poniedziałek, 28 grudnia 2015

Witajcie w IV RP

Stało się - w ciągu kilku dni, rozdzielonych jedynie wydłużonym w tym roku o niedzielę Bożym Narodzeniem, partia rządząca przepchnęła przez wszystkie możliwe szczeble procesu legislacyjnego nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która jest skonstruowana w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić Trybunałowi wykonywanie jakichkolwiek obowiązków.
 Dziś przed południem ustawę podpisał niezłomny notariusz Prezesa, prezydent Duda. Jak to ostatnio bywa, uzasadniał uprawomocnienie tego aktu... potrzebą wzmocnienia pozycji TK! A przy okazji po raz enty machnął społeczeństwu przed nosem pięciuset złotymi na każde dziecko i innymi elementami Dobrej Zmiany, które jakoby to Trybunał miał zamiar udaremniać.


Prezydenta kompletnie nie zainteresowały nienormalne okoliczności tworzenia nowelizacji: ekspresowe przeciągnięcie jej przez parlament, utrudnianie opozycji możliwości wyrażenia własnego zdania, zignorowanie głosów sprzeciwu środowiska prawniczego, upokorzenie przedstawiciela obrońców praw człowieka, protesty Komitetu Obrony Demokracji i krytyczne komentarze w mediach. Nic Pana Prezydenta nie ruszyło. Nie ruszyło go też najwyraźniej sumienie.


Nie wiem, z jakich powodów Pan Prezydent tak łatwo dał sobie narzucić rolę automatu do podpisywania przegłosowywanych przez obecną większość rządząca ustaw. Może boi się braku wsparcia ze strony PiS w kolejnych wyborach (to, że w ogóle wierzy w wygraną za pięć lat, to w obecnej sytuacji z jego strony optymizm wręcz szaleńczy)? Może - nad czym wielu się zastanawia - Prezes chowa w jakichś szafach jakieś teczki z jakimiś papierami na p. Dudę? Może wreszcie lokator Pałacu po prostu wierzy w słuszność tego co robi, może jest głęboko przekonany, że naprawić Polskę da się tylko metodami rewolucyjnymi, bo poprzednie ekipy za dużo napsuły, żeby teraz dało się zrobić porządek bez rąbania siekierą? Odpowiedź znają tylko dwie osoby, obydwie raczej niechętne do dzielenia się taką wiedzą. Niezależnie jednak od treści tej odpowiedzi, działania Pałacu niszczą w zastraszający sposób całą mozolnie odtwarzaną w 1989 roku konstrukcję państwa prawa.


Teraz bowiem, gdy Trybunał ma związane ręce (a jeśli się zbuntuje i sam je sobie rozwiąże, rząd po prostu to zignoruje), Prezes i jego biało-czerwona drużyna będą mogli przyspieszyć. Już jutro Sejm pochyli się nad ustawą policyjną, która zezwoli na nieograniczoną inwigilację zwykłych obywateli, być może PiS wrzuci także pod obrady ustawę o przekształceniu mediów publicznych w "narodowe". Znając sprawność grupy trzymającej władzę, do Sylwestra parlament oba dokumenty uchwali, a p. Duda niezwłocznie je podpisze. Być może nawet w noc sylwestrową, ewentualnie dzień po Nowym Roku. I nikt ani nic nie powstrzyma ich wejścia w życie, być może znowu bez okresu vacatio legis, bo przecież Polska jest w ruinie i trzeba ją już teraz zaraz podeprzeć, inaczej się zawali. A w kolejce czeka jeszcze Dobra Zmiana w sądach i prokuraturze. Też zapewne uchwalona z szybkością pendolino.


I tak już będzie z każdym, nawet najbardziej niedorzecznym pomysłem nowej władzy, jeśli tylko uzna, że należy wprowadzić go w życie. Jeśli pewnego dnia Sejm zdecyduje, że wszyscy mamy nosić tylko biało -czerwone rękawiczki, to będziemy je musieli nosić. A podwładni Prezesa ochoczo nam wytłumaczą, że taka jest wola narodu, a kto narzeka, ten jest gorszego sortu. Już dziś Pan Prezydent pofukiwał na tych, którzy biorą udział w "jałowych dyskusjach" na temat TK. Dość jałowych dyskusji, "dość wiecowania i manifestacji, czas przejść do codziennej pracy", jak powiedział dawno temu inny przywódca narodu.


