensownym. Przewodniczący Petru cierpi na przypadłość podobną: próbuje kopiować neoliberalne pomysły z III RP. Tyle że III RP sprzed 2015 roku jest dziś przeszłością tak samo bezpowrotną, jak PRL był w roku, powiedzmy, 1991. Rewolucja się dokonała, przypadkowo rękami Prezesa, ale równie dobrze - gdyby inaczej ułożyły się polityczno-historyczno-propagandowe klocki - mogła się dokonać rękami Ruchu Narodowego, Partii Razem lub Ruchu Kukiza. Byłoby więc albo lepiej, albo jeszcze gorzej, ale mocny zwrot dokonałby się tak czy inaczej, bo taki jest duch czasu, taki mamy stan społecznych emocji i oczekiwań.




Większość Polaków nie chciała kaczyzmu, kaczyzm wyszedł nam z tego wszystkiego trochę przypadkiem. Ale też większość nie chciała dłużej żyć w kraju, w którym podstawą życia społecznego i gospodarczego był pozbawiona zasad etycznych powszechny wyścig szczurów. Jak to ujął były pisowski minister finansów Stanisław Kluza, "agresywny kapitalizm się skończył, chcemy wreszcie normalnie żyć". Kaczyzm jest dla Polski nieszczęściem, ale nieszczęściem byłaby także  aksamitna restauracja tego, co było przed nim. Większość nie podpisze się pod projektami realizującymi interes mniejszości, nie jest zaś wykluczone, że część tej większości może z niesmakiem, ale jednak schroni się pod skrzydła partii obecnie rządzącej. Próby powrotu do czasu sprzed tzw. Dobrej Zmiany są prostą drogą do osłabienia opozycji i całego ruchu prodemokratycznego.



Nie, nie chcę tym tekstem broń Boże powiedzieć, że to poseł Petru jest grabarzem liberalnej demokracji, ten tytuł pozostawiam Prezesowi. Po prostu trochę szkoda, że w imię interesów własnej grupy społecznej poseł Petru ochoczo podchodzi do grobu i podaje Prezesowi łopatę.

wtorek, 5 stycznia 2016

Kanciaste szczęki Goliatów

"Jego mocno zarysowana szczęka świadczy o silnym charakterze" - powiedziała krakowska studentka, przepytywana przez dziennikarzy "Newsweeka" na okoliczność oddania głosu w wyborach prezydenckich na kandydata Dudę. Tzn. szczęka ta świadczy o mocnym charakterze Pana Prezydenta. Cóż, całe szczęście, że Pan Prezydent taką szczęką dysponuje, bo inaczej trudno byłoby ten mocny charakter zauważyć. A tak mamy dowód czarno na białym - prezydent Duda naprawdę jest niezłomnego charakteru, świadczy o tym kształt jego żuchwy, a kto próbuje podawać to w wątpliwość, przekracza granice brykania ustanowione jakiś czas temu przez mecenasa Andrzejewskiego, członka Trybunału Stanu, nie ukrywającego swojej atencji dla Dobrej Zmiany.


Mam dziwne wrażenie, że z dużą częścią naszego społeczeństwa stało się to, co z tą studentką. Polska uległa zgubnemu czarowi kanciastej szczęki. Nie tej konkretnej, prezydenckiej, ale tej  metaforycznej, symbolizującej skłonność do zdecydowanego, często brutalnego i bezrefleksyjnego działania. Uległa mu na wszystkich możliwych poziomach. Do niedawna zdecydowana większość z nas uznawała zasadę, że cel, choćby najszlachetniejszy, nie uświęca środków. W roku 2015 spora część zapragnęła, żeby zaczął.


Właśnie dlatego wybraliśmy do parlamentu i rządu ludzi, dla których siła karnego tłumu większościowych posłów, eufemistycznie zwana wolą narodu, stoi przed prawami Rzeczypospolitej i zwykłą przyzwoitością. To ten czar triumfu woli kruszącej mury kodeksów i paragrafów kazał nam wybrać na posła prokuratora Piotrowicza, który i w PRL, i teraz swoją osobę, twarz i nazwisko oddaje w służbę władzy, działającej w myśl zasady: "od interpretacji prawa jest partia, od jego przestrzegania - reszta obywateli".
To z tego zafascynowania antysystemowym waleniem pięścią w stół wziął się w Sejmie Paweł Kukiz, który do przeciwników politycznych zwraca się przy pomocy utworu pt. "Jak ja was, k..., nienawidzę", a także poseł Liroy, który zapowiadał, że idzie do parlamentu "wyp... ich wszystkich" (nie sprecyzował niestety, kim owi "wszyscy" mieliby być). Wybraliśmy też pod wpływem podobnych emocji pana Szyszkę, człowieka znajdującego przyjemność w zadawaniu śmierci i cierpienia zwierzętom leśnym i polnym, którego nowa władza uczyniła ministrem ds. środowiska naturalnego. Teraz minister Szyszko, który twierdzi, że najlepszym sposobem ochrony lasu przed szkodnikami jest jego powolna wycinka, będzie w ten sposób chronił polskie parki narodowe.