Tak, to naprawdę rewolucja, i dziś można to napisać już zupełnie poważnie. Bo tego państwa, które lepiej lub gorzej budowaliśmy przez ostatnie 26 lat, już prawie nie ma, a po przegłosowaniu wyżej wspomnianych ustaw w zasadzie zupełnie go nie będzie. III Rzeczpospolita właśnie wydaje ostatnie tchnienie. Na jej miejsce przychodzi coś, czego kształtu i treści jeszcze do końca nie znamy, bo zna je tylko p. Kaczyński. Obojętnie, co siedzi w jego głowie, dziś naszych oczach otworzyła się brama do IV RP .


I nawet nikt nas nie pyta, czy chcemy tam wchodzić.

niedziela, 13 grudnia 2015

Najgorszy sort - to ja!


No i mamy nową grupę społeczno- polityczną w Rzeczypospolitej.
Pan Prezes raczył w piątkowym wywiadzie dla "niepokornej" stacji TV Republika nazwać przeciwników obecnego rządu "najgorszym sortem Polaków".  Niedługo później osoba odpowiadająca na mój post na Facebooku stwierdziła zupełnie na poważnie, że tak, należę do gorszego sortu Polaków, bo skoro mówi mi to Kaczyński, to mówi mi to naród, który partię Kaczyńskiego demokratycznie wybrał. Ot, siew Prezesa padł na kawałek żyznej gleby.


Ale jakoś mnie to nie rusza. Bo jeśli ludzi o poglądach takich jak moje uważa nasz nowy niekoronowany król za reprezentantów najgorszego sortu Polaków, to ja chętnie się do tego sortu zapiszę.


Jeśli bowiem najgorszy sort Polaków to ci, którzy wierzą w ludzką wolność, w prawa obywatelskie, tolerancję, równość wobec prawa i demokrację - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to ci, którzy uznają równowagę władz za podstawę demokratycznego systemu i gwarancję naszej wspólnej wolności - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszym sortem Polaków nazywa Prezes tych, którzy nie zgadzają się, aby w wywalczonej za cenę cierpień i śmierci tysięcy odważnych ludzi wolnej Polsce władza chodziła na skróty, rozbijając łomem ściany nośne demokracji - to tak, jestem w NSP.


Jeśli najgorszy sort Polaków to ci, którzy sprzeciwiają się klerykalizacji państwa, dyskryminacji wszelkiego typu mniejszości, cenzurowaniu wydarzeń kulturalnych, zawłaszczania mediów publicznych przez jakikolwiek rząd czy opcję polityczną - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to ludzie, którzy uważają, że połączenie członkostwa w NATO i Unii Europejskiej, przy wszystkich wadach i niedoskonałościach obu tych organizacji, jest jedynym w naszych czasach wyborem zapewniającym Polsce bezpieczeństwo, zachowanie suwerenności państwowej i wewnętrznej wolności - to tak, jestem w NSP.
Jeśli najgorszy sort Polaków to przeciwnicy palenia wizerunków ludzi innej narodowości, przyzwalania na publiczne propagowanie nacjonalizmu, posługiwania się jawnymi wrogami demokracji jako sojusznikami, internetowego hejtu i odczłowieczania przeciwników politycznych - to tak, jestem w NSP.


I właśnie dlatego byłem kilka lat temu oburzony, gdy wyciągano brutalnie z mieszkania autora antyprezydenckiej strony internetowej. Dlatego uważałem za pogwałcenie wolności informacji niewpuszczenie do Pałacu kamer tych stacji telewizyjnych, które chciały na żywo transmitować składane przez prezydenta Komorowskiego zeznania sądowe.


Właśnie z powodu należenia do NSP uważałem za obrzydliwy atak "Gazety Wyborczej" na rzecznika praw obywatelskich, śp. Janusza Kochanowskiego, który uznał za stosowne zbadanie informacji o możliwych przypadkach znęcania się policji nad kibicami zatrzymanymi podczas tzw. akcji "Widelec". Zaatakowano go bowiem tylko dlatego, że wybrano go za rządów PiS-u, a zatrzymani kibice byli w konflikcie z szefami firmy ITI, właścicieli TVN. A ja akurat uważam - właśnie dlatego mam w sobie ów gen NSP, o którym mówił Prezes - że nikomu nie wolno dyktować rzecznikowi, której grupy obywateli wolno mu bronić przed nadużyciami władzy, a której nie. Ale też z tego samego powodu uważam, że nikomu nie wolno naruszać niezależności innych tego typu instytucji.