Siekiera i sztucer, kanciasta szczęka, twarda pięść i zwykłe chamstwo. To się teraz przydaje, aby wzbudzić poklask tłumu i zasłużyć na dobre słowo ze strony przełożonych. Mamy w Sejmie posła Piotra Kaletę z PiS-u, którego obraźliwe i agresywne odzywki, powtarzające się co posiedzenie, a kierowane indywidualnie w stronę poszczególnych posłów opozycji, sprawiają wrażenie, jakby obliczone były na sprowokowanie któregoś z nich do ataku fizycznego. "Zamknij się" stało się popularnym sejmowym zwischenrufem, na który mało kto już zwraca uwagę. Poetyce agresji ulegają już nawet politycy i "cywilni" zwolennicy obozu liberalnego. Poseł Petru apelował przecież do posłanki Pawłowicz, żeby "nie waliła się w łeb", gdy on przemawia, a podczas demonstracji Komitetu Obrony Demokracji pojawiały się transparenty sugerujące potrzebę siłowej rozprawy z Jarosławem Kaczyńskim.
Zresztą to właśnie na dole, wśród zwolenników obu obozów i części dziennikarzy, na forach internetowych i portalach, najbardziej widać, do jakiego stopnia dyskurs publiczny zaakceptował u nas i przejął mowę nienawiści. Protesty opozycji są przez zwolenników PiS-u regularnie nazywane "kwikiem świń odrywanych siłą od koryta", a kwik jest tym głośniejszy, że "odcinanie ryja od koryta musi boleć". Sędziowie i prokuratorzy III RP to "sk...syny z komunistycznych miotów", a zwolennicy opozycji powinni uważać, bo się ich "wybije na ulicach jak parszywych kundli (składnia oryginalna - przyp. WDO)", zresztą cała ta opozycja, prosząca Brukselę o interwencję w sprawie polskiej, to tylko "paru sfrustrowanych utratą apanaży drani", którzy "skamlą". Uchodźcy, którzy w ostatnim czasie stali się kozłami ofiarnymi prawicy, powszechnie określani są w internecie jako "brudasy", "ciapaci" i "mohamedy", homoseksualiści i transwestyci to oczywiście "zboczeńcy", dziennikarze krytyczni wobec partii p. Kaczyńskiego to "lewaccy tajni agenci przebrani za dziennikarzy", "obrońcy tęczy", "puczyści oligarchii magdalenkowej" a nawet "człekokształtne bydlęta". Wrogiem publicznym prawicy pozostaje twórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - satyryk i dziennikarz Marcin Wolski wyraził ostatnio nadzieję, że w roku 2016 Polacy pozbędą się z mediów publicznych "Owsiaków i innych dokuczliwych glist ludzkich".


Nic dziwnego, że także ludzie obozu liberalnego nie wytrzymują ciśnienia, szczęki im kwadratowieją a mowa się zaostrza. Oto zwolennik KOD-u, zdenerwowany atakami na konta internetowe tej organizacji, pisze w komentarzach na Facebooku, iż nie wierzy, "że pisowski motłoch ma lepszych hakerów" (czyżby lepszych od tych z Komitetu, który podobno takich metod nie używa?). Na kafeteria.pl, "portalu dla kobiet", ktoś założył temat "j...ć pisowskie ścierwa", w sieci pojawiają się "pisowskie ch...e" i "pisowskie k...stwo", a profil "Nie lubię PiS-u" oburza się na Facebooku, że "pisowskie bydło przekracza kolejne granice".


Do tego dochodzi coraz bardziej widoczna skłonność do przemocy fizycznej lub przynajmniej do jej postulowania i pochwalania. Antyimigranckie marsze nienawiści, palenie kukieł, fala pobić osób o ciemnym kolorze skóry, pogróżki wobec pracowników wrocławskiego teatru, który ośmielił się wystawić sztukę skrytykowaną przez ministra kultury, mrożące krew w żyłach żarty polityków opcji rządzącej o Berezie i "ścieżkach zdrowia" - to wszystko dzieje się tu i teraz. I zatruwa. Facebookowa znajoma, którą pamiętam sprzed lat jako rozsądną, wrażliwą i umiarkowaną w poglądach dziewczynę, pisze w publicznym komentarzu o marzeniach na temat plutonu egzekucyjnego dla dziennikarzy i polityków przeciwnego obozu. Pobrzmiewa w tym echo wypowiedzi p. Brauna, zeszłorocznego kandydata na prezydenta, który postulował kiedyś powystrzelanie na postrach dziesięciu procent dziennikarzy "Gazety Wyborczej".