I właśnie przynależność do NSP każe mi uważać za haniebne rozpędzenie przez policję legalnej demonstracji 4 czerwca 1993 roku. Tej, w której i Prezes brał udział. Uważam bowiem, że żadnej władzy nie wolno ani tłumić krytyki, ani posługiwać się niegodnymi metodami, jakich wtedy użyły państwowe służby.


Dziś słyszeliśmy kolejne przemówienia p. Kaczyńskiego. Znów dzielił Polaków na lepszych i gorszych, przyzwoitych admiratorów pp. Dudy, Szydło i Macierewicza oraz "komunistów i złodziei", uczciwych zwolenników nowej władzy i "bandę kolesi". Szedł za nim tłum z martwym lisem na transparencie. Dziwię się, że Prezes, podobno miłośnik zwierząt, toleruje coś takiego. Bo że toleruje wymowę takich transparentów, to już się nie dziwię.


Jeśli tak się zachowuje lepszy sort Polaków, to ja zapisuję się do tego gorszego.
Tak, jestem w NSP. Jestem, i jestem z tego dumny.

sobota, 12 grudnia 2015

Granice brykania


Obwieszczono nam ostatnio w medium prorządowym, że - jak to ujął dawno temu pewien generał, który później wyprowadził czołgi na ulice polskich miast - są granice, których przekroczyć nie wolno.


"Za publiczne zniesławianie czy obrażanie prezydenta grozi kara do 3 lat więzienia. Pewnie prezydent nie skorzysta z tego prawa, ale ten przepis pokazuje granice brykania i zniesławiania prezydenta, i obniżania jego autorytetu" - stwierdził w wywiadzie dla "niepokornego" portalu wPolityce.pl mec. Piotr Andrzejewski, członek Trybunału Stanu.
Innymi słowy, tylko zwolennicy rządu i prezydenta mogą brykać do woli. Brykanie opozycyjne jest ograniczone ochroną autorytetu Pana Prezydenta.
Słowa mec. Andrzejewskiego były odpowiedzią na krytykę, która spadła na urząd prezydencki po tym, jak p. Duda zaprzysiągł p. Przyłębską, ostatnią z piątki nielegalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, po czym stwierdził, że on zrobił swoje i cała reszta go nie interesuje, bo przecież Trybunał nie może unieważniać uchwał Sejmu. "Wara (znów to piękne słowo!) Trybunałowi Konstytucyjnemu od sposobu wykonywania prawa!" - warknął zresztą mecenas Andrzejewski w cytowanym wywiadzie, dobitnie tym ukazując, jaki ma pogląd na rolę TK w całym zamieszaniu.


Szkoda, że pan mecenas nie wyznaczył zbyt dokładnie owych granic brykania (wiadomo tylko tyle, że postulowanie postawienia Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu - czyli również przed obliczem pana mecenasa - już poza te granice wykracza), bo doprawdy nie wiem, co wolno obywatelowi napisać np. w internecie, żeby nie bryknąć za mocno i nie zniesławić Pana Prezydenta tudzież nie obniżyć jego autorytetu. Czy jeśli obywatel napisze, że "Pan Prezydent łamie konstytucję", to już wykroczył poza granicę brykania? W końcu wyrazi się wtedy dokładnie tak samo jak ci, którzy chcą ciągać Pana Prezydenta przed Trybunał Stanu. A jeśli napisze, że "istnieje domniemanie, że Pan Prezydent łamie konstytucję"? Albo wyrazi ostrożnie zdanie, że "wydaje mu się, że część opinii publicznej może uznać ostatnie działania Pana Prezydenta za złamanie konstytucji"? Albo napisze, że, cokolwiek by to miało znaczyć, "Pan Prezydent rozbrykał się konstytucyjnie"?
Prosiłbym w imieniu Wolnego Drona i całej polskiej blogosfery o ścisłą wykładnię, bo trudno swobodnie pisać o postępowaniu p. Dudy, gdy się nie wie, gdzie są granice brykania. A nie chcielibyśmy niechcący obniżyć autorytetu Głowy Państwa, a tym samym kwestionować dobra płynącego z zaistnienia Dobrej Zmiany.


Najlepiej, gdyby mec. Andrzejewski ogłosił spis punktów granicznych, granice owe wyznaczających. Wtedy spokojnie pisalibyśmy np. tak: "Pan Prezydent nadal nie zaprzysiągł trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czym w opinii wielu komentatorów [----] (Oświadczenie członka Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewskiego, o granicach brykania, p. 1). Prezydenta bronią niektórzy prawnicy, w tym członek Trybunału Stanu, mec. P. Andrzejewski". I już! I blogerski wilk byłby syty, i prezydencka owca cała, i Dobra Zmiana uratowana przed niepotrzebnym jej dyskredytowaniem.
W dalszej kolejności można by to oświadczenie rozbudować do rozmiarów poselskiego projektu ustawy o granicach brykania, co wytrąciłoby "oszalałemu lewactwu" z ręki złośliwy argument, jakoby to członkowie Trybunału Stanu mieszali się w bieżące spory polityczne. A przy okazji znów stworzylibyśmy coś potwierdzającego tezę o wyjątkowości naszego narodu. Ustawy o granicach brykania nie ma przecież w swoim prawodawstwie żaden kraj na świecie! Bylibyśmy znów pierwsi, zupełnie jak w 1989 roku.


                                          *


Póki co ustawy o granicach brykania brak, brykają więc niemal wszyscy. Wczoraj rano media poinformowały, że w kancelarii premier Szydło rozbrykała się dokumentnie minister Kempa, która miała stwierdzić, że rząd nie opublikuje w Monitorze Polskim ostatniego wyroku TK, bo "został on wydany przez niepełny skład Trybunału", a zatem "nie ma mocy prawnej". Zastanawiano się, kto wydał taką "decyzję prawna", i wychodziło na to, że najprawdopodobniej sama min. Kempa, choć trudno było wykluczyć inspirację spoza Kancelarii Premiera. Wyglądało na to, że samoogłaszanie się najwyższą instancją sądową jest zaraźliwe i zeszło już na poziom ministerialny.
Tymczasem po paru godzinach (i ponagleniu ze strony TK) p. Kempa zorganizowała konferencję prasową. Podczas konferencji oburzona minister niemal krzyczała, że nigdy nie zapowiadała, iż nie opublikuje wyroku, tylko ma wątpliwości co do liczby sędziów w składzie orzekającym, i dlatego czeka z wydrukowaniem do wyjaśnienia tej kwestii przez Trybunał, który się nie chce do niej ustosunkować. Postraszyła też rozbrykane media, że dalsze utrzymywanie przez kogokolwiek, jakoby to ona zbyt mocno brykała, będzie uznane za przekroczenie granicy brykania i jako takie skończy się w sądzie.


Bryknął nieźle opozycyjny poseł Stefan Niesiołowski, który wyraził pogląd, że naród powinien demonstrować pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, co mogłoby "zakończyć się spaleniem" tego budynku. Miejmy nadzieję, że p. Niesiołowski weźmie na siebie w razie czego pełną odpowiedzialność za ewentualne tragiczne skutki swojej bezsensownej prowokacji. Atmosfera w kraju jest wystarczająco napięta, nie rozumiem, po co pan hrabia-poseł-entomolog jeszcze ją podgrzewa.


Wierzga jak młody ogier minister Macierewicz. Najpierw zgłosił zainteresowanie bombą atomową, co mu chyba na szczęście wyperswadowano, potem zatrudnił  w charakterze doradcy dwudziestolatka (dwudziestolatek po paru dniach przestraszył się i uciekł z powrotem do USA, gdzie studiuje i z powodzeniem działa w samorządzie studenckim), a oficera SKW miał podobno zwolnić za to, że w kwietniu 2010 oficer ów, zgodnie z rozkazami, poleciał do Afganistanu, zamiast lec Rejtanem u stóp przełożonych i kategorycznie zażądać wysłania go do Smoleńska w celu zapobieżenia katastrofie lotniczej, a raczej zamachowi, który się tam może wydarzyć. Wczoraj zaś wysłał (minister, nie oficer) asystę wojskową na obchody 68. Miesięcznicy Smoleńskiej. MS to już teraz najwyraźniej uroczystość partyjno-państwowa. Znów zapachniało epoką słusznie minioną.


Brykają i pomniejsi. Poseł Piotrowicz stwierdził, że demonstracja antyrządowa to akt sprzeczny z demokracją. Przyznał tym samym, że wszystkich sześćdziesiąt sześć Miesięcznic sprzed 25 października tego roku było według niego bezczelnym naruszeniem zasad ustrojowych RP. Dziwne tylko, że przeciwko nim nie protestował.