Mamy czas kanciastych szczęk, brutalności, odrzucenia wątpliwości i niuansów. Czas podziału na swoich i obcych, dobrych i złych, patriotów i zdrajców, genetycznych akowców i resortowe dzieci. Nic pośrodku, żadnych szarości, żadnego miejsca na rozmowę, łagodne gesty, próby zrozumienia skomplikowanej materii polityki i historii, złożonych przyczyn ludzkich motywacji i wyborów. W takiej atmosferze rodzą się upiory. W takiej atmosferze nie dziwią nas już młodzi kibole, narodowcy i inna tzw. młodzież  patriotyczna, która pozwala sobie usprawiedliwiać, a czasem stosować przemoc  wobec cudzoziemców, Romów, gejów i innych "odmieńców", a jednocześnie urządza tłumne pielgrzymki na Jasną Górę. Ludzie ci do złudzenia przypominają przedwojennych studentów, którzy ze sztandarami korporanckimi jeździli co roku do Częstochowy, zaś pomiędzy pielgrzymkami ochoczo tłukli na uczelniach swoich żydowskich kolegów.


W tę atmosferę świetnie wpisuje się ujawniona ostatnio niechęć kaczystowskiego ministra spraw zagranicznych, p. Waszczykowskiego, do rowerzystów i wegetarian, których styl życia jest jakoby obcy polskiej kulturze. W umysł współczesnego polskiego narodowego katolika taka postawa jest wręcz wdrukowana. Owo, jak się kiedyś wyraził ten sam minister, "oszalałe lewactwo", jeżdżące na rowerach i unikające mięsa, postulujące rozwój infrastruktury ograniczającej emisję spalin komunikacyjnych i ograniczenie lub wręcz zakaz polowań, rozczulające się nad losem zwierzątek i roślinek, a przy okazji także gejów i uchodźców, to przecież typ szkodliwie rozmemłany, miękki, zawadzający w świecie patriotów-twardzieli chcących być jak żołnierze wyklęci. Do tego dochodzi logika pisowskiej rewolucji, która wyklucza wątpliwości i szacunek dla drugiej strony (a więc postawy często prezentowane przez liberalnych młodych cyklistów i wegetarian), wyklucza też szacunek dla istot słabszych, bo przecież rewolucja - nawet pokojowa - to walka, a na polu walki słabszy też bywa groźny. Może on przecież np. pozornie się wycofać, a później zdradziecko zaatakować zza węgła.


A poza tym dookoła nas czają się sami wrogowie: Putin, Merkel, uchodźcy-terroryści, szkodniki zżerające niewycinaną Puszczę Białowieską... Musimy być silni, zwarci i gotowi, niepotrzebne nam tu pięknoduchy, dla których żaby są ważniejsze od ludzi i ich samochodów, a jelenie i zające od pięknej polskiej tradycji myśliwskiej. Nie będą nami rządzić rowerowi hipsterzy czy  jakieś łzawe ekologiczne mięczaki, nie rozumiejące ani życiowych, ani dziejowych konieczności. Potrzebujemy silnych, zdrowych jak byki, prawdziwych mężczyzn o kanciastych szczękach. Takich co to jak jeżdżą, to konno, a jak żrą, to góry mięsiwa. A i zająca, jelenia czy kacz..., przepraszam, gęś potrafią bez babskich sentymentów skutecznie upolować.


Tak wygląda niestety - nie tylko zresztą w Polsce - duch obecnego czasu, duch, który wieje dokładnie tak, jak chce Prezes i jego partia. Nam, ludziom o łagodniejszym usposobieniu, nam, którzy bardziej od silnej pięści i kanciastej szczęki cenimy dłoń wyciągniętą do zgody i łagodniejsze fizjonomie, pozostaje tylko czekać i mieć nadzieję. A zwolennikom działań prostych i kształtów zdecydowanych przypominamy historię sprzed wieków. O tym, jak to stanęli naprzeciw siebie dwaj wojownicy, Dawid i Goliat.
Dawid był nieduży i pozornie bez szans, ale umiał i lubił myśleć, analizować i wyciągać wnioski.
Tymczasem Goliat był wielki, umięśniony, świetnie władał bronią, uwielbiał wojaczkę, działał jak automat i zapewne miał kanciastą szczękę.
Goliat teoretycznie powinien był Dawida zmasakrować.


Ale to Dawid wygrał.