Wierzgają i biją kopytami jak mogą przeciwnicy Komitetu Obrony Demokracji. Ktoś stworzył fałszywe konto szefa komitetu, Mateusza Kijowskiego, i w jego imieniu sugerował możliwość dokonania zamachu na Prezesa. Sprawa była dyskutowana na forum sejmowym. Poseł Petru, z reguły prezentujący nienaganną kulturę polityczną, tym razem nie wytrzymał, i do posłanki obozu rządzącego Krystyny Pawłowicz - reagującej na jego wypowiedź pukaniem się w czoło - wyrzekł z trybuny wiekopomne zdanie "proszę nie walić się w łeb, jak do pani mówię!".
Uczestnicy 68. Miesięcznicy brykali wczoraj wieczorem tak skutecznie, że aż poturbowali reportera TVP, którą wciąż traktują jako stację wrogą Dobrej Zmianie, mimo że prezes Deszczyca uparcie próbuje się zaprzyjaźniać z PiS-em.

Państwo Gwiazdowie kopią i gryzą Henrykę Krzywonos, która według nich nie zatrzymała żadnego tramwaju, jej apel o kontynuację strajku sierpniowego był spóźniony, bo decyzję podjęto wcześniej, macierzysta organizacja "Solidarności" jej nie chciała, trudno się było z nią dogadać, a chodzą - cały czas referuję wypowiedzi po. Gwiazdów - słuchy, że różni tacy ponoć mówią, że podobno kradła i piła. Żadnych twardych dowodów nie ma, ale Gwiazdowie wierzą, że tak wygląda prawda, a jest ona ukrywana celowo, bo legenda Krzywonos jest potrzebna przegranemu establishmentowi do przykrywania legendy Anny Walentynowicz. Ot tak, z czystej złośliwości.

Wydawałoby sie, że p. Krzywonos powinna odwinąć się i bryknąć porządnie w obronie własnej, ale jakoś nie ma ochoty. Woli, na szczęście, wierzgać w obronie konstytucji, łamanej przez większość sejmową i nie tylko.


                                       *


Brykają więc wszyscy. Nie bryka tylko zamknięty za kutym ogrodzeniem pałacyku przy alei Szucha, pogryziony i pokopany Trybunał Konstytucyjny, bo nie za bardzo mu wypada, a poza tym nie wygląda na to, żeby takie brykanie w jakikolwiek sposób zainteresowało Prezesa. W imieniu Trybunału muszą wierzgać obywatele, bez ich pomocy jest on wobec rewolucyjnie nastawionej władzy bezbronny.


Na szczęście wciąż jest wśród nas wielu takich, którzy, wbrew opinii p. Andrzejewskiego, nie uważają, żeby w kwestii obrony demokracji istniały jakiekolwiek granice brykania.

czwartek, 3 grudnia 2015

Jędruś, wujek i zabawki

Jeśli  ktokolwiek miał jeszcze wczoraj wieczorem jakąkolwiek nadzieję, że Andrzej Duda zachowa się jak godny swojego urzędu Pierwszy Obywatel Rzeczypospolitej, to dziś rano musiał tę nadzieję porzucić. Prezydent nie zaczekał na wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyboru nieuznawanych przez PiS sędziów tego organu i nad ranem (a może w nocy? - nieoceniona posłanka Pawłowicz sugerowała to w okolicach północy na Facebooku, ale sprawą zainteresowały się tylko tzw. media niepokorne) zaprzysiągł tych wybranych wczoraj. W ten sposób dobitnie pokazał narodowi, kto tak naprawdę jest dzisiaj Pierwszym Obywatelem, i przez kogo czuje się powołany na urząd. Kiedyś mieliśmy królów elekcyjnych "z Bożej łaski i woli narodu", dziś mamy prezydenta z łaski Prezesa i woli narodu. Tyle że jak się prześledzi dokonania owych królów, to wychodzi na to, że oni byli mniej posłuszni Bogu, niż obecny prezydent jest posłuszny Prezesowi.


Prezydentura p. Dudy przypomina film pt. "Jak mały Jędruś wyobraża sobie bycie prezydentem". Wyobrażenia te są takie, że jak się jest prezydentem, to można rządzić, jak się chce i robić, co się chce. Można przyjąć albo nie przyjąć ślubowań sędziowskich, można nominacje profesorskie podawać przez płot za pośrednictwem posłańca, ułaskawiać osoby formalnie niewinne, umarzać postępowania sądowe i przyznawać odznaczenia nie oglądając się na kapituły. Jędruś rozkłada na dywanie ołowiane figurki i się nimi bawi. Czasem tylko wchodzi do pokoju groźny wujek z ulicy Nowogrodzkiej, i prosi, żeby tę czy inną figurkę przestawić w inne miejsce, a jeszcze inną za karę zamknąć na klucz w szufladzie. Wujek potrafi się wkurzyć, bo niby dorosły, a też go jakoś bawi przestawianie figurek, więc lepiej się go słuchać: to on te zabawki Jędrusiowi dał, a skoro dał, to może i zabrać. Na wszelki wypadek Jędruś jest grzeczny. Może przez chwilę chciał się wujkowi postawić, ale wtedy wujek zawołał go do dużego pokoju i dał burę.


Faktyczną zależność od Prezesa p. Duda pokrywa prezentowaną z uporem pozą wiecowego wodza. Przemówienia obecnego prezydenta to ciekawy spektakl, pełen pompatycznych słów i gestów, błyskania okiem, zadzierania brody do góry, ledwie skrywanego napawania się własną retoryczną sprawnością. Nie można jej zresztą p. Dudzie odmówić, widać, że przemawiać umie i lubi, z pewnością trafia swoim stylem w jakieś czułe punkty polskiej duszy, stąd wynik wyborczy i nieprawdopodobna na samym początku popularność wśród prawoskrętnej części społeczeństwa. Tyle tylko, że te prezydenckie pohukiwania pasowałyby do prezydenta rzeczywiście silnego i niezależnego, czerpiącego moc z mandatu otrzymanego od suwerena, czyli narodu. Byłaby to nawet ciekawa odmiana w stosunku do nieco przynudzającego prezydenta Komorowskiego. Andrzej Duda sprawia tymczasem takie wrażenie, jakby jego ambicją nie było godne pełnienie funkcji Prezydenta Najjaśniejszej, ale odgrywanie roli pacynki posła Kaczyńskiego. A w przypadku kogoś tak podporządkowanego innemu politykowi tromtadracja i wodzowskie gesty w miarę upływu czasu (i w obliczu kolejnych werbalnych i czynnych hołdów wobec Prezesa) zaczynają coraz bardziej śmieszyć, wielkie słowa - coraz mniej znaczyć. Bo jak traktować poważnie słowa p. Dudy, który jeszcze latem twierdził, że jest "człowiekiem niezłomnym", a kilka miesięcy później w interesie macierzystej partii łamie konstytucję i dobre obyczaje polityczne?


Tak więc w nocy Jędruś poustawiał kolejne figurki zgodnie z poradami wujka z Nowogrodzkiej. Nie wiem, na co liczył - być może na to, że zaprzysiężeni przez niego w trybie pilnym sędziowie pójdą rano do Trybunału, ten z miejsca włączy ich do rozstrzygania, a oni przepchną niekonstytucyjność wyboru wszystkich sędziów wybranych w październiku. 
Tymczasem Trybunał nowych sędziów do dzisiejszego posiedzenia nie dopuścił, po
 czym uznał, że dwóch sędziów październikowych jest niekonstytucyjnych, ale trzech - jak najbardziej może orzekać. Co więcej - to zamknięcie ich przez Jędrusia w szufladzie było niekonstytucyjne! Prezydent po prostu nie miał prawa nie przyjąć od nich ślubowania, więcej: powinien to natychmiast po dzisiejszym wyroku zrobić. Prawnicy spierają się teraz o to, co zrobić z sędziami zaprzysiężonymi wczoraj. Uznać ich ślubowanie za nieważne, uznać ich wybór za niebyły? Uznać tylko dwóch, a trzech wyrzucić? A co, jeśli za tydzień Trybunał również kroki PiS-u uzna za trochę konstytucyjne, a trochę nie?




Prezydent z Prezesem narobili bałaganu. Złamali prawo, zantagonizowali społeczeństwo, doprowadzili do kryzysu funkcjonowania władz państwowych, a wszystko to w imię zemsty na poprzednikach, nota bene - co potwierdził dziś Trybunał - także skorych do łamania konstytucji.


Trybunał nie dał się zastraszyć. Mimo nacisku Sejmu i Pałacu, odgłosów demonstracji za oknem i oskarżeń o stronniczość przeprowadził normalne posiedzenie i wydał wyrok. Kompletnie zawiódł zaś prezydent Duda, który swoją nocną akcją de facto zagwarantował sobie w przyszłości proces przed Trybunałem Stanu. Powagę urzędu, szacunek dla prawa i własny wizerunek poświęcił dla interesu grupy trzymającej władzę.




Tej nocy nie było Prezydenta Rzeczpospolitej. Był mały Jędruś, przestawiający figurki pod dyktando groźnego wujka. I nawet wstyd mu już chyba nie jest